Powyżej Szwejkowa, obok
miejsca, gdzie stała poprzednia strażnica, na ścieżce, natknąłem się na
czarnego węża wygrzewającego się na słońcu. W pierwszej chwili pomyślałem, że
to leży czarna foliowa torba, i trzeba ją podnieść i wyrzucić do śmieci.
Już miałem to zrobić, gdy rozpoznałem
zwiniętego węża. Był całkiem czarny, grubość 3,5 cm i pewnie półtora
metra długości.
Zdążyłem zrobić tylko
jedno ciemne zdjęcie, i wąż uciekł, bo aparat zaszumiał. Gdy wróciłem do
strażnicy, poszukałem wiadomości o wężach w albumie, który pożyczyła mi Krysia.
Otóż w Bieszczadach występują: żmija
zygzakowata, wąż eskulapa, zaskroniec. Węża eskulapa łatwo poznać, bo jest po
prostu wyraźnie inny. Natomiast zarówno zaskroniec, jak i żmija zygzakowata,
mogą być całkiem czarne, co nazywa się, że są melanistyczne.
Zaskrońca można wtedy odróżnić od żmiji
tylko po grubości i długości. Żmija ma długość do 70 cm i grubość do 2,5 cm. Zaskroniec dochodzi
do 2 m i
jest grubszy.
Łatwo powiedzieć. To mam takiego osobnika
schwytać i zmierzyć? A jeśli żmija się utuczyła i jest grubości i długości
zaskrońca?
Takie pytania dyletanta,
bo po następnych spotkaniach wężowych, byłem już oblatany i od razu wiedziałem,
kto jest kto.
Po pewnym czasie wiedziałem nawet, gdzie
kto mieszka. Tylko eskulapa nie udało mi się sfotografować, był bardzo czujny.
A z tym szukaniem w albumie chodziło mi o
to, czy uniknąłem właśnie śmierci od ukąszenia. Śmierć mi nie groziła, bo nawet
gdyby była to żmija zygzakowata, to jej jad jest niebezpieczny tylko dla ludzi
starszych i dzieci. Albo osób ze słabym sercem.
W dalszych wędrówkach poznałem w Smereku
mężczyznę w moim wieku, którego żmije ukąsiły wiele razy i nic nie odczuwał,
nawet nie miał gorączki.
Niemniej spotkanie z wężem
jest zawsze przeżyciem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz