Nadszedł dzień wyjazdu na
Łemkowską Watrę.
Tupu - tupu po torach, rytmem drobnych
głupich kroków i dochodzę do przystanku przed czasem, na pół godziny przed
autobusem. Autobus przyjeżdża o swojej porze: - jest za dziesięć dziesiąta.
Zobaczcie, jak można
wszystko nieco tylko inaczej nazwać i wychodzi magia pełna.
Ale
czy nie tak jest?
Dziewiąta pięćdziesiąt to nieco
inaczej za dziesięć dziesiątaI
Jedziemy szybko do Sanoka,
rozpędzając owce idące szosą. Szybko się okazuje, że szybko to jedziemy tylko do
Komańczy - 18 km.
Dwadzieścia minut może. I teraz jedziemy wolno ( jak zwykle ) 28 km do Sanoka w dwie
godziny. Nawet dwie godziny z haczykiem.
W każdym razie przed pierwszą jestem w
Sanoku.
Wio po bułkę z czekoladą,
i nie zdążyłem się jeszcze nawet umazać, gdy zajeżdża elegancki autobus do
Jasła. Znaczy autobus do Krakowa, tylko ja w Jaśle wysiadam.
Nie ma innych połączeń. Potem Jasło -
Gorlice i Gorlice - Wysowa.
Podróż sprawna, nie
wiadomo kiedy jestem w Gorlicach, tu zdążyłem tylko kupić wodę mineralną i już
podjeżdża ostatni autobus do Wysowej.
Autobus pełen pasażerów. Cisza kompletna –
turyści jadący do wód mineralnych w Wysowej podziwiają widoki. Nie ma gadania,
jak w autobusie do Łupkowa. A okolica jest cudnie górzysta. Wiadomo: -
Łemkowyna!
Zajeżdżam do Wysowej.
Pięknie. Tylko jest podobnie,
jak w Cisnej. To kurort.
Kilkaset metrów dalej na zboczu widać rozłożysty
hotel.
Samotne panie na wysokiej podeszwie też
są.
Pytam o Żdynię. Zapytałem
dwóch pań, które nie były samotne, bo były dwie, i nie miały wysokiej podeszwy.
Spojrzały na mnie, jakbym
wylądował z księżyca. – „My nie stąd”
- padła odpowiedź.
Pomyślałem: - „a ja stąd, tylko się nieco pogubiłem”.
Wchodzę do Marketu -
Centrum, pytam kasjerki o Żdynię.
- „Powinien
pan wysiąść wcześniej, w Hańczowej, to będzie jakieś 10 km stąd - pada odpowiedź”.
I w ten sposób, po raz
pierwszy w mej podróży na Łemkowską Watrę, usłyszałem magiczne słowo: - „dziesięć”.
Nic nie jedzie szosą,
pogoda jak marzenie, upał już przyłamany. Z półtorej godziny do zachodu słońca.
Zasuwam dalej.
Według mnie do Hańczowej było bliżej niż
dziesięć kilometrów. Ale może to ta radość wewnętrzna, że Watra tuż-tuż, tak
podniosła adrenalinę, że posuwałem, jak kot w butach siedmiomilowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz