Poniedziałek.
Opowieść
suficka
Ułożyłem kiedyś muzykę do poezji perskiego mistyka.
Słowa jego wierszy były tak piękne i głębokie, że śpiewanie ich sprawiało mi
wielką radość. Równocześnie czułem dziwny niedosyt, miałem wrażenie, że nie do
końca pojmuję ich sens, że kryją jakąś tajemnicę, której nie dostrzegam.
Piętnaście
lat później zrozumiałem to, czego wtedy nie umiałem pojąć. To było jak
objawienie! Nie było końca mojej radości.
Wszystko ma
swój czas, a moment jego nadejścia jest prawdziwym odkryciem. I chociaż czasami
pragniemy coś poznać, czy zgłębić, musimy cierpliwie czekać na właściwy moment.
W tych opowieściach
sufickich jest tak wiele mądrości, gdy się jednak zastanowimy, każdy znajdzie w
swoim życiu przykład, że tak właśnie jest, i nie trzeba do tego opowieści
sprzed tysiąca lat. Szanuję bardzo Mądrość Pokoleń, dlatego z niej korzystam,
pokazując na swoim przykładzie, że co było – to będzie, co na górze – to na
dole.
Przed wyjazdem do Żdyni, w
czwartek w Łupkowie, pokazywały mi się trójki. Pisałem o tym. Nie wiedziałem o
co chodzi, aż do poniedziałku w Żdyni. Rano mnie olśniło, przyszła myśl: - za
tobą trzy fantastyczne dni, piątek, sobota i niedziela.
Był tu także Ktoś i trzy
rzeczy ci powiedział. ( o dwóch dopiero napiszę )
Poznałeś Trzech
Walczących. Zgadza się?
Aż wyskoczyłem nagle z
namiotu, bo wydawało mi się że ktoś stoi obok i to powiedział….
Czyli: - Nie przyspieszysz,
ani nie opóźnisz, wszystko zrozumiesz w odpowiednim czasie. Tylko czekaj
cierpliwie na właściwy moment.
A wokół jest już inny świat:
- cichy, niemal pusty. Znikli kolorowi ludzie. Jakby na dolinę wróżka rzuciła
czapkę niewidkę. Jakby znikła fatamorgana.
Ale przeżycia zostały! Tego nie odda żaden
zapis, ani nawet film, to tylko namiastki, to tylko próba przekazania, to
trzeba samemu.
Przeżyj to sam!
Więc rano budzę się razem
ze słońcem i wyskakuję z namiotu.
Wstaje piękny dzień.
Pustka wokół. Za drogą
jeden namiot i powyżej jeden. Schodzę naładować trochę telefon. Przy słupie,
obok wejścia jest skrzynka z czterema wtyczkami do ładowania. Przez trzy dni
była oblężona.
Mycie w potoku, pakuję się i przeciągam
namiot na słońce, bo jest mokry od rosy. Noc była chłodna.
Po zboczu chodzą harcerze
z workami na śmieci. Nie ma śmieci - mają puste worki. Było kilka kontenerów na
śmieci, tu każdy wrzucał. Teraz został tylko jeden duży kontener. Przyjechał po
niego samochód i czeka, aż harcerze pozbierają wszystko.
Do ostatka jest otwartych
kilka stoisk z jedzeniem. Została tylko ekipa składająca namiot piwny.
Inny samochód ładuje kabiny toi-toi. Było
ich kilkadziesiąt w dwóch skupiskach. Porządek, organizacja.
Do zbierania jest więcej po
polskiej stronie. Jeden harcerz jeździ wózkiem i zbiera nieliczne drewno
pozostawione w miejscach, gdzie były ogniska.
Namiot wysechł, składam go
i wiążę do plecaka, razem ze śpiworem. Plecak zarzucam na siebie wypróbowanym
ruchem. Ciężki bardzo, bo mam jedzenia multum!
Jest 8.00. Ruszam.
Na dole zatrzymuje się
przy mnie jeden z ostatnich samochodów. Kierowca pyta, czy podwieźć. Uprzejmie
dziękuję. Jestem znowu tak wyładowany energią, że potrzebuję ją upuścić.
Zamierzam przejść 15 km
do autobusu.
Nie spieszy mi się. Potrzebuję dotrzeć do
Sanoka na 18.00. Dopiero wtedy mam autobus do Łupkowa.
Wieje wręcz zimny wiatr
- to zawirowanie pogody koło pełni księżyca. Bardzo dobra pogoda do
maszerowania.
Idę i cieszę się cudnym
dniem, sobą i wszystkim wokół.
Mijam bramę wjazdową na Watrę i wchodzę na
pobocze szosy do Unieścia Gorlickiego.
Do widzenia Żdynio!
Piękne widoki. Lecą
bociany.
Z przeciwka zbliża się
kawalkada ciężkich motocykli. Lubię motocykle. Motocykle to była kiedyś moja pasja, moja miłość.
Pozdrawiam motocyklistów podniesioną ręką - oni trąbią.
Jest super!
Dochodzę do Unieścia Gorlickiego, przy
drodze jest sklep. Wiadomo: - bułka z czekoladą i piwo.
Skręcam w stronę, gdzie po
pięciu kilometrach będzie przystanek autobusu jadącego do Gorlic. Ale się
kurzy!
Droga w przebudowie.
Zmieniam plany - nie będę szedł w tych tumanach kurzu, wznoszonego przez
ciężarówki. Idę do Przełęczy Magurskiej. Serpentyną mocno w górę.
Zmiana planów – spontaniczność,
improwizacja.
„Improwizacja w życiu, to działanie w niewinności.
Ten, kto jest gotowy wyruszyć na poszukiwanie zwane prawdą, musi przygotować
się na popełnianie błędów. Tylko wiedząc, czym jest błąd, przybliżasz się coraz
bardziej do prawdy. Są to indywidualne poszukiwania, nikt nie może polegać na
cudzych wnioskach.
Popełniaj więc tyle błędów, ile to możliwe,
pamiętając tylko o jednym: - nie popełniaj drugi raz tego samego błędu – wtedy
będziesz wzrastać.
Gubienie się jest częścią twojej wolności ”. ( Osho )
Jestem na Przełęczy. Za
mną już 15 km,
a tu nie ma żadnego przystanku. Zaczynam schodzić w dół, dochodzę do wniosku,
że starczy i.....wysyłam wiadomość o tym do Anioła Opiekuńczego.
Jak to działa? Ano tak,
jak w tamtym roku w Bodzentynie w Górach Świętokrzyskich.
Po prostu działa. Trzeba
tylko ufać.
Najpierw siada mi na dłoni motyl – fruwał blisko,
wyciągnąłem dłoń, a on usiadł. Telefon mam
nieco podładowany, więc cyk.
Za chwilę zatrzymuje się
półciężarówka jadąca w stronę, w którą idę. Kierowca wysuwa za okno butelkę z wodą
mineralną i mówi: - „panie turysto, woda
dla pana”.
Jakoś to tak niecodziennie zabrzmiało…
Odpowiadam: - „Chętnie przyjmę wodę, ale gdyby tak pan mnie zabrał w stronę Gorlic”.....
- „To
wsiadaj pan” - słyszę. Wsiadam. Kierowca mówi, że jechał rano w stronę
Żdyni
i widział mnie jak
szedłem. Teraz wraca i zobaczył, że już taki kawał uszedłem. Dlatego ta woda...
Dodaje: - „wie pan co, nie jechałem do Gorlic, ale to
tylko kilka kilometrów dalej, podwiozę pana do dworca autobusowego”.
Nie chciał zapłaty. A ja przyjąłem wodę.
Z Gorlic trafiam na szybki
kurs busika do Jasła, a potem natychmiastowy wręcz odjazd z Jasła do Krosna, a
potem do Sanoka. W Sanoku, już jak w
domu. I jestem grubo przed czasem. Mogę spokojnie pójść na rynek, do Starego
Kredensu. Tu bardzo miło spędzam czas, tak miło, że trzeba podbiegać nieźle,
aby zdążyć na autobus.
Autobus dziś się wyjątkowo wlecze, dopiero
po trzech godzinach ląduję w Nowym Łupkowie. Pójdę drogą, nie mam ochoty na
głupie kroki po podkładach kolejowych.
Stacja Łupków.
Z wielkim sentymentem patrzę na czerwone
światła na znajomych sygnalizatorach kolejowych.
Odbieram: - witamy ciebie
w Strefie Zwolnionego Czasu!
I ja was witam –
odpowiedziałem……Zbyszek rozmawia z semaforami? A dlaczego nie?
Laureat Nagrody Nobla z fizyki - Anglik,
często powtarza: - i krzesło ma duszę.
W strażnicy ludno, jest
kilkanaście nowych osób, szykuje się impreza przy ognisku. Stawiam dom, wio pod
prysznic i dołączam do imprezy.
PS. I tym opisem kończę sprawozdanie z
31 Łemkowskiej Watry, oraz znikam na jakiś czas w pierwszych tegorocznych Przedwakacjach.
Bądźcie zdrowi Czytelnicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz