Jest 18.00. Nadchodzi czas
zakończenia Watry.
Występują dzieci
łemkowskie, to rozczulające! Dzieci śmiałe, bez cienia tremy zasuwają swoje
kawałki pełnym głosem!
Dzieci przyszłością
narodu. Z tego wniosek, że Łemkowie nie roztopią się w sąsiednich nacjach,
zachowają swoją kolorową odrębność.
Odjeżdża Anyczka, a ja płyty nie kupiłem.
Biegnę z Romanem do autobusu jadącego do Lwowa i już wewnątrz wypisuję Anyczce
adres, bo wszystkie płyty sprzedane. Przyśle mi swoją folkową płytę.
Szerokiej drogi! Do widzenia!
Także Roman odjeżdża.
Wracam do estrady. Na
pożegnanie sympatyczne wspólne pląsy, nielicznych dorosłych z dziećmi. Czuję się bardziej dzieckiem niż
dorosłym.
Wszystkie dzieci gwiżdżą na glinianych
wodnych kogutkach. Już nie ma muzyki, tylko ogólne ćwierkanie kogutków.
A gdzie mój kogutek? Biegnę do otwartego
jeszcze stoiska, i za moment razem z innymi ćwierkam i ćwierkam!
Ogólne ćwierkanie się
odbywa. To ćwierkanie - tirlikanie było niezapomniane!
Noszę je w sobie do tej
pory. I kogutka zachowałem.
Żegnam się z ludźmi,
poznanymi w czasie trzydniowego lipcowego święta Łemków.
Żegnam się z ludźmi,
którzy zostali zagnani wojennymi losami swoich rodziców, lub dziadków, w różne
miejsca na świecie. Robi się nieco smutno. Pojawiają się łzy wzruszenia.
Wymieniamy adresy i do zobaczenia za rok.
Telefon zamilkł i aparat
się wyładował. Już nie będzie zdjęć.
Robi się pusto. Ewakuuje
się ochrona. Jest tak cicho....zapalają się światła latarni, a ten wielki agregat
prądotwórczy już wyłączony. Dlatego taka cisza wnika w dolinę. Jest teraz dość prądu
z normalnej linii przesyłowej.
Wychodzę poza teren
zamknięty, już nie ma bramek i ochrony.
Na zboczu, pod lasem widać
mój samotny namiot. Zapomniałem o nim całkiem.
Większość namiotów już
znikła, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, odjechały wszystkie
autokary.
Przyjechała za to ekipa do
demontażu piwnego namiotu.
Ciężarówka zabiera
kontener ze śmieciami.
Zmierzcha się. Płonie
kilka ostatnich ognisk, odjeżdżają pojedyńcze samochody.
Na zboczu poniżej mnie
zostały tylko cztery namioty, i powyżej cztery.
Cicho i pusto. Jeszcze
odbywa się impreza przy jednym z namiotów na dole. Niesamowita zmiana dziś
nastąpiła w dolinie.
Na przeciwległym, polskim zboczu jest jeden
namiot i widać krzątających się ludzików.
Obudził się apetyt, więc
pojadłem i popiłem za wszystkie czasy. Dostałem łemkowskie jedzenie w
prezencie, będę miał co nieść, i co jeść przez najbliższe dni.
Następuje kontemplacja gasnącego dnia.
Zapisuję wrażenia.
Ostatnia impreza
zakończona – towarzystwo odjechało. Zapada bezchmurna noc. Zza pleców, znad
lasu wychylił się księżyc. Pełnia – czas oczyszczenia.
Namiot rzuca księżycowy
cień.
Jeszcze skądś dobiega ledwo słyszalna
muzyka.
Pusto, a jeszcze po
południu były tu tysiące ludzi. Czy to mnie się przyśniło?
Watra Łemkowska daje się porównać tylko z gongami.
Poruszyła mnie od środka i z zewnątrz.
Było cudnie, wzruszająco i
niepowtarzalnie! Tylko podziękować Aniołowi.
Odmawiam więc swoją krótką
modlitwę: - dziękuję ci Aniele. Ach!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz