piątek, 24 stycznia 2014

Koniec Watry



Jest 18.00. Nadchodzi czas zakończenia Watry.
      


Występują dzieci łemkowskie, to rozczulające! Dzieci śmiałe, bez cienia tremy zasuwają swoje kawałki pełnym głosem!
Dzieci przyszłością narodu. Z tego wniosek, że Łemkowie nie roztopią się w sąsiednich nacjach, zachowają swoją kolorową odrębność.
    
  

 Odjeżdża Anyczka, a ja płyty nie kupiłem. Biegnę z Romanem do autobusu jadącego do Lwowa i już wewnątrz wypisuję Anyczce adres, bo wszystkie płyty sprzedane. Przyśle mi swoją folkową płytę.
     Szerokiej drogi! Do widzenia!
Także Roman odjeżdża.
Wracam do estrady. Na pożegnanie sympatyczne wspólne pląsy, nielicznych dorosłych z  dziećmi. Czuję się bardziej dzieckiem niż dorosłym.
       Wszystkie dzieci gwiżdżą na glinianych wodnych kogutkach. Już nie ma muzyki, tylko ogólne ćwierkanie kogutków.    
       A gdzie mój kogutek? Biegnę do otwartego jeszcze stoiska, i za moment razem z innymi ćwierkam i ćwierkam!
Ogólne ćwierkanie się odbywa. To ćwierkanie - tirlikanie było niezapomniane!
Noszę je w sobie do tej pory. I kogutka zachowałem.
Żegnam się z ludźmi, poznanymi w czasie trzydniowego lipcowego święta Łemków.
Żegnam się z ludźmi, którzy zostali zagnani wojennymi losami swoich rodziców, lub dziadków, w różne miejsca na świecie. Robi się nieco smutno. Pojawiają się łzy wzruszenia.
    Wymieniamy adresy i do zobaczenia za rok.
Telefon zamilkł i aparat się wyładował. Już nie będzie zdjęć.

Robi się pusto. Ewakuuje się ochrona. Jest tak cicho....zapalają się światła latarni, a ten wielki agregat prądotwórczy już wyłączony. Dlatego taka cisza wnika w dolinę. Jest teraz dość prądu z normalnej linii przesyłowej.
Wychodzę poza teren zamknięty, już nie ma bramek i ochrony.
Na zboczu, pod lasem widać mój samotny namiot. Zapomniałem o nim całkiem.
Większość namiotów już znikła, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, odjechały wszystkie autokary.

Przyjechała za to ekipa do demontażu piwnego namiotu.
Ciężarówka zabiera kontener ze śmieciami.
Zmierzcha się. Płonie kilka ostatnich ognisk, odjeżdżają pojedyńcze samochody.
Na zboczu poniżej mnie zostały tylko cztery namioty, i powyżej cztery.
Cicho i pusto. Jeszcze odbywa się impreza przy jednym z namiotów na dole. Niesamowita zmiana dziś nastąpiła w dolinie.
    Na przeciwległym, polskim zboczu jest jeden namiot i widać krzątających się ludzików.
Obudził się apetyt, więc pojadłem i popiłem za wszystkie czasy. Dostałem łemkowskie jedzenie w prezencie, będę miał co nieść, i co jeść przez najbliższe dni.
    Następuje kontemplacja gasnącego dnia. Zapisuję wrażenia.
Ostatnia impreza zakończona – towarzystwo odjechało. Zapada bezchmurna noc. Zza pleców, znad lasu wychylił się księżyc. Pełnia – czas oczyszczenia.
Namiot rzuca księżycowy cień.
     Jeszcze skądś dobiega ledwo słyszalna muzyka.
Pusto, a jeszcze po południu były tu tysiące ludzi. Czy to mnie się przyśniło?

 Watra Łemkowska daje się porównać tylko z gongami. Poruszyła mnie od środka i z zewnątrz.

Było cudnie, wzruszająco i niepowtarzalnie! Tylko podziękować Aniołowi.
Odmawiam więc swoją krótką modlitwę: - dziękuję ci Aniele. Ach!
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz