niedziela, 12 stycznia 2014

Kanie i kwiaty



Kani nie zbieram.
       Są według mnie tak podobne do muchomora, że można się łatwo pomylić. Właśnie dziś zauważyłem na szczycie góry poziomkowej, w brzozach, wysyp grzybów podobnych do kani. Jednego grzyba przyniosłem. Patrzyłem na miny znawców w strażnicy. Jeden patrzył na drugiego……
    Wreszcie ktoś pierwszy powiedział: - to nie kania. I pozostali znawcy się z nim zgodzili. Jednomyślnie się zgodzili.
     Zrobiłem eksperyment. Następnego dnia pokazałem im tego samego grzyba. Dla niepoznaki skróciłem tylko nogę.
    Teraz werdykt był inny: - to jest chyba kania. Chyba?

Dlatego właśnie nie zbieram kani.
Może gdybym musiał zbierać?
Lecz przecież nic nie muszę…wszystko mogę – nic nie muszę…..Zbieram kwiaty.
    


Jest takie mnóstwo kozaków - czerwonych główek, po co więc ryzykować? I to ryzyko nie zalicza się do Nieznanego. W tym przypadku wiadomo, jak się skończy…….
       Urywam jednego kozaka - jeden wystarczy, natomiast bukiet powiększam.
        


Dziś w sklepie w Nowym Łupkowie, poza drzwiami wejściowymi, były wystawione małe młode kartofle.
      - Zasada pierwsza primo: - Kto pyta – nie błądzi.
Zapytałem, czy można je wziąć – usłyszałem: - tak, można wziąć! One są do wzięcia, bo są za małe, aby ktoś kupił.
      - Zasada druga primo: - Dają? – Bierz!
Więc wziąłem. Wszystkie wziąłem.
Około 8 kg młodych ziemniaków wielkości dużego orzecha włoskiego.
Jest to następna rzecz, którą szczególnie lubię: - jeść młode polskie ziemniaki, ale najważniejsze, to skrobać młode ziemniaki.
Nie obierać, tylko skrobać. Mam opanowaną technikę: - ziemniaki namoczyć kilka minut i wtedy skórka schodzi jak ta lala!
      Skrobanie młodych ziemniaków po prostu uwielbiam!
Dziwne? Nie wiem. Lubię skrobać młode ziemniaki i tyle.
    
Po przyjściu do strażnicy namoczyłem ziemniaki, ale spotkało mnie małe rozczarowanie: - one miały tak cienką skórkę, że nie dało się skrobać. Nadawały się do gotowania od razu, po umyciu.
     Szedłem ze sklepu i jeszcze raz liczyłem odległość do stacji Łupków. A właściwie nie liczyłem, tylko spojrzałem na pierwszy słupek przy torach z liczbą 46,6 km.
Przy domku dróżnika, tuż przed stacją ( 300 m ) jest słupek z liczbą 48,6. Czyli zgadza się to, co już wielokrotnie sprawdzałem: - torami jest 2300 m. Bo jeszcze te 300 m do stacji dolicz.
    Sprawdzam - to mnie bawi. Może za którymś razem otrzymam inny wynik? Może ktoś słupki poprzestawia?
    Lubię liczby. Gdy byłem na wycieczce w Rzepedzi, wstąpiłem do sklepu i kupiłem kawę mieloną – pół kilo -  zauważyłem ( bowiem zauważyłem!) napis na opakowaniu, że z tej ilości kawy powinno wyniknąć 55 filiżanek napoju.
Oho – powiedziałem do siebie. – Oho! - To coś dla mnie, bo jestem Zbyszek 55 z gematrii, czyli z imienia i nazwiska.
      I tak sobie żyję niespiesznie, gromadząc zapasy, w tym spokojnym miejscu w Szwejkowie, gdzie czas inaczej biegnie – rozciąga się jak guma z majtek.
 Obserwuję, jak w tym spowolnieniu zbliża się wyjazd na Łemkowską Watrę.
  
Czas to pojęcie umowne. Czas = pamięć, a pamięć to przeszłość. Fantastycznie to tłumaczy fizyk kwantowy – Nassim Haramein.
Taki wczorajszy dzień na przykład, ta wycieczka do Cisnej. Ile się zdarzyło, ile widziałem. Pisałem o tym w postach publikowanych przez tydzień.
Jeden dzień opisywałem przez tydzień!
       
      I nie siliłem się ani - ani. Samo tak wyszło. Uważam, że to odpowiednie tempo: - jeden post dziennie. Wskoczyłem skokiem kwantowym w odpowiednie tempo. Każdy bowiem powinien poruszać się życiu w swoim tempie.
      Nie w czyimś tempie, tylko w swoim – jedynym, niepowtarzalnym.
Często samo miejsce, w którym jesteśmy, zmusza nas do przyhamowania, do zwolnienia. Tak działa bezpośredni kontakt z przyrodą, z dziką przyrodą.
Specyficzne bieszczadzkie tempo…..
Natomiast w tej jedynej, ulotnej chwili Tu i Teraz - idę za pomocą głupich kroków po torowych podkładach kolejowych ze sklepu, z ośmioma kilogramami młodych, drobnych kartofli.
     


Obok słupka kolejowego z napisem 47 km leży zwalona brzoza. Lubię tu przysiąść z premedytacją – to jest połowa drogi pomiędzy jednym Łupkowem, a drugim.
   

      Ogólnie bosko jest!

Po przyjściu do strażnicy otwieram namiot – on jest zawsze zamknięty, gdy mnie nie ma.
Bo jest jedna rzecz której akurat bardzo – bardzo nie lubię:
    - bardzo nie lubię, wręcz nie znoszę, gdy mi kot nasika w namiocie.

Jedzonko szykuję…To szykowanie, to jest kolejna przyjemność.
Lubię gotować……
Lubię smakować…….

PS. Napisałem wczoraj o Tańcu Ognia Indian amerykańskich. Chodzi o Navajo. Ten taniec polegał na tym, że następny tancerz przypalał pochodnią poprzednika zmuszając go tym samym do przyspieszenia biegu.
     ( Nie przyspieszysz, ani nie opóźnisz )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz