Myśleć inaczej niż tłum. Najlepiej myśleć po swojemu.
Kapelani wojskowi.
"Przygody dobrego wojaka
Szwejka" to filipika, oparta na zjadliwym humorze nie oszczędzającym żadnej
instytucji Austro-Węgier.
Panowanie Franciszka
Józefa nie ma w sobie nic z tego dobrotliwego wizerunku, do którego jesteśmy
przyzwyczajeni bo i cóż dobrotliwego można powiedzieć o monarsze, skutki
decyzji którego nawet dzisiaj możemy oglądać w naszej części Karpat i na
Podkarpaciu. Jest zresztą w książce sporo polskich akcentów - akcja rozgrywa
się m.in. w Przemyślu, Sanoku i okolicach Krościenka, a Polakami jest kilka
epizodycznych postaci.
Jedna z nich została potraktowana w
sposób nader wyrazisty - "Polak
z eskorty trzymał się arystokratycznie na uboczu, na nikogo nie zwracał uwagi i
bawił się na własną rękę, smarcząc na podłogę przy pomocy dwóch palców i
rozcierając smarki kolbą karabinu, po czym kolbę zręcznie ocierał o spodnie i
od czasu do czasu mruczał pod nosem: "Święta Panienko!"".
Nawiasem mówiąc nie można odmówić
Haškowi spostrzegawczości bo jak wiadomo, ten rodzaj "zabawy"
przetrwał u nas próbę czasu i ma się całkiem dobrze, a co więcej został nawet
wyeksportowany za ocean gdzie stał się tematem jednego z polish jokes: - „Jak Polakowi najłatwiej złamać palec?
-Trzeba uderzyć go w nos!”
Nie sposób też nie zauważyć, że obok
CK monarchii jest też i drugi, instytucjonalny negatywny bohater książki,
i nie da się tego tylko skwitować wzruszeniem ramionami.
To oskarżenie,
że "Wielkie jatki wojny światowej
nie obeszły się bez błogosławieństwa duchownych.
Kapelani wojskowi wszystkich armii
modlili się i odprawiali msze święte o zwycięstwo dla tej armii, której chleb
jedli (...) Ludzie całej Europy szli jak bydlęta na rzeź, dokąd
obok rzeźników-cesarzy, królów, prezydentów i innych potentatów i wodzów
prowadzili ich księża wszystkich wyznań, błogosławiąc im i pozwalając fałszywie
przysięgać, że "na ziemi, w powietrzu, na morzu" itd."
Dziwimy się Arabom, że
gloryfikują dżihad – swoją świętą wojnę, a jak działa „nasze” chrześcijaństwo?
Książka „Nalot”
– Len Deighton.
Rok 1944. Naloty dywanowe na
Niemcy. Z powodu zbyt dużych strat w nalotach dziennych, teraz są one
prowadzone nocą. Niemieckie nocne myśliwce kierowane przez radar, polują na
bombowce. Artyleria niemiecka zbiera żniwo. Startujący z Anglii lotnicy giną, a
jeśli mają szczęście, wyskakują i dostają się do niewoli. Po kilkunastu lotach
przechodzą przez rubikon strachu.
Ci, którzy byli cisi - robią się
krzykliwi.
Ci, którzy byli krzykliwi – milkną.
Są trzy tury lotów. Po 30
każda. Dwa loty w tygodniu. Żeby już nie latać trzeba zaliczyć 90 lotów. W 1944
r. jedynie dwa procent lotników przeżyło trzecią turę…..
Na każdym lotnisku angielskim jest
kapelan, który ma wspierać lotników duchowo. Jest właśnie po odprawie. Za kilka
godzin lecą bombardować Zagłębie Ruhry. Tam jest szczególna koncentracja
niemieckiej artylerii. Kapelan wyłuskuje z tłumu lotników jednego smutnego, idącego z opuszczoną głową.
- Czy masz jakieś zmartwienie, sierżancie?
- Ojcze, dlaczego kościół nie przerwie
wojny?
Młody kapelan słuchał
uważnie swego arcybiskupa, więc podobnie, jak oficer taktyczny, miał
przygotowaną odpowiedź.
- Wojna
jest wynikiem grzechu rodzaju ludzkiego, w tym i naszego. Musimy więc ją
prowadzić i być skruszonymi, kiedy ją prowadzimy.
- Jestem przeto sprawiedliwą ręką Boga,
prawda ojcze? Zastanawiam się, czy Niemcy mają kapłanów, którzy mówią im to
samo.
- Ja…ja….ja…wyjąkał kapelan,
jestem oficerem i proszę traktować mnie z szacunkiem, na jaki zasługuje mój
mundur.
W tym momencie podszedł do sierżanta jego
kolega i powiedział: - Chodź skiper, musimy trochę pozabijać.
Ojciec wlepił wzrok w nich obu. Dlaczego ci
ludzie mnie obrażają? - Pomyślał. Wiedzą przecież, że nie mogę zakończyć wojny.
I urywek z książki:
-„Dziewięć lat w bunkrze” – wspomnienia żołnierza UPA. Omelan Płeczeń.
Już po amnestii, w związku
z naszym ślubem, Milcia uparła się, abym poszedł do spowiedzi…..15 sierpnia
1956 roku pojechałem na odpust do Kalwarii koło Dobromyla, niedaleko
polsko-radzieckiej granicy. W Dynowie dołączyłem do grupy polskich pielgrzymów,
by nie wałęsać się samotnie.
Na Kalwarię przybyło mrowie ludzi…..
- Miałem okazję usłyszeć
urywek kazania: -„Dziękujmy Bogu za to,
że nikt już nigdy nie nazwie tych terenów Ukrainą. Pozbyliśmy się jej stąd raz
na zawsze!”….
Stanąłem w kolejce do spowiedzi…Spowiadał
starszy ksiądz, wyglądał na 60 lat.
- Kiedy ostatnio byłeś u spowiedzi? –
zapytał.
- Dwanaście lat temu.
- Dlaczego tak dawno?
- Byłem w partyzantce.
- Wiele musiałeś przeżyć!
- Tak.
- Za
to, co przeszedłeś, Bóg cię stokroć wynagrodzi. Pan ci wybaczy, bo walczyłeś z
wrogiem narodu polskiego. To nie grzech zabijać w imię ojczyzny….Udzielam ci
rozgrzeszenia!
Odszedłem od konfesjonału, w głowie miałem
zamęt.
Boże! Wybacz i jemu i
mnie. Nawet nie zdążyłem powiedzieć po czyjej stronie walczyłem…..
Najgorsze jest jednak w tym to,że oni nie pogubili się na drodze do Boga,nie złapali pomroczności jasnej,ani innej choroby szalonych krów,lecz robią to tylko dla KASY!
OdpowiedzUsuńPodszyci grubą warstwą hipokryzji (ponieważ już seminarium odziera ich z sensu,w który tak wierzyli jako ministranci),postanawiają przyjąć ten wygodny tryb życia...
Smutne,że nasz Najjaśniejszy Ciemnogród nadal pompuje życie w trupa...