Kani nie zbieram.
Są według mnie tak podobne do muchomora,
że można się łatwo pomylić. Właśnie dziś zauważyłem na szczycie góry
poziomkowej, w brzozach, wysyp grzybów podobnych do kani. Jednego grzyba
przyniosłem. Patrzyłem na miny znawców w strażnicy. Jeden patrzył na drugiego……
Wreszcie ktoś pierwszy powiedział: - to nie
kania. I pozostali znawcy się z nim zgodzili. Jednomyślnie się zgodzili.
Zrobiłem eksperyment. Następnego dnia
pokazałem im tego samego grzyba. Dla niepoznaki skróciłem tylko nogę.
Teraz werdykt był inny: - to jest chyba kania.
Chyba?
Dlatego właśnie nie
zbieram kani.
Może gdybym musiał
zbierać?
Lecz przecież nic nie
muszę…wszystko mogę – nic nie muszę…..Zbieram kwiaty.
Jest takie mnóstwo
kozaków - czerwonych główek, po co więc ryzykować? I to ryzyko nie zalicza się do
Nieznanego. W tym przypadku wiadomo, jak się skończy…….
Urywam jednego kozaka - jeden wystarczy, natomiast bukiet powiększam.
Dziś w sklepie w Nowym
Łupkowie, poza drzwiami wejściowymi, były wystawione małe młode kartofle.
- Zasada pierwsza primo: - Kto pyta – nie
błądzi.
Zapytałem, czy można je wziąć
– usłyszałem: - tak, można wziąć! One są do wzięcia, bo są za małe, aby ktoś
kupił.
- Zasada druga primo: - Dają? – Bierz!
Więc wziąłem. Wszystkie
wziąłem.
Około 8 kg młodych ziemniaków
wielkości dużego orzecha włoskiego.
Jest to następna rzecz,
którą szczególnie lubię: - jeść młode polskie ziemniaki, ale najważniejsze, to
skrobać młode ziemniaki.
Nie obierać, tylko
skrobać. Mam opanowaną technikę: - ziemniaki namoczyć kilka minut i wtedy
skórka schodzi jak ta lala!
Skrobanie młodych ziemniaków po prostu
uwielbiam!
Dziwne? Nie wiem. Lubię
skrobać młode ziemniaki i tyle.
Po przyjściu do strażnicy
namoczyłem ziemniaki, ale spotkało mnie małe rozczarowanie: - one miały tak
cienką skórkę, że nie dało się skrobać. Nadawały się do gotowania od razu, po
umyciu.
Szedłem ze sklepu i jeszcze raz liczyłem odległość
do stacji Łupków. A właściwie nie liczyłem, tylko spojrzałem na pierwszy słupek
przy torach z liczbą 46,6 km.
Przy domku dróżnika, tuż
przed stacją ( 300 m
) jest słupek z liczbą 48,6. Czyli zgadza się to, co już wielokrotnie
sprawdzałem: - torami jest 2300
m. Bo jeszcze te 300 m do stacji dolicz.
Sprawdzam - to mnie bawi. Może za którymś
razem otrzymam inny wynik? Może ktoś słupki poprzestawia?
Lubię liczby. Gdy byłem na wycieczce w Rzepedzi, wstąpiłem do sklepu i kupiłem kawę mieloną –
pół kilo - zauważyłem ( bowiem
zauważyłem!) napis na opakowaniu, że z tej ilości kawy powinno wyniknąć 55
filiżanek napoju.
Oho – powiedziałem do
siebie. – Oho! - To coś dla mnie, bo jestem Zbyszek 55 z gematrii, czyli z
imienia i nazwiska.
I tak sobie żyję niespiesznie, gromadząc
zapasy, w tym spokojnym miejscu w Szwejkowie, gdzie czas inaczej biegnie –
rozciąga się jak guma z majtek.
Obserwuję, jak w tym spowolnieniu zbliża się
wyjazd na Łemkowską Watrę.
Czas to pojęcie umowne.
Czas = pamięć, a pamięć to przeszłość. Fantastycznie to tłumaczy fizyk kwantowy
– Nassim Haramein.
Taki wczorajszy dzień na
przykład, ta wycieczka do Cisnej. Ile się zdarzyło, ile widziałem. Pisałem o
tym w postach publikowanych przez tydzień.
Jeden dzień opisywałem
przez tydzień!
I nie siliłem się ani - ani. Samo tak
wyszło. Uważam, że to odpowiednie tempo: - jeden post dziennie. Wskoczyłem
skokiem kwantowym w odpowiednie tempo. Każdy bowiem powinien poruszać się życiu
w swoim tempie.
Nie w czyimś tempie, tylko w swoim –
jedynym, niepowtarzalnym.
Często samo miejsce, w
którym jesteśmy, zmusza nas do przyhamowania, do zwolnienia. Tak działa
bezpośredni kontakt z przyrodą, z dziką przyrodą.
Specyficzne bieszczadzkie
tempo…..
Natomiast w tej jedynej, ulotnej
chwili Tu i Teraz - idę za pomocą głupich kroków po torowych podkładach kolejowych
ze sklepu, z ośmioma kilogramami młodych, drobnych kartofli.
Obok słupka kolejowego z
napisem 47 km
leży zwalona brzoza. Lubię tu przysiąść z premedytacją – to jest połowa drogi
pomiędzy jednym Łupkowem, a drugim.
Ogólnie bosko jest!
Po przyjściu do strażnicy
otwieram namiot – on jest zawsze zamknięty, gdy mnie nie ma.
Bo jest jedna rzecz której
akurat bardzo – bardzo nie lubię:
- bardzo nie lubię, wręcz nie znoszę, gdy
mi kot nasika w namiocie.
Jedzonko szykuję…To szykowanie,
to jest kolejna przyjemność.
Lubię gotować……
Lubię smakować…….
PS. Napisałem wczoraj o
Tańcu Ognia Indian amerykańskich. Chodzi o Navajo. Ten taniec polegał na tym,
że następny tancerz przypalał pochodnią poprzednika zmuszając go tym samym do przyspieszenia
biegu.
( Nie przyspieszysz, ani nie opóźnisz )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz