poniedziałek, 21 listopada 2011

Strażnicy Tajemnic III Rzeszy - Mierki cd.


Polowanie na dziki w Mierkach Minął tydzień praktyki w nowym miejscu. Wydarzeniem było nocne polowanie na warchlaki. – Zmierzchało się już. Po obfitym, późnym obiedzie, położyliśmy się, czytaliśmy obaj książki, ja chyba przysnąłem. Naraz tupot butów na schodach na górę do nas, wpada leśniczy i woła: - chłopaki, chodźcie szybko, pod lasem są warchlaki pozostawione przez lochę – matkę. Złapiemy je! Nie zadajemy pytań, biegiem kilometr. Biegniemy coraz wolniej, bo las już tuż, tuż. Leśniczy wyciąga do góry szyję, szukając maluchów. Stajemy pod brzózką, leśniczy włazi na ambonę. Coraz ciemniej, ale zobaczył przez lornetkę trzy warchlaki. Podchody indiańskie. Robi się całkiem ciemno. Ja już nic nie widzę. W pewnym momencie w biegu nie wiadomo dokąd, huknąłem się głową o drzewo. Padam na pupę, w głowie błysk. Śliwa na czole jak się patrzy! Mam już dość. I wtedy leśniczy krzyczy: - mam go! Kolega podbiega z workiem na kierunek głosu. Mają małego, który przeraźliwie krzyczy. Wyplątują go z zarzuconej sieci. Pakują do worka. Udane polowanie. Leśniczy chyba widzi kocimi oczami w nocy. Wracamy. W pewnej chwili krzyk leśniczego: -- chłopaki! Na drzewo! Łatwo powiedzieć. Ciemność całkowita. Gdzie szukać drzewa? Ale on znał teren, byliśmy w końcu niedaleko leśniczówki. Pokierował nas głosem. Wspiął się pierwszy. Siedzimy na drzewie. Niewysokie to drzewo. Leśniczy z workiem i piszczącym warchlakiem najwyżej, ja drugi i pode mną kolega, który namolnie pcha się do mnie wyżej. Bo na dole krąży locha i domaga się zwrotu dziecka! Pupa kolegi w niebezpieczeństwie. Siedzimy jak ulęgałki. Słychać także inne dziki. Jesteśmy otoczeni. No ładnie. Narada sztabowa. Leśniczy uspokaja. Nie takie opresje przechodził. Siedzimy godzinkę, albo dłużej. Opowiadamy sobie kawały. Ale przygoda! W końcu cichniemy, bo już nie wiadomo, jak na tym drzewie się umieścić. Ile można tak siedzieć? Ten Szymon Słupnik to miał narąbane! Kurna! Nogi drętwieją, nie wiadomo jak się usadzić, niewygodnie jak cholera, spać się chce. Teraz tylko potrzeba, żeby tatuś- odyniec przyszedł żonie na odsiecz, i postanowił się przytulić do któregoś z nas. Ta myśl się rozwija, widzę już w wyobraźni pod nami wielkiego odyńca z błyszczącymi szablami. Siedzimy zrezygnowani. Jest już pewnie po północy, gdy leśniczy decyduje oddać warchlaka, bo locha nie ma zamiaru zrezygnować. W końcu co by to była za matka? Worek upuszczony pada pod drzewo... pełne radości przywitanie małego z matką i cichnący tupot nóg odbiegających dzików. Cisza. Odczekaliśmy kwadransik i do domu. Obyło się bez "przytul mnie" z dzikiem. Dobrze się spało, tylko krótko, bo leśniczy budził nas o 5.00. Mówił, że powinniśmy się uczyć natury. A natura to: spać z kurami, a wstawać o świcie.

1 komentarz:

  1. czy zastanawiałeś się dlaczego huknąłeś się w głowę,przed zabiciem "niewinnego" maleństwa ?
    Strasznie lubie twój blog , nie tylko ze względu na giełdę , ale i "uczącą "rolę , którą pełni ..., oraz ciagłe zadawanie sobie i innym pytań ...-jak to Osho wskazuje

    OdpowiedzUsuń