piątek, 11 listopada 2011

Strażnicy Tajemnic III Rzeszy - Mierki



Leśniczy z Mierek zarządza zbieranie nasion brzozy. Zabieramy dwa olbrzymie wory i jedziemy nad jezioro naprzeciwko ośrodka rządowego. Kilka słów o ośrodku. To był teren niedostępny dla zwykłego śmiertelnika. Wzdłuż jeziora biegnie taka sama szosa, zbudowana z betonowych płyt, jak w Wilczym Szańcu. W końcu ośrodek Hitlerjugend w Mierkach, przejęty przez komunistów, był budowany przez tę samą Organization Todt, która stawiała bunkry dla Hitlera. Żywego ducha poza nami. Towarzysze muszą mieć spokój przy pracy koncepcyjnej. Jaka to praca? Chlają na potęgę! Do Mierek na polowania przyjeżdżał Cyrankiewicz, Chruszczow i cała reszta. Las przepełniony karmioną bez przerwy zwierzyną. Towarzyszy widziałem z drugiego brzegu w dzień, bo wieczorem, gdy zaczynało się pijaństwo, nie miało prawa być nad jeziorem nikogo. To był czas ściśle tajny. Jezioro malownicze, z podwodnymi żródłami. Jeden raz zaprowadził mnie leśniczy w takie miejsce gdzie biła woda z dna. Po piętnastu minutach miałem jedną wędkę złamaną, a drugą wędkę, jakaś duża ryba wyrwała mi z ręki z taką siłą, że o mało nie wpadłem do wody. Wędka odpłynęła od brzegu i za chwilę stanęła pionowo, by po małym wahaniu gwałtownie zanurkować! Kij miał 5 metrów i 7 metrów żyłki, to razem 12 i tak szybko zanurkował? Leśniczy się śmieje. Mówił, że to wyjątkowe miejsce, bardzo głębokie i rybne. Sam przychodził tu na karpie – olbrzymy. Na hak zakładał cały pieczony w ognisku kartofel. No cóż, trzeba było z żalem odejść, bo już łowić ryb nie było czym. W innym miejscu i dniu byłem obserwatorem, jak na polecenie towarzyszy komunistów, leśniczy i kilku robotników leśnych łowili węgorze. Był wieczór, zbliżała się burza, gdzieś daleko za lasem błyskało. W taki czas, gdy w powietrzu jest elektryczność, rusza się węgorz. Płynie tam, gdzie jest ruch wody. Więc Niemcy zbudowali kanał. Przekopali w dobrze wybranym miejscu dwumetrowej szerokości ujście do niewielkiego wąwozu, który był niedaleko. Ujście było zwykle zamknięte żelazną przegrodą. W burzowe noce kręciło się korbą i przegroda podnosiła się nieco, przepuszczając strumień wody. Ruch wody wyczuwały węgorze i wpływały w ten przepust, by po kilkudziesięciu metrach zatrzymać się na wmontowanym w dno sicie – grzebieniu. Sito wyglądało jak bardzo gęsty grzebień, miało końcówki do ułożone na tyle gęsto, aby węgorz nie zmieścił się pomiędzy nie. W pewnym miejscu końcówki te były zagięte do góry i całość tworzyła kształt skrzyni. Otwarto przegrodę, chlusnęła woda - rwący potok. Nic specjalnego nie było widać, było już nieżle szaro. Po kilkunastu minutach leśniczy krzyknął: „ zamykaj wodę! „ .Pierwszy robotnik pokręcił korbą. Woda przestała płynąć. W tym momencie drugi robotnik zrobił to samo z korbą przy sicie, które zaczęło się wynurzać pełne wijących się, dorodnych węgorzy. W pułapkę wpłynęło 40 okazałych, bo kilogramowych węgorzy! Jako wędkarz znający zwyczaje ryb, darzyłem węgorze wielkim szacunkiem, ze względu na ich zachowanie w czasie rozrodu. Dorosłe osobniki z wielu miejsc na świecie zdąrzają w jedno miejsce – do morza Sargassowego, gdzie na wielkiej głębokości wybijają z dna morskiego, całe rzeki słodkiej wody. Tam węgorze składają ikrę i giną podczas rozrodu, dając życie młodzieży, która po pokonaniu wielu tysięcy kilometrów osiąga wielkość nitki makaronu, gdy pojawia się w Bałtyku i wpływa ponownie do polskich rzek, a potem jezior, aby tu dorosnąć. Na tym połów zakończono, bo na tyle opiewało zamówienie towarzyszy na kolejną sobotę. Węgorze powędrowały do tradycyjnego wędzenia w jałowcowym dymie. A więc wracamy do momentu, gdy zaczęliśmy zbierać nasiona brzozy. Po drugiej stronie szosy rosną małe, może trzymetrowe drzewka. Niemcy posadzili jakąś niezwykle plenną odmianę. Kolega przygiął nieco drzewko do ziemi, a ja zarzuciłem na koronę ten wielki wór, który mieliśmy ze sobą. Nie pamiętam już ile było nasion z jednego drzewka, ale 80 kg uzbieraliśmy tym sposobem może w dwie godziny! Dalej od brzegu było wiele trwałych urządzeń gimnastycznych w całkiem dobrym stanie, w końcu od wojny minęło dopiero 20 lat. Hitlerjugend, była organizacją bardzo dbającą o sprawność fizyczną. Jak się okazało wjazd służby leśnej, do której się zaliczaliśmy, miał określone ramy czasowe, leśniczy spojrzał na zegarek i zarządził odwrót. Czuło się, że jesteśmy obserwowani przez Służby. Pewnie przez lornetki, bo nie widać było nikogo. Jeszcze przed terenem zamkniętym, na dwa kilometry wcześniej, mówił leśniczy, że ci, którzy pilnują, słyszą każde wypowiedziane słowo. Mikrofony w lesie. Dziś to nic nadzwyczajnego, ale wtedy! W Polsce w 1962 r. pokazały się pierwsze magnetofony szpulowe marki Tonette i adaptery Bambino do słuchania muzyki z płyt, kręcących się pod ramieniem z igłą. Od siostry, która była w Niemczech dostałem malutki magnetofon Grundig. To była technologiczna otchłań! To tak, jakby porównać miotłę brzozową z pędzelkiem do paznokci.

1 komentarz: