czwartek, 16 stycznia 2014

Regietów



Wstaję przed wschodem słońca. Nie ma rosy porannej zupełnie. Zwijam namiot, dziękuję za wczoraj aniołowi, elfom i wróżkom leśnym. Słońce się wychyla, jest tak czarująco w tym miejscu……
       

Lecz wędrowca niesie dalej.
         


      Po wczorajszym występie świetlików odczuwam w sobie wzniosłość.

Spałem krótko i szybko. To „spać szybko” znaczy spać intensywnie, wyspać się.

Idę i myślę o nocnym tańcu świetlików…..Próbuję porównywać dwa tańce świetlików: z Hańczowej i z Chryszczatej, ale na cóż tu zda się ta ludzka wiedza ułomna?.
    Oraz: - nie porównuj.
Właśnie! Te dwa tańce są tak różne, że są nieporównywalne.
      Pomimo tego, że taniec świetlików w Bieszczadach był premierowy (wszystko, co się dzieje po raz pierwszy, czyli jest nowe, nieznane – bardziej się przeżywa), wczorajszy pokaz świetlików odebrałem tak samo silnie.
Pomimo tego, że premierowy taniec miał także o wiele więcej wykonawców i bogatszy repertuar. No i dłużej trwał. To fakty, czyli to, co można zmierzyć, ale jeszcze uczucia się liczą, przesłanie się liczy.
    - Taniec z Chryszczatej przekazał Magiczną Radość Miejsca.
    - Taniec z Hańczowej, znakiem Nieskończoności – udzielił Błogosławieństwa.

Najważniejsze, jak się czuję.
A czuję się…… jakby pochodnia mego życia płonęła jednocześnie z obydwu stron!

To jest właśnie radość z bycia wolnym, gdy raz tego zasmakujesz, wtedy dopiero poczujesz, czym jest pełne życie. Kiedy tylko zaznasz tej intensywności, choćby przez najkrótszy moment, on cię bardziej zadowoli, niż cała wieczność przeciętnego życia.

Świt.
Idę.
Myśli cichną – tylko oddech, równy rytm kroków i zachwyt wakacjami.

Przefantastyczny  dzień się budzi, szosę przebiegają sarny, dzięcioły terkoczą, ptaki śpiewają. Po lewej odsłania się wielka polana - widzę dalekich jeźdźców na jej skraju, pod następnym lasem, po kilkunastu minutach zjeżdżają z łąki na pobocze szosy i wyprzedzają mnie galopem. Piękne konie - pewnie ze stadniny w Regietowie, coś tam przeczytałem  w przewodniku, o trasie, którą mam iść.
       Robię zdjęcia, ale pod wschodzące słońce było, są nieczytelne.
Ucichł galop, skończył się gęsty las.
Szosa biegnie teraz przez łąki. Majestatycznie przechadza się bocian. Jest bardzo blisko, szykuję się do zdjęcia, ale za długo to trwa - bocian odwrócił się i odchodzi.
       Jeźdźcy są już w dolinie – pozsiadali z koni.
W dolinie widać kopuły cerkwi. Mam lekko – jedzonka tylko na jeden dzień niosę: - mam ze sobą za to kasę, już nie pamiętam, chyba półtora tysiąca, za tyle w Bieszczadach, gdy masz ze sobą swój dom, można górę przesunąć!
          Na Watrze - domyślam się, będzie co pojeść!
Ta cerkiew widoczna z daleka, okazuje się cerkwią murowaną. Nie podobają mi cerkwie murowane. Dalej, dalej...
Jest cerkiew drewniana. A dzień dopiero wstaje.
    


I rozgnieciony zaskroniec na drodze. A następnie rozjechana żmija zygzakowata. I znowu zaskroniec. I to na krótkim odcinku może dwustu metrów. Wężowa okolica!
     


Teraz nic nie jedzie po tej „gzygzakowatej” drodze.
Cytat: - „Gdzie nas powiedzie skrajem dróg gzygzakowaty życia sznur”.

       Robotnicy kryją blachą dach w chałupie. Pytam, czy dobrze idę. Mówią, że oni nie stąd....Niech pan zapyta, tam gdzie kozy stoją - i pokazują do przodu.
Dalej, dalej….
Jest tablica z mapą. Dobrze idę. A mama koza ma szalenie miłą buzię i jest taka czyściutka w tej swojej bieli anielskiej. Lubię kozy. Lubię się gapić na kozy z miłością.
„Człowiek, który gapił się na kozy”.
     

(Nie da się wykorzystać zdolności paranormalnych do zabijania….Chyba, że to Czarna Magia. Taka magia zawsze się zemści. Film ciekawy, podziękowania dla Roberta)

Widać następną cerkiew. Przy drodze bardzo wiejska i ujmująca kapliczka z Chrystusem Frasobliwym. Jaki cudny poranek!
    


 Dochodzę do cerkwi, zdejmuję plecak, a gdy go stawiam, znajduję....pióra anielskie!
           


 Rozglądam się za aniołem. Na drodze nikogo, tylko wczesny ranek wokół.
A pióro jest jak najbardziej anielskie, to pióro mógł zgubić Anioł, który w nocy dyrygował świetlikami, a potem tędy frunął! Taka myśl z serca idzie, bo głowa podpowiada, że to pióro jest z gęsi.
     
Zaraz za cerkwią jest ta sławna stadnina koni w Regietowie. Największa hodowla hucułów na świecie! 340 koni. Zaczajam się w krzakach - idzie tabun w tych porannych oparach, aż się kurzy! Dzikość, pierwotność natury, życie, zdrowie, siła.
Znowu przeżycie: - pierwszy raz widzę tyle koni na raz.
       


      Zdjęcia dedykuję Januszowi i Kubie z Ciężkowic. Oni kochają konie. A konie ich kochają  – widziałem to na własne oczy.
   


Przerwa śniadaniowa.
      


Po śniadaniu zachciało mi się piwa, a tu budynki rozłożyste, bary, restauracje, piwiarnie, hotele. Jest piwo, tylko godzina okazała się nietrafiona. Jest 7.00, a piwo sprzedają od 9.00.
Poczekam? Pytam ile jest jeszcze do Żdyni, i słyszę, że 10 kilometrów.
    
     I w tym momencie, po raz trzeci w mej podróży do Żdyni usłyszałem magiczne słowo: -„dziesięć”.

Jak to? Z Hańczowej miało być 10! No tak, ale kobieta powiedziała, że z haczykiem. Czyli ten haczyk to było 10 i teraz już 10 bez haczyka.
Dalej, dalej….. nie czekam na piwo, bo zaraz się zacznie Łemkowska Watra beze mnie....

Za stadniną chłop prowadzi krowy na pastwisko, i prowadzi też babę. Czyli prawdziwy chłop.
Mówi: - panie, moja poszła wczoraj na grzyby i przyniesła koszyk grzybów, bo u nas grzybów dostatek, oraz przyniesła ( tak było w oryginale) cztery kleszcze na brzuchu!
     I tu pokazał gdzie na brzuchu! Dokładnie pokazał! Poniżej pępka, ale powyżej tych włosów, co tam som - pan wi?….
Kobieta idzie i się nie odzywa. Widocznie jest pozbawiona prawa głosu.
     - I ja jej, tej mojej, te kleszcze wyciągłem, panie! Każdego osobno! Chlast!
(Sytuacja jasna: - każdego osobno, bo hurtem się nie da)
   Ale one, te kleszcze to jeszcze parę dni tylko poszaleją i po nich już będzie!

I tu nie miał racji ogólnej, bo ja na sobie wszystko sprawdzam, w życiu także, nie tylko w Bieszczadach.
         W Bieszczadach faktycznie już kleszcza nie złapałem. Albo dokładniej: - w Bieszczadach nie wgryzł się już w moje słodkie ciałko ( Wegetariańskie się staje, pomimo tej kiełbasy dzisiaj, coraz mniej toksyn w ciałku ) żaden kleszcz bieszczadzki. Lecz potem pojechałem nad polskie morze. I tamtejsze kleszcze (morskie) widocznie nie wiedziały, że finał już był! Jeszcze dwa musiałem usunąć. Maleńkie zupełnie, takie kleszcze – dzidziusie. Ale jak by nie patrzył – sztuk dwa.
       Będzie osobny post o kleszczach. Spoko.
Na razie jest to relacja na gorąco – relacja z podróży, coś się dzieje – opisujemy to i po sprawie!
Ten chłop potwierdził, że do Żdyni 10 km. Nie powiedział: - z haczykiem. Powiedział:   
       - dziesięć spokojnie.
 A ja….. nie jestem z miasta. Moja pierwsza żona, to góralka. Znam ten aluzyjny sposób wysławiania się.
Wyczułem więc, że jestem już blisko!
Jest wcześnie, po co gonić, nie sztuka gonić:
- „To nie sztuka złapać kruka,
        ale sprawa całkiem świeża
                gołą pupą siąść na jeża”.

Sztuką jest świętowanie – delektowanie się życiem. Sztuką jest Radość. Sztuką jest żyć niespiesznie, szanować każdą chwilę. Sztuką jest także szanować chwilę zadumy.
Jest tu blisko miejsce, które chciałem zobaczyć.



     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz