piątek, 10 stycznia 2014

Cisna



Ten blog jest dalej astronomiczno – giełdowy. Jedynie zostały w nim zmienione proporcje. Giełda, pieniądze są ważne, ale to tylko jeden z aspektów życia. Nie mam zamiaru nikogo pouczać, nie chcę prostować niczyich ścieżek.
       Piszę te posty, aby podzielić się radością, tym co widziałem. W ten sposób jakby jeszcze raz mam wakacje!
Dalej czuję się inwestorem, lecz nie jestem już przyspawany do komputera, nie gapię się całymi dniami na wykresy. Z giełdowego tortu oddzielam co pewien czas małe kawałki i jestem zadowolony.
Napiszę wieczorem o giełdzie, a teraz ostatni post o marszu do Cisnej i fruuu na powietrze…….
       
 Przed momentem, gdy robiłem zdjęcie fajnej odległości na drodze, wyprzedził mnie samochód z tablicą Rzeszów 55. To dla mnie pozdrowienie. A więc dobrze jest. (Komunikuję się z Siłami Wyższymi za pomocą liczb)
    Bardzo gorąco. Cisna leży w dolinie, zasłoniętej od wiatru z północy.
Dużo sklepów, restauracje, piwiarnie, to kurort. 
     


    Tu przyjeżdżają ludzie, którzy potrzebują pojeść, popić, iść do dyskoteki.
Biwaki, ani wędrówki piesze to nie ich życie.
Panowie brzuchaci podjeżdżają samochodami pod sklepy, trzaskają drzwiami, rozglądają się, czy wszyscy widzą.
Chodzi o to, czy panie widzą.
      A panie widzą, a jakże!
 Jestem z odludzia, z buszu, więc widzę wyraźnie, że jest wiele pań samotnych w butach na wysokiej podeszwie, chodzą wolno i rozglądają się, wyraźnie szukając towarzystwa. Czy tylko ja to widzę?
   Że w Cisnej jest zlot pań "samotnych"?
Niektórzy panowie mają takie brzuchy, jakby byli w 11 miesiącu ciąży. Doprowadzić się do takiego stanu?
   Nie potępiaj....Może oni chorzy są po prostu. No może rzeczywiście oni są chorzy. Tylko ciekawe na co?
   


    Nic tu po mnie, mam łaty na kolanach i pupie, nie mam samochodu, nie mam brzucha do kolan, nie jestem więc obiektem zainteresowania "tych pań samotnych".
Przyszedłem do Cisnej po nici. Czerwone nici.
    Nie ma czerwonych. To kupuję, jakie są. Autobus do Nowego Łupkowa mam za godzinę niecałą. Zjadam ciastko i idę z piwem na ukwieconą łąkę, za kościołem. Łąka cała w margerytkach, strumień szemrze, bardzo miło spędzam czas w swoim towarzystwie.
    Odjeżdżam do Łupkowa. Autobus jedzie nie za szybko, w nim dwóch pasażerów oprócz mnie. Patrzę na bilet z wypisaną odległością 23 km….
Jeden starszy pan jedzie do Woli Michowej. Zaczynamy rozmawiać. Ja to mam szczęście! Pan był robotnikiem leśnym i opowiada: - jego rodziców wyrzucono w 1947 r. z Woli Michowej na Pomorze.... Ojciec dostał zezwolenie na powrót w latach sześćdziesiątych, jako specjalista. Znowu zapiszę ciekawą historię.
    Mój rozmówca wysiada, gdzie miał wysiąść, ja wysiadam dwa przystanki dalej i autobus odjeżdża do Komańczy z jednym pasażerem.
               W szczycie sezonu jeden pasażer!
Tłumy to były w tym roku w październiku. Największy spęd był na Tarnicy oczywiście. Nie lubię tłumu, mój Anioł o tym wie, i tak mnie prowadził, że spędziłem na Tarnicy 12 samotnych godzin. Napiszę o tym w opisie wędrówki po połoninach.
     Połoniny to obowiązek dla prawdziwego turysty. Tak uważam. Tylko kwestia w jakiej porze roku się wybrać, i jakiej porze dnia, żeby uniknąć tłumów. Po przejściu połonin mam swoje zdanie na ten temat, ale to już będzie także w oddzielnym poście - połoninowym. 

     Na stacji w Łupkowie witają mnie znajome czerwone sygnalizatory. Nie czuję zmęczenia, a przeszedłem dziś z pewnością maksa, dopisałem do licznika 40.
Byłem ciekaw, czy przejdę tysiąc km. w Bieszczadach i kiedy ewentualnie to się stanie.
Gdy to się ewentualnie stało - przestałem liczyć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz