Polski obóz koncentracyjny
Jaworzno.
Wspomnienia księdza
Stefana Dziubini.
W latach 1947 - 1948, bez
wyroku był więziony w polskim obozie koncentracyjnym Jaworzno. Większość
więźniów w tym obozie siedziała bez wyroku.
Ksiądz Dziubinia w 1977 roku mianowany został
wikariuszem generalnym prymasa Polski dla wiernych obrządku greckokatolickiego
w Polsce. Autor monumentalnych wspomnień: -
- "I
stwerdy diło ruk naszych".
Na Łemkowszczyźnie
zachodniej od września 1946 roku działała tylko jedna sotnia UPA. Znaczy: UPA była
obca dla wielu Łemków.
W czerwcu 1947 ksiądz
został aresztowany przez UB.
Opisał panujący w obozie
głód, tortury i śmierć. Nawet 50 lat po wyjściu na wolność, gdy opisywał swe wspomnienia,
polski obóz koncentracyjny w Jaworznie uznał za gorszy od hitlerowskiego
Oświęcimia.
("Za to, że jesteś
Ukraińcem".Koszalin-Warszawa-Przemyśl 2012)
Wysiedlenie koło Gorlic. Totalne,
krwawe, przepełnione nienawiścią, krzywdą, niesprawiedliwością, okrutne,
niezrozumiałe.
Znalazłem się w więzieniu.
Innych bito. Mnie nie.
Ten przywilej szybko
okazał się męczarnią - dobrze słyszałem dochodzące zewsząd krzyki torturowanych
ludzi. Bitych, rażonych prądem....
Wreszcie trafiłem do polskiego obozu
koncentracyjnego w Jaworznie. To był poniemiecki obóz, filia strasznego obozu w
Oświęcimiu. Ogrodzenie z drutu kolczastego pod napięciem....
W łaźni bito strasznie: widziałem
więźniów wychodzących z łaźni z
poranionymi głowami.
Było wielu sadystów-
blokowych. Ale zdarzały się też wyjątki: - szlachetny sierżant ze Śląska,
bardzo nam współczuł, pocieszał i powiadał, że za Jaworzno będziemy jeszcze
krzyże nosić....
Więźniów bito na każdym kroku - podczas
rozdawania posiłków, w kolejce do latryn, a najdotkliwiej podczas przesłuchań.
Były wypadki zakatowania na śmierć.
Więźniowie wracali z
połamanymi żebrami i nogami, z wybitymi zębami, mieli wyrwane paznokcie,
zmiażdżone drzwiami palce. Więźniowie często szli na przesłuchanie o własnych
siłach, a z powrotem skatowanych niesiono na kocach.
Śledczy używali podczas przesłuchań prądu
elektrycznego....
Podstawowym pożywieniem
był chleb, mała kromka, a do niej ciemna śmierdząca ciecz - kawa. To było śniadanie
i kolacja, na obiad musieliśmy się obejść zwykłą wodą....
W rezultacie więźniowie po czterech
miesiącach puchli z głodu, na porannym apelu padali trupem. Były dni, że z
jednego apelu wynoszono kilkoro martwych.
Głód doskwierał w obozie
Jaworzno znacznie bardziej niż w niemieckim Oświęcimiu, gdzie niektórym udało
się przeżyć nawet pięć lat. W Jaworznie śmierć zbierała swoje żniwo po czterech
miesiącach.
Tylko w ciągu kilku miesięcy zmarło 160
więźniów.
( Oficjalne dane polskie:- przez obóz Jaworzno przeszło łącznie 3873 osób narodowości ukraińskiej
podejrzanych o współpracę z UPA. 161 osób nie przeżyło obozu.
Można wierzyć oficjalnym danym? )
W Jaworznie był sektor niemiecki. Tam
nikt nie był bity, nie cierpiał fizycznie, ani moralnie. Gdyby nie druty, życie
w tym sektorze można by nazwać normalnym. Baraki Niemców utrzymane były w
czystości, bez wszy i pcheł, bieliznę i ubrania prali w pralniach, chodzili do
łaźni. Niemiecka żywność była o wiele wyższej jakości niż nasza, folksdojcze
mogli ją także kupować w kantorze. Niemiecki sektor prowadził nawet życie
kulturalne, grano na instrumentach, odbywały się zawody sportowe i
gimnastyczne, a nawet wyścigi pływackie w obozowym basenie....
Na szczęście zachorowałem po trzech
miesiącach pobytu w obozie...
Znalazłem się w sektorze
niemieckim. Gdy trochę wyzdrowiałem, do obozu przyszedł polski ksiądz z parafii
w Jaworznie. Po spowiedzi poprosiłem tego księdza o zawiadomienie mojej rodziny
o miejscu mojego pobytu. Odmówił.
Prawdopodobnie zapomniał, o słowach
Chrystusa, że cokolwiek zrobicie jednemu ze swoich braci, także i mnie
zrobicie.
On nie dostrzegł we mnie swojego brata.
Inaczej zachował się pewien folksdojcz, który zgodził się zawiadomić moją
rodzinę, że jestem uwięziony w polskim obozie koncentracyjnym w Jaworznie.
W obozie ludzie zaczęli umierać na tyfus.
Nigdzie nie można było wyprać bielizny. Więźniowie chodzili w ubraniach, w
których ich aresztowano. Panoszyły się wszy, pluskwy, pchły. Warunki sanitarne
były nieludzkie.
Wiadomość o tyfusie przedostała
się jakoś na Zachód.
Przyjechał komisja z Warszawy, ale minęło
jeszcze kilka miesięcy, zanim w obozie coś się zmieniło, mniej było znęcania.
Gdy zwalniano nas,
rozmawiałem z jakimś śledczym z Krakowa, wyjaśniłem mu, że na całej
Łemkowszczyźnie zachodniej, Łemkowie nie zabili ani jednego Polaka, mało tego,
niektórzy zginęli, gdy przeprowadzali polskich oficerów przez granicę
czechosłowacką.
Gdy wychodziłem, musiałem
podpisać, tak, jak inni zobowiązanie, że nie powiem nigdy nikomu o tym, co
działo się w obozie, bo zostanę ponownie aresztowany.
PS. - Śledczy był zdziwiony - Widać z tego, jak silne było działanie propagandy - ona otumaniła nawet niby światłych - dziwić się więc prostym ludziom, którzy
widząc prowadzonych ukraińskich więźniów krzyczeli: -„do gazu z nimi!”
Na zdjęciach ikony z Nowicy, to bardzo blisko Żdyni. Maj 2013.
Tak.... dokładnie na zachodniej łemkowynie UPA nie zabiło ani jednego Polaka.A to co robił Brodycz ze swoją sotnią w 1946 i47 w gorlickiem?.A kto spalił Łabową? Czy nie Smyrny ze swoimi bojówkami?Czy to nie on zabil załogę strażnicy WOP wiozącej zaopatrzenie( w tym łemkowską dziewczyne ktora podwozili?)
OdpowiedzUsuńDziubyna - niby kapłan świeć Panie nad jego duszą - ale kłamac to potrafil.
Inni znowu te kłamstwa powtarzają.