wtorek, 14 stycznia 2014

Wysowa



Nadszedł dzień wyjazdu na Łemkowską Watrę.

    Tupu - tupu po torach, rytmem drobnych głupich kroków i dochodzę do przystanku przed czasem, na pół godziny przed autobusem. Autobus przyjeżdża o swojej porze: - jest za dziesięć dziesiąta.
Zobaczcie, jak można wszystko nieco tylko inaczej nazwać i wychodzi magia pełna.
      Ale czy nie tak jest?
Dziewiąta pięćdziesiąt to nieco inaczej za dziesięć dziesiątaI
Jedziemy szybko do Sanoka, rozpędzając owce idące szosą. Szybko się okazuje, że szybko to jedziemy tylko do Komańczy - 18 km. Dwadzieścia minut może. I teraz jedziemy wolno ( jak zwykle ) 28 km do Sanoka w dwie godziny. Nawet dwie godziny z haczykiem.
      W każdym razie przed pierwszą jestem w Sanoku.
Wio po bułkę z czekoladą, i nie zdążyłem się jeszcze nawet umazać, gdy zajeżdża elegancki autobus do Jasła. Znaczy autobus do Krakowa, tylko ja w Jaśle wysiadam.     
       Nie ma innych połączeń. Potem Jasło - Gorlice i Gorlice - Wysowa.
Podróż sprawna, nie wiadomo kiedy jestem w Gorlicach, tu zdążyłem tylko kupić wodę mineralną i już podjeżdża ostatni autobus do Wysowej.
      Autobus pełen pasażerów. Cisza kompletna – turyści jadący do wód mineralnych w Wysowej podziwiają widoki. Nie ma gadania, jak w autobusie do Łupkowa. A okolica jest cudnie górzysta. Wiadomo: - Łemkowyna!
     Zajeżdżam do Wysowej.
Pięknie. Tylko jest podobnie, jak w Cisnej. To kurort.
 Kilkaset metrów dalej na zboczu widać rozłożysty hotel.
      Samotne panie na wysokiej podeszwie też są.
Pytam o Żdynię. Zapytałem dwóch pań, które nie były samotne, bo były dwie, i nie miały wysokiej podeszwy.
Spojrzały na mnie, jakbym wylądował z księżyca. – „My nie stąd” - padła odpowiedź.
     Pomyślałem: - „a ja stąd, tylko się nieco pogubiłem”.
Wchodzę do Marketu - Centrum, pytam kasjerki o Żdynię.
     - „Powinien pan wysiąść wcześniej, w Hańczowej, to będzie jakieś 10 km stąd - pada odpowiedź”.
I w ten sposób, po raz pierwszy w mej podróży na Łemkowską Watrę, usłyszałem magiczne słowo: - „dziesięć”.

Nic nie jedzie szosą, pogoda jak marzenie, upał już przyłamany. Z półtorej godziny do zachodu słońca. Zasuwam dalej.
    Według mnie do Hańczowej było bliżej niż dziesięć kilometrów. Ale może to ta radość wewnętrzna, że Watra tuż-tuż, tak podniosła adrenalinę, że posuwałem, jak kot w butach siedmiomilowych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz