Nie ma na świecie człowieka, który chociaż raz nie marzył o znalezieniu skarbu. Nieważne jakiego. Bo w szukaniu tkwi tajemnica: nie chodzi o to w końcu by znaleźć, ale o to by szukać. Śnią się skrzynie pełne złota, tajemne znaki i mapy, i często zupełnie zwykli ludzie stają się w jednej chwili zapaleńcami! Pełnymi energii, nie mogącymi usiedzieć na miejscu. Tak jak pisałem, w poszukiwaniach tkwi niesamowity romantyzm i magia. A jak się spotka człowieka, który wiele widział i potrafi opowiadać? Bakcyl poszukiwacza murowany. Książkę „Szatan z siódmej klasy” znają pewnie wszyscy. Zameczek w Ciepłowodach niedaleko Ząbkowic Śląskich. Po wojnie dom wypoczynkowy nauczycieli. W 1985 r. wykwaterowano z zamku ludzi, aby przeprowadzić remont. Pojawił sie tajemniczy gość, który poprosił zarządzającego zamkiem, o drzwi. Stare drzwi, mocno zniszczone, jak i cały zameczek. Kierownik PGR, który był zarządcą, oddał drzwi bez zastanowienia. Po kilku miesiącach zaczęli przyjeżdżać nieproszeni goście i zostawiali za sobą dziury po opróżnionych skrytkach. Na piętrze, na parterze, w piwnicach. W 1986 r. przyjechał do Ciepłowodów mężczyzna z rodziny, która była właścicielem zamku. O co pytał? O drzwi oczywiście. O drzwi, których już nie było. Gdy się dowiedział o tym, zemdlał. Ocucono go, wtedy powiedział tylko, że były w nich plany wszystkich schowków. Odjechał zabierając domowy skarbczyk: porcelanę, zdjęcia.... dla rodziny bezcenne pamiątki. Na terenie Dolnego Śląska Niemcy ukrywali rozmaitości. Także zawartość bankowych sejfów i inne kosztowności, które miały w przyszłości zasilić nazistowskie państwo. Wiele z tych skrytek nie zostało nigdy odnalezionych i nie zostanie odnalezionych. Dlaczego? Bo szeregowych uczestników biorących udział w ukrywaniu – likwidowano. Albo zasypywano w podziemiach żywcem. Tajemnicę o miejscu ukrycia znał zwykle jeden wyznaczony, wyższy oficer, który składał przysięgę milczenia. Zdarzało się, że ten jedyny świadek ginął. I zabierał ze sobą tajemnicę do grobu. Na Dolnym Śląsku szukaliśmy więc: ukrytych dzieł sztuki, podziemnych fabryk, magazynów, oraz tak zwanego „złota Wrocławia”. Pod koniec 1944 roku, Niemcy zaczęli gromadzić we wrocławskim Prezydium Policji ( dziś budynek komendy Policji przy Podwalu) depozyty ludności cywilnej i zakładów jubilerskich, oraz walory dewizowe wielu instytucji.. Było to zapakowane w 56 zamykanych hermetycznie żelaznych skrzyń o wadze do 300 kg każda. Nic byśmy nie wiedzieli o całej sprawie, gdyby nie aresztowanie w 1953 roku Herberta Klose. Był weterynarzem, podejrzewano go o przynależność do Wehrwolfu, hitlerowskiej organizacji podziemnej. W czasie śledztwa i nie oszukujmy się, również tortur, Klose przyznał się, do przynależności do niemieckiej policji. Opowiedział o ukryciu wrocławskiego złota. Miał stopień hauptmana. Listopad 1944. Do Niemiec wkroczyli już Amerykanie, na linii Wisły stali Rosjanie. Hitlerowcy liczyli, że nawet po wojnie Śląsk nie zostanie oddany Polsce. Wszystko miało zostać na niemieckiej ziemi. Wytypowano pięć miejsc do ukrycia: Wielisławka, Cieplice, rejon Małego Stawu pod Śnieżką, zamek w Grodźcu, oraz góra Ostrzyca koło Proboszczowa. Ale najważniejsze jest szóste miejsce: góra Ślęża koło Sobótki. Była połowa stycznia 1944, zarządzono ewakuację miasta ze „ zbędnej ludności cywilnej”. W mieście działy się dantejskie sceny. Trwały walki na dworcu o dostanie się do ostatnich pociągów odjeżdżających na zachód. Inni, kierowali się przez Oporów, w kierunku Kątów Wrocławskich. Chaos. Ginęły tysiące ludzi, na drogach ostrzeliwanych przez Rosjan. I w takim właśnie momencie rusza transport 23 skrzyń w stronę Karpacza i małego Stawu. W okolicach „Samotni”, gdzie przeładowano złoto z samochodów, Klose spadł z konia i trafił do szpitala. Dzięki temu przeżył. Bo złoto dobrze ukryto, a świadków zabito. Wykonane w latach osiemdziesiątych badania radjestezyjne, wykazały istnienie w Białym Jarze starych wyrobisk kopalnianych, oraz obecność w nich ponad tony złota. Maskowanie wlotów sztolni jest bardzo mozolne i wymaga dużej wiedzy saperskiej. Niemcy wiedzieli,że nikomu nie będzie się chciało bez ciężkiego sprzętu, zaczynać kosztownej pracy odgruzowania. Tym bardziej, że wcześniej należy rozbroić miny. Jest wiele relacji świadków, które mówią o o tajemniczych transportach od pażdziernika 1944, skierowanych do lochów twierdzy w Srebrnej Górze, Kłodzka, sztolni Sobótki i Złotego Stoku. Utrzymanie tajemnicy polegało na zabijaniu świadków, albo jak w przypadku Leśnej zostawiano ich w zawalanych sztolniach. Do Leśnej dotarła Specjalna grupa operacyjna MSW w 1980 r. i odkryła ten fakt.
Kompleks „Riese”. Kilka razy Gruby wyrwał mnie z objęć kostuchy. Dopiero po tych kilku razach dotarło do mnie, żeby nie wyrywać do przodu. Lubię ryzyko, albo mam potrzebę podnoszenia sobie adrenaliny. Ok. Trzydniowa wyprawa. Powinniśmy być już nieżle zmęczeni, ale jesteśmy grupą pasjonatów, zapaleńców. Śpimy po dwie godziny i ..... do przodu ! Przypomiał mi się ten moment gdy byłem w Gdańsku wieczorem kilka dni temu. Dni Bursztynu ? Wieczór. Atmosfera super. Klimaty tak zwane. Ostatnia uliczka na prawo pusta. Widać łagodny zakręt po 150 metrach. Latarnie dają ciepłe światło. I nagły przeskok pamięci do Tuneli! Doszliśmy do Dyspozytorni. Gruby sprawdził tablicę rozdzielczą. Pociągnął za hebel. Zapaliły się ciepłym światłem lampy w 150 metrowym odcinku tunelu, na końcu łagodny zakręt, jak w Gdańsku. I myśl: Niemcy zgasili światło w styczniu 1945, minęło 50 lat. To ja jestem przy zapaleniu światła przed Sezamem! Jestem z grupą Zakręceńców o krok od .... skarbu? Można wyłączyć latarki. Czujemy Chwilę. Chwilę szczęścia. Nikogo nie było tu od 50 lat. Wchodzimy w zakręt korytarza. Widać wysadzone stalowe drzwi. Wiszą na jednym zawiasie. I po szczęściu ! Sala – magazyn. Były tu obrazy w złoconych ramach, pewnie rabowane w muzeach Europy. Były. Bo teraz są same ramy. Setki ram. Płótna wycięte starannie. Chodzimy smutni wśród pustych ram, leżących wszędzie. Ktoś nas ubiegł. Jeden z kolegów znajduje na podłodze niemiecką gazetę, bodaj Frankfurter Allgemeine. Data ? Kwiecień 1968 r. Niemcy przyszli 23 lata po wojnie, po „swoje”. Czyli my spóżniliśmy się odrobinkę, bo jest rok 1995. A więc znowu tajemnica liczby 23?
ciekawe gdzie jest bursztynowa komnata?
OdpowiedzUsuń