piątek, 24 stycznia 2014

Odmarsz w Bieszczady



      Poniedziałek.

  Opowieść suficka

Ułożyłem kiedyś muzykę do poezji perskiego mistyka. Słowa jego wierszy były tak piękne i głębokie, że śpiewanie ich sprawiało mi wielką radość. Równocześnie czułem dziwny niedosyt, miałem wrażenie, że nie do końca pojmuję ich sens, że kryją jakąś tajemnicę, której nie dostrzegam.
    Piętnaście lat później zrozumiałem to, czego wtedy nie umiałem pojąć. To było jak objawienie! Nie było końca mojej radości.
    Wszystko ma swój czas, a moment jego nadejścia jest prawdziwym odkryciem. I chociaż czasami pragniemy coś poznać, czy zgłębić, musimy cierpliwie czekać na właściwy moment.

W tych opowieściach sufickich jest tak wiele mądrości, gdy się jednak zastanowimy, każdy znajdzie w swoim życiu przykład, że tak właśnie jest, i nie trzeba do tego opowieści sprzed tysiąca lat. Szanuję bardzo Mądrość Pokoleń, dlatego z niej korzystam, pokazując na swoim przykładzie, że co było – to będzie, co na górze – to na dole.

Przed wyjazdem do Żdyni, w czwartek w Łupkowie, pokazywały mi się trójki. Pisałem o tym. Nie wiedziałem o co chodzi, aż do poniedziałku w Żdyni. Rano mnie olśniło, przyszła myśl: - za tobą trzy fantastyczne dni, piątek, sobota i niedziela.
Był tu także Ktoś i trzy rzeczy ci powiedział. ( o dwóch dopiero napiszę )
Poznałeś Trzech Walczących.  Zgadza się?

Aż wyskoczyłem nagle z namiotu, bo wydawało mi się że ktoś stoi obok i to powiedział….
Czyli: - Nie przyspieszysz, ani nie opóźnisz, wszystko zrozumiesz w odpowiednim czasie. Tylko czekaj cierpliwie na właściwy moment.

A wokół jest już inny świat: - cichy, niemal pusty. Znikli kolorowi ludzie. Jakby na dolinę wróżka rzuciła czapkę niewidkę. Jakby znikła fatamorgana.
 Ale przeżycia zostały! Tego nie odda żaden zapis, ani nawet film, to tylko namiastki, to tylko próba przekazania, to trzeba samemu.
     Przeżyj to sam!

Więc rano budzę się razem ze słońcem i wyskakuję z namiotu.
    Wstaje piękny dzień.
Pustka wokół. Za drogą jeden namiot i powyżej jeden. Schodzę naładować trochę telefon. Przy słupie, obok wejścia jest skrzynka z czterema wtyczkami do ładowania. Przez trzy dni była oblężona.
        Mycie w potoku, pakuję się i przeciągam namiot na słońce, bo jest mokry od rosy. Noc była chłodna.
Po zboczu chodzą harcerze z workami na śmieci. Nie ma śmieci - mają puste worki. Było kilka kontenerów na śmieci, tu każdy wrzucał. Teraz został tylko jeden duży kontener. Przyjechał po niego samochód i czeka, aż harcerze pozbierają wszystko.
Do ostatka jest otwartych kilka stoisk z jedzeniem. Została tylko ekipa składająca namiot piwny.
      Inny samochód ładuje kabiny toi-toi. Było ich kilkadziesiąt w dwóch skupiskach. Porządek, organizacja.
Do zbierania jest więcej po polskiej stronie. Jeden harcerz jeździ wózkiem i zbiera nieliczne drewno pozostawione w miejscach, gdzie były ogniska.
Namiot wysechł, składam go i wiążę do plecaka, razem ze śpiworem. Plecak zarzucam na siebie wypróbowanym ruchem. Ciężki bardzo, bo mam jedzenia multum!
     Jest 8.00. Ruszam.
Na dole zatrzymuje się przy mnie jeden z ostatnich samochodów. Kierowca pyta, czy podwieźć. Uprzejmie dziękuję. Jestem znowu tak wyładowany energią, że potrzebuję ją upuścić. Zamierzam przejść 15 km do autobusu.
    Nie spieszy mi się. Potrzebuję dotrzeć do Sanoka na 18.00. Dopiero wtedy mam autobus do Łupkowa. 
Wieje wręcz zimny wiatr - to zawirowanie pogody koło pełni księżyca. Bardzo dobra pogoda do maszerowania.
Idę i cieszę się cudnym dniem, sobą i wszystkim wokół.
     Mijam bramę wjazdową na Watrę i wchodzę na pobocze szosy do Unieścia Gorlickiego.
        
Do widzenia Żdynio!

Piękne widoki. Lecą bociany.
Z przeciwka zbliża się kawalkada ciężkich motocykli. Lubię motocykle. Motocykle to była kiedyś moja pasja, moja miłość.
Pozdrawiam motocyklistów podniesioną ręką - oni trąbią. Jest super!
     Dochodzę do Unieścia Gorlickiego, przy drodze jest sklep. Wiadomo: - bułka z czekoladą i piwo.
Skręcam w stronę, gdzie po pięciu kilometrach będzie przystanek autobusu jadącego do Gorlic. Ale się kurzy!
Droga w przebudowie. Zmieniam plany - nie będę szedł w tych tumanach kurzu, wznoszonego przez ciężarówki. Idę do Przełęczy Magurskiej. Serpentyną mocno w górę.
     Zmiana planów – spontaniczność, improwizacja.

„Improwizacja w życiu, to działanie w niewinności. Ten, kto jest gotowy wyruszyć na poszukiwanie zwane prawdą, musi przygotować się na popełnianie błędów. Tylko wiedząc, czym jest błąd, przybliżasz się coraz bardziej do prawdy. Są to indywidualne poszukiwania, nikt nie może polegać na cudzych wnioskach.
Popełniaj więc tyle błędów, ile to możliwe, pamiętając tylko o jednym: - nie popełniaj drugi raz tego samego błędu – wtedy będziesz wzrastać.
Gubienie się jest częścią twojej wolności ”.   ( Osho )

Jestem na Przełęczy. Za mną już 15 km, a tu nie ma żadnego przystanku. Zaczynam schodzić w dół, dochodzę do wniosku, że starczy i.....wysyłam wiadomość o tym do Anioła Opiekuńczego.
Jak to działa? Ano tak, jak w tamtym roku w Bodzentynie w Górach Świętokrzyskich.
Po prostu działa. Trzeba tylko ufać.
    Najpierw siada mi na dłoni motyl – fruwał blisko, wyciągnąłem dłoń, a on usiadł.  Telefon mam nieco podładowany, więc cyk.
  


Za chwilę zatrzymuje się półciężarówka jadąca w stronę, w którą idę. Kierowca wysuwa za okno butelkę z wodą mineralną i mówi: - „panie turysto, woda dla pana”.
     Jakoś to tak niecodziennie zabrzmiało…
      Odpowiadam: - „Chętnie przyjmę wodę, ale gdyby tak pan mnie zabrał w stronę Gorlic”.....
     - „To wsiadaj pan” - słyszę. Wsiadam. Kierowca mówi, że jechał rano w stronę Żdyni
i widział mnie jak szedłem. Teraz wraca i zobaczył, że już taki kawał uszedłem. Dlatego ta woda...
Dodaje: - „wie pan co, nie jechałem do Gorlic, ale to tylko kilka kilometrów dalej, podwiozę pana do dworca autobusowego”.
      Nie chciał zapłaty.  A ja przyjąłem wodę.
Z Gorlic trafiam na szybki kurs busika do Jasła, a potem natychmiastowy wręcz odjazd z Jasła do Krosna, a potem do Sanoka.  W Sanoku, już jak w domu. I jestem grubo przed czasem. Mogę spokojnie pójść na rynek, do Starego Kredensu. Tu bardzo miło spędzam czas, tak miło, że trzeba podbiegać nieźle, aby zdążyć na autobus.
    Autobus dziś się wyjątkowo wlecze, dopiero po trzech godzinach ląduję w Nowym Łupkowie. Pójdę drogą, nie mam ochoty na głupie kroki po podkładach kolejowych.
       Stacja Łupków.
 Z wielkim sentymentem patrzę na czerwone światła na znajomych sygnalizatorach kolejowych.
Odbieram: - witamy ciebie w Strefie Zwolnionego Czasu!
I ja was witam – odpowiedziałem……Zbyszek rozmawia z semaforami? A dlaczego nie?
    Laureat Nagrody Nobla z fizyki - Anglik, często powtarza: - i krzesło ma duszę.

W strażnicy ludno, jest kilkanaście nowych osób, szykuje się impreza przy ognisku. Stawiam dom, wio pod prysznic i dołączam do imprezy.

PS. I tym opisem kończę sprawozdanie z 31 Łemkowskiej Watry, oraz znikam na jakiś czas w pierwszych tegorocznych Przedwakacjach.

Bądźcie zdrowi Czytelnicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz