Jestem nowicjuszem na Łemkowskiej
Watrze, dlatego chłonę dosłownie wszystko wokół. Tu widzi się i czuje niesamowitą
jedność, zwartość, serdeczność. Oraz wielką radość ze spotkania. Łemkowie porozrzucani
po świecie jadą nieraz tysiące kilometrów, żeby pobyć ze sobą te trzy dni na swojej
ziemi. Żdynia bowiem ma już oddźwięk międzykontynentalny.
Z czotowym ( jeden łanek to
4- 6 ludzi, dwa łanki to rój, trzy roje to czota, trzy do sześciu czot to sotnia)
umawiam się na wieczór, i schodzę na dół, żeby wreszcie zjeść.
Od razu trafiam na stoisko
z jedzeniem moich znajomych z Nowicy. Znaczy poznaliśmy się w Nowicy, bo
państwo mieszkają w Nowym Sączu. Codziennie przyjeżdżali do Żdyni z Nowego
Sącza.
Czyli tu jadłem. I polecam
gorąco to właśnie regionalne stoisko z wyśmienitymi daniami. Palce lizać !
Pojadłem i jeszcze raz idę
przez uliczkę straganów.
Teraz zostawiam gwar
tysięcy głosów za sobą i idę daleko poza ogrodzony teren, aby zobaczyć z bliska kapliczkę na polu, którą widziałem, gdy wjeżdżałem tu z prezesem.
Pojadam malin rosnących
przy potoku i natykam się na uśmiechniętą buzię.
Jest bardzo miło, oraz niezwykle
przyjemnie. Wracam do estrady, żeby nie przeoczyć Uroczystości Otwarcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz