Zostawiam biesiadujących sąsiadów i schodzę do estrady.
Zapalone światła zmieniły scenografię. Podnoszą się dymy z ognisk. Olbrzymi rodzinny festyn.
Jest czarująco!
Oglądam się za siebie: - wielki wschodzący
księżyc w pełni wynurza się właśnie zza lasu.
Robi się nie tylko cudnie,
ale i bajkowo.
Znajoma gospodyni szykuje
się do domu, ale jeszcze jakaś przekąska się znalazła.
Powiedzieć, że jestem
zadowolony, to mało.
Zachwycam się światłami,
płonącą Watrą, księżycem, ludźmi, atmosferą radości i zabawy.
Czyli wszystkim!
Jest mi dobrze zarówno w samotności, jak i
z innymi zadowolonymi z życia ludźmi.
Tylko od smutasów uciekam. Z nimi jest mi nie dobrze.
Pytają starszego faceta: - Jakby miał pan określić jak panu było w życiu, ale jednym słowem, to co by pan powiedział?
- Dobrze - padła odpowiedź.
A jakby pan miał użyć dwóch słów?
- Nie dobrze!
Osho mówił o zadowoleniu z
życia następująco:
- "Według
mnie życie w stanie zadowolenia jest największą odwagą. Smutek to ogromne
tchórzostwo. Do tego, aby być nieszczęśliwym, nic nie jest potrzebne.
Każdy tchórz, każdy głupiec może się tak czuć.
Każdy potrafi być nieszczęśliwy.
Do poczucia błogości potrzebna jest natomiast ogromna
odwaga. Żeby ją poczuć, trzeba nad sobą trochę popracować".
Czy ja nad sobą
pracowałem? Być może wykonały za mnie tę pracę życiowe sytuacje graniczne.
Kończą występy zespoły ludowe, zaniedługo
rozpocznie się koncert beatowy.
Nagadałem się z Romanem. Poczułem
chęć na spacer po dolinie - wychodzę na zewnątrz i idę w kierunku bramy
wjazdowej.
Pomału gwar głosów cichnie. Jeszcze
słychać tylko głośno pracujący olbrzymi wojskowy agregat prądotwórczy. On
ucichnie dopiero w nocy z niedzieli na poniedziałek.
Oddalam się coraz bardziej
i wnikam w głęboką ciszę. Cisza i księżyc. Światło księżyca jest tak mocne, jak
to tylko przy pełni bywa. Razem ze mną podąża mój księżycowy cień.
-
Pełnia. Ciepło. Noc - jak dla zakochanych - brakuje słów…..
Spacer do bramy
wjazdowej. Samotny wśród tłumu? To ciekawe uczucie: -
- tu, w tej ciemności pod jasnym
księżycem jestem sam.
- tam, na zboczu, oraz wśród Łemków, czuję się
jak w domu, otoczony serdecznością i mam już tak wielu znajomych.
Kąpię się w ciszy i zadaję
sobie na głos codzienne pytanie: - Zbyszku, jesteś tam?
Tak, proszę pana, jestem!
(To jedno z prostych ćwiczeń Osho,
służących do zakotwiczenia w Tu i Teraz.)
Jest brama wjazdowa,
słychać głosy harcerzy pilnujących tu porządku. Zawracam.
Te opaski na przegubie, to dobry
wynalazek. Bilet może się zawieruszyć.
Znowu siedzę przy Romanie.
Słuchamy mocnego uderzenia. Wiele osób tańczy przed estradą.
Kolejny utwór, oklaski, w
aplauzie niektórzy gwiżdżą. Przecież ja też umiem! Od czasu do czasu gwiżdżę na
palcach po łobuzersku. Wychowałem się bowiem z łobuzami na podwórku.
Gwiżdżę więc ile sił. Ileż
radości sprawiło mi to gwizdanie na palcach!
Lubię gwizdać na palcach.
Zabawa na cztery fajerki! Po raz kolejny widać, że Łemkowie potrafią
się bawić.
W końcu gwizdek mi się
zmęczył widocznie i zacząłem pluć zamiast gwizdać.
Długi pierwszy dzień Watry
- lawina wrażeń, odezwała się nieodpartą sennością. Roman został, a mnie zmogło
i pożeglowałem do namiotu.
Układam
się do spania. Kończy się ten przefantastyczny i tak długi pierwszy dzień
Watry. Nie miałem kłopotu z zaśnięciem.
Tylko zdążyłem pomyśleć,
że do Anioła teraz: - ……Aniele…….
I wydaje mi się, że to było wszystko. A
chciałem jeszcze dodać: - Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz