Powrót z Ciężkowic trwał
kilka dni, wreszcie siedzę w autobusie i jadę "do siebie" -
czyli do Szwejkowa. Już w w autobusie czuję się, jak w domu.
W
autobusie jadącym z Sanoka zawsze się trafi ktoś znajomy z Komańczy, Rzepedzi, Nowego Łupkowa,
Smolnika. Mało ludzi; - osiem osób miejscowych (ja się zaliczam już do
miejscowych – miesiąc minął, odkąd tu jestem) i 4 turystów.
Autobus wiezie nas, jak rodzinę: kierowca
zna wszystkich mieszkańców i płyną rozmowy o dzieciach, weselach, kto
choruje...takie rozmowy, jak w życiu. Turyści zwykle jadą do Cisnej. 28 km do Komańczy, 9 świateł
czerwonych, stoimy na każdym długo. Szosa w przebudowie, budują jednocześnie 9
mostów. W Komańczy już nie ma rozmów - większość pasażerów podsypia. Wysiadam w Nowym
Łupkowie, sklep jeszcze otwarty - kupuję piwo i po torach zbliżam się do stacji
Lupkass. Wychodzę z leśnego tunelu i widzę już moje znajome semafory. Mijam je,
i odwracam się, żeby popatrzeć na znajomy czerwony kolor świateł. Te światła czerwone
działają na mnie wyciszająco.
Mówią: -
hej! Witamy ciebie w Zatrzymanym Czasie.
Stawiam namiot na swoim
miejscu - prysznic, kolacja i przychodzę do ogniska, bo przyjechało kilka osób
i ładnie grają na gitarach. Jest bardzo miło oraz niezwykle przyjemnie, koncert
gitarowy, do nocy. Niebo...wiadomo jakie! Derkacze nawijają
pracowicie, fruwają nisko nietoperze.
Ognisko się żarzy, wszyscy
już poszli spać. Niezwykle romantycznie kumkają żaby.
Fruu do namiotu. Moc
wrażeń za mną. Namiot jest uchylony, bo bardzo ciepło, a tu komarów nie ma.
(były chwilami muchy końskie, czyli gzy, ale to w dzień). Kumkanie tak bajecznie
usypia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz