Polubiłem to miejsce,
położone obok drogi do stacji.
Można polubić także cmentarz.
Tu usłyszałem historię:
- Naprzeciwko cmentarza, po
przeciwnej stronie drogi, rośnie kępa sześćdziesięcioletnich drzew. One wyrosły
po 1947 roku, gdy komuniści spalili cerkiew.
Dane mi było, jak mawia
Jan Gabriel, spotkać w tym miejscu Łemka, którego ojciec ukrywał się w
ziemiance w wąwozie, na zboczu góry poziomkowej. Ukrywał się przez dwa lata.
Był szewcem w sotni „Chrina”.
Ale jak
trzeba było - także strzelał.
Przeszedł wiele. W końcu nierówna
walka dobiegła końca. 95 tysięcy żołnierzy polskiego agresora otoczyły kilkuset
powstańców.
Mógł wybierać:
Ukraina, albo Zachód.
Nie zdecydował się na rajd
z powstańcami na Zachód, do strefy amerykańskiej, i nie chciał także przebijać się
na Ukrainę.
Po Wypędzeniu zamieszkał na swojej ziemi, w
ziemiance - bunkrze, w okolicach Zubeńska. Dziś po Zubeńsku ostał się tylko ten
krzyż.
Po kilku miesiącach, na
szczęście w czasie jego nieobecności, żołnierze polscy ze strażnicy w Woli
Michowej natknęli się na tę ziemiankę i zniszczyli ją.
Ukrywało się wtedy w okolicy kilku Łemków.
Żołnierze polscy i milicjanci najczęściej złapanych zabijali na miejscu.
Powtarzali przy tym często; -"Bandyto - Powstania ci się zachciało? Broniłeś swojej
ziemi? To teraz pójdziesz na wieczną partyzantkę! Trach!"
Wtedy przeniósł się do
zapasowej ziemnej nory, ponad dzisiejszym schroniskiem "Koniec Świata".
Był grudzień 1947, gdy przed
cmentarz w Łupkowie przyjechał wojskowy samochód i wysiedli z niego ludzie w
mundurach. Podpalili cerkiew i ostatnie cztery chyże, cudem jakimś ocalałe z pożogi
w czasie Wypędzania - "akcji Wisła".
Ojciec mego rozmówcy
patrzył przez lornetkę.
Ci ludzie w mundurach
przywieźli ze sobą jakieś dwie osoby, które miały związane ręce na plecach. Te
dwie osoby zastrzelili na terenie cmentarza. Po dwóch dobach, w nocy, ojciec
opowiadającego, poszedł na cmentarz. Była tam świeża mogiła....
Na cmentarzu wiele
wiele się działo. Niszczono go, i to nie raz. Komuniści niszczyli nagrobki, a solidny
kamienny mur wojsko wysadziło trotylem.
Część nagrobków ocalała, niektóre są
odnowione przez rodziny pochowanych tu Łemków.
Na początku czerwca, gdy
po raz pierwszy tu wszedłem, zobaczyłem obok lampek, jedzenie pozostawione przy jednym z grobów. To
dar dla dusz zmarłych. Taki kiedyś rozpowszechniony obyczaj.
Tak, polubiłem to miejsce,
i to bardzo. Ono dawało mi wyciszenie w wyciszeniu, była tu wielka cisza w
ciszy - dziwne, ale będąc tu poczułem, jakbym rozmawiał z nieżyjącymi, jakbym
słyszał ich opowieści o prostym, zwyczajnym życiu, porach roku, narodzinach
dzieci, weselach, pracy na roli i w końcu śmierci.
Zwyczajne życie na
przepięknej ziemi, na Łemkowynie.
Któregoś dnia, kiedy
zachodziło słońce, powiał wiatr, i cmentarz zaczął śpiewać swoją pieśń.
Skrzypiały drzewa,
szumiały liście, a ramiona krzyży przybitych do drzew - bujały się jak
semafory. Zrobiło się niesamowicie: - jakby cmentarz ożył. Krzyże przybite do drzew poruszały swymi obluzowanymi
ramionami zupełnie jak żywi ludzie. Nie czułem lęku, bo niby sam wieczorem na
cmentarzu, i taki ruch wokół, i te dźwięki dziwne, niespotykane. Odebrałem tę
scenerię, ten moment, jako powitanie. To szczególne, uświęcone miejsce
pomachało do mnie po prostu.
Bywałem na cmentarzu w
Łupkowie wielokrotnie. Wielkie wrażenie wywarł na mnie ten Chrystus bez rąk i
nóg wrośnięty w drzewo.
Wzruszający jest także
krzyż, który kiedyś, ktoś, wstawił pomiędzy korzenie drzewa. A drzewo objęło
ten krzyż, takim miłosnym uściskiem. Drzewo przygarnęło krzyż do siebie i teraz
stanowią jedność.
Jesion wyniosły wygląda jak łapa Mocarza, która
trzyma w swej pięści krzyż.
Wzruszająca miłosna Jedność
porośnięta mchem.
Sceneria ruchu, światła i dźwięku,
powtórzyła się o zachodzie słońca jeszcze tylko raz, po miesiącu. Potem zawędrowałem
w inne miejsca.
Na środku cmentarza stoi dwóch Strażników. Jeden duży, drugi mały. Jak dwa Michały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz