Wstaję przed wschodem
słońca. Nie ma rosy porannej zupełnie. Zwijam namiot, dziękuję za wczoraj aniołowi,
elfom i wróżkom leśnym. Słońce się wychyla, jest tak czarująco w tym miejscu……
Lecz wędrowca niesie
dalej.
Po wczorajszym występie świetlików
odczuwam w sobie wzniosłość.
Spałem krótko i szybko. To
„spać szybko” znaczy spać
intensywnie, wyspać się.
Idę i myślę o nocnym tańcu
świetlików…..Próbuję porównywać dwa tańce świetlików: z Hańczowej i z
Chryszczatej, ale na cóż tu zda się ta ludzka wiedza ułomna?.
Oraz: - nie porównuj.
Właśnie! Te dwa tańce są
tak różne, że są nieporównywalne.
Pomimo tego, że taniec świetlików w
Bieszczadach był premierowy (wszystko, co się dzieje po raz pierwszy, czyli
jest nowe, nieznane – bardziej się przeżywa), wczorajszy pokaz świetlików
odebrałem tak samo silnie.
Pomimo tego, że premierowy
taniec miał także o wiele więcej wykonawców i bogatszy repertuar. No i dłużej
trwał. To fakty, czyli to, co można zmierzyć, ale jeszcze uczucia się liczą,
przesłanie się liczy.
- Taniec z Chryszczatej przekazał Magiczną
Radość Miejsca.
- Taniec z Hańczowej, znakiem
Nieskończoności – udzielił Błogosławieństwa.
Najważniejsze, jak się
czuję.
A czuję się…… jakby
pochodnia mego życia płonęła jednocześnie z obydwu stron!
To jest właśnie radość z
bycia wolnym, gdy raz tego zasmakujesz, wtedy dopiero poczujesz, czym jest
pełne życie. Kiedy tylko zaznasz tej intensywności, choćby przez najkrótszy
moment, on cię bardziej zadowoli, niż cała wieczność przeciętnego życia.
Świt.
Idę.
Myśli cichną – tylko
oddech, równy rytm kroków i zachwyt wakacjami.
Przefantastyczny dzień się budzi, szosę przebiegają sarny,
dzięcioły terkoczą, ptaki śpiewają. Po lewej odsłania się wielka polana - widzę
dalekich jeźdźców na jej skraju, pod następnym lasem, po kilkunastu minutach
zjeżdżają z łąki na pobocze szosy i wyprzedzają mnie galopem. Piękne konie -
pewnie ze stadniny w Regietowie, coś tam przeczytałem w przewodniku, o trasie, którą mam iść.
Robię zdjęcia, ale pod wschodzące słońce
było, są nieczytelne.
Ucichł galop, skończył się
gęsty las.
Szosa biegnie teraz przez
łąki. Majestatycznie przechadza się bocian. Jest bardzo blisko, szykuję się do
zdjęcia, ale za długo to trwa - bocian odwrócił się i odchodzi.
Jeźdźcy są już w dolinie – pozsiadali z koni.
W dolinie widać kopuły
cerkwi. Mam lekko – jedzonka tylko na jeden dzień niosę: - mam ze sobą za to
kasę, już nie pamiętam, chyba półtora tysiąca, za tyle w Bieszczadach, gdy masz
ze sobą swój dom, można górę przesunąć!
Na Watrze - domyślam się, będzie co
pojeść!
Ta cerkiew widoczna z
daleka, okazuje się cerkwią murowaną. Nie podobają mi cerkwie murowane. Dalej,
dalej...
Jest cerkiew drewniana. A
dzień dopiero wstaje.
I rozgnieciony zaskroniec
na drodze. A następnie rozjechana żmija zygzakowata. I znowu zaskroniec. I to
na krótkim odcinku może dwustu metrów. Wężowa okolica!
Teraz nic nie jedzie po
tej „gzygzakowatej” drodze.
Cytat: - „Gdzie nas powiedzie skrajem dróg gzygzakowaty
życia sznur”.
Robotnicy
kryją blachą dach w chałupie. Pytam, czy dobrze idę. Mówią, że oni nie
stąd....Niech pan zapyta, tam gdzie kozy stoją - i pokazują do przodu.
Dalej, dalej….
Jest tablica z mapą. Dobrze
idę. A mama koza ma szalenie miłą buzię i jest taka czyściutka w tej swojej
bieli anielskiej. Lubię kozy. Lubię się gapić na kozy z miłością.
„Człowiek, który gapił się na kozy”.
(Nie da się wykorzystać
zdolności paranormalnych do zabijania….Chyba, że to Czarna Magia. Taka magia zawsze
się zemści. Film ciekawy, podziękowania dla Roberta)
Widać następną cerkiew. Przy
drodze bardzo wiejska i ujmująca kapliczka z Chrystusem Frasobliwym. Jaki cudny poranek!
Dochodzę
do cerkwi, zdejmuję plecak, a gdy go stawiam, znajduję....pióra anielskie!
Rozglądam się za aniołem. Na drodze
nikogo, tylko wczesny ranek wokół.
A pióro jest jak
najbardziej anielskie, to pióro mógł zgubić Anioł, który w nocy dyrygował
świetlikami, a potem tędy frunął! Taka myśl z serca idzie, bo głowa podpowiada,
że to pióro jest z gęsi.
Zaraz za cerkwią jest ta
sławna stadnina koni w Regietowie. Największa hodowla hucułów na świecie! 340
koni. Zaczajam się w krzakach - idzie tabun w tych porannych oparach, aż się
kurzy! Dzikość, pierwotność natury, życie, zdrowie, siła.
Znowu przeżycie: -
pierwszy raz widzę tyle koni na raz.
Zdjęcia dedykuję Januszowi i Kubie z
Ciężkowic. Oni kochają konie. A konie ich kochają – widziałem to na własne oczy.
Przerwa śniadaniowa.
Po śniadaniu zachciało mi
się piwa, a tu budynki rozłożyste, bary, restauracje, piwiarnie, hotele. Jest
piwo, tylko godzina okazała się nietrafiona. Jest 7.00, a piwo sprzedają od
9.00.
Poczekam? Pytam ile jest
jeszcze do Żdyni, i słyszę, że 10 kilometrów.
I w tym momencie, po raz trzeci w mej
podróży do Żdyni usłyszałem magiczne słowo: -„dziesięć”.
Jak to? Z Hańczowej miało
być 10! No tak, ale kobieta powiedziała, że z haczykiem. Czyli ten haczyk to
było 10 i teraz już 10 bez haczyka.
Dalej, dalej….. nie czekam
na piwo, bo zaraz się zacznie Łemkowska Watra beze mnie....
Za stadniną chłop prowadzi
krowy na pastwisko, i prowadzi też babę. Czyli prawdziwy chłop.
Mówi: - panie, moja poszła
wczoraj na grzyby i przyniesła koszyk grzybów, bo u nas grzybów dostatek, oraz
przyniesła ( tak było w oryginale) cztery kleszcze na brzuchu!
I tu pokazał gdzie na brzuchu! Dokładnie
pokazał! Poniżej pępka, ale powyżej tych włosów, co tam som - pan wi?….
Kobieta idzie i się nie
odzywa. Widocznie jest pozbawiona prawa głosu.
- I ja jej, tej mojej, te kleszcze
wyciągłem, panie! Każdego osobno! Chlast!
(Sytuacja jasna: - każdego
osobno, bo hurtem się nie da)
Ale one, te kleszcze to jeszcze parę dni
tylko poszaleją i po nich już będzie!
I tu nie miał racji ogólnej,
bo ja na sobie wszystko sprawdzam, w życiu także, nie tylko w Bieszczadach.
W Bieszczadach faktycznie już kleszcza
nie złapałem. Albo dokładniej: - w Bieszczadach nie wgryzł się już w moje słodkie
ciałko ( Wegetariańskie się staje, pomimo tej kiełbasy dzisiaj, coraz mniej
toksyn w ciałku ) żaden kleszcz bieszczadzki. Lecz potem pojechałem nad polskie
morze. I tamtejsze kleszcze (morskie) widocznie nie wiedziały, że finał już
był! Jeszcze dwa musiałem usunąć. Maleńkie zupełnie, takie kleszcze –
dzidziusie. Ale jak by nie patrzył – sztuk dwa.
Będzie
osobny post o kleszczach. Spoko.
Na razie jest to relacja
na gorąco – relacja z podróży, coś się dzieje – opisujemy to i po sprawie!
Ten chłop potwierdził, że
do Żdyni 10 km.
Nie powiedział: - z haczykiem. Powiedział:
- dziesięć spokojnie.
A ja….. nie jestem z miasta. Moja pierwsza
żona, to góralka. Znam ten aluzyjny sposób wysławiania się.
Wyczułem więc, że jestem już
blisko!
Jest wcześnie, po co gonić,
nie sztuka gonić:
- „To nie sztuka złapać kruka,
ale sprawa całkiem świeża
gołą pupą siąść na jeża”.
Sztuką jest świętowanie –
delektowanie się życiem. Sztuką jest Radość. Sztuką jest żyć niespiesznie,
szanować każdą chwilę. Sztuką jest także szanować chwilę zadumy.
Jest tu blisko miejsce,
które chciałem zobaczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz