Postanowiłem
więc przyjść wieczorem nad jeziorko bobrowe w Huczwicach. W
środku dnia zwykle nikogo nad jeziorkiem nie było, więc co tu
mówić o nocy.
Energia
szaleje w moim człowieku, w duszy gra, wracam na wzgórze 686 i
śpiewam na cały regulator.
„ Ale
to już było i nie wróci więcej, i choć tyle się zdarzyło to do
przodu wciąż wyrywa głupie serce”
Po
kilometrze przeszło mi, wyśpiewałem nadmiar radości.
Znowu
słychać tylko chrzęst żwiru pod butami.
Dwa
razy sarny przebiegły mi drogę, raz łania z małym. Gdzie tam
zdjęcie..... nawet nie sięgnąłem po aparat, tak szybko dwa razy
sarny przemknęły.
Za
trzecim razem zatrzymałem się i patrzyłem zadziwiony na to, co się
dzieje, bo na kilka sekund wcześniej poczułem, że coś się
wydarzy. Łania wyskoczyła z lasu na środek drogi. Wyskoczyła z
tak wielką gracją, że jej ruchy wydawały się tańcem, a nie
skokiem. A ja jestem uczulony na grację. Obserwuję, jak się kto
porusza. W ruchach niektórych ludzi jest tyle piękna..... Gdy idą,
wydaje się że płyną. Tak chodzą kobitki niektóre. A łania
przecież jest rodzaju żeńskiego. Czyli jest przecież kobietą jak
najbardziej. Zwierzęcą kobietą. Czy my, ludzie dużo różnimy się
od zwierząt?
A
więc ta łania wyskoczyła na środek drogi i zatańczyła. Patrzę
oniemniały. Ona nie ucieka tylko tańczy! Za moment z lasu na drogę
wyskakuje sarenka – dzidziuś. Na takich długich nóżkach,
nieporadnie, niepewnie. Łania trąciła małe nosem i już wspólnie
zeskoczyli z drogi na drugą stronę. Matka nie tańczyła, tylko w
tych lansadach czekała na swoje dziecko.
To
było bardzo wzruszające wydarzenie.
O
dwudziestej wyruszam ponownie do Huczwic. Dalej jest przecudnie,
słońce dopiero się chyli. Zachód wypada o 21.00.
Co
za fantastyczny świat wokół!
Potok
wije się i szumi, grają świerszcze, para orłów kołuje wysoko,
wysoko...... Kołują majestatycznie, nie krzyczą.
Stoję
z zadartą głową i przypomina mi się kolejne graffiti:
Czuję
się odlotowo – orzeł.
Dziś
już tylko 10 km spaceru mnie czeka, bo powrót będzie po północy,
czyli jutro. Energia dalej rozpiera, czuję ją w uszach, idzie się
tak lekko, jakby na skrzydłach, dokładnie tak, jakbym sam niósł
się pod pachą, idę przecież tylko z aparatem.
To
że nad jeziorkiem zwykle nie było nikogo okazało się regułą,
byłem tam wiele razy i tylko dwukrotnie spotkałem pojedyncze osoby.
Szedłem
szybko, tak idzie się drogą, nie czas bowiem o zmroku iść skrótem
- Wilczym Przesmykiem. Na miejsce dotarłem kilka minut przed 22.00.
Wowww! Jest bajkowo!
Przeczuwałem
że będę zadowolony.
Zapada
dopiero zmierzch, przecież to czerwiec, są najdłuższe dni.
Fotografowałem
odbicia nieba w wodzie. Sceneria jest tak teatralnie – magiczno -
tajemnicza, że aż wydaje się nierealna. Bardzo ciepło, ponad 20
stopni.
Pomalutku
zapada zmierzch. Niebo zaczyna wpadać w granatowość.
Kiedyś
malowałem w oleju oraz na szkle, jestem znaczy się artystą. Może
znowu zacznę malować. Moje ulubione kolory to błękit paryski i
indygo.
Niebieski
ocean nieba zaczyna granatowieć. Księżyc już wzeszedł, ale jest
jeszcze ukryty za lasem. Poczekam ze zdjęciami aż wynurzy się znad
lasu.
Zapalam
ognisko w tym oczekiwaniu, po czym odchodzę kilkadziesiąt metrów,
siadam na schodach prowadzących do wiaty i patrzę na srebrny piasek
gwiazd na tle granatowego oceanu nieba. Myśli układają się w
poezję.
Staję się uczestnikiem Ceremonii Nadchodzącej Nocy.
Wpadam w relaks w relaksie.
Czuję
jakbym znalazł się w świątyni. W dwóch świątyniach nawet:
jedna świątynia to moje ciało, druga jest świątynią natury.
Poczułem się dziwnie lekko, nic nie ważę, a nawet unoszę się.
Grawitacja znikła, zacząłem się jednocześnie roztapiać, znikać.
Nadchodził znajomy boski stan ulatywania, w takich chwilach czas
znika.
Gdy
raz tak się zdarzy, będziesz takiego stanu poszukiwał ciągle.
Fantazja,
fantazja! Wowww! Bajka! Dalej jest odlotowo!
Każdy
aniołek ma dwa skrzydełka
I
leci na nich prosto do raju
Inaczej
było w życiu Pawełka
On
miał odloty tylko na haju.
Ewa
Szczawińska
Co
za atmosfera, co za klimaty, dla takich chwil pełnych błogostanu
nie ma odpowiednich słów. Życie jest piękne!
Ostrożniej
wypowiadał się na ten temat Celsjusz, który mawiał: -
życie
jest piękne do pewnego stopnia.
Znikło
poczucie czasu i w tym Stanie Niebytu - Odlotu straciłem poczucie
czasu. Zza lasu całkiem wynurzył się księżyc, jego światło
odbiło się w wodzie.
Czyli
znowu jestem, wróciłem z dalekiej mentalnej podróży.
Co
to był za niepospolity dzień jeśli chodzi o siłę krążących
energii!
Już
więcej się taki dzień w czasie tegorocznych wakacji nie powtórzył.
Natomiast odbieranie ciepła w sercu, gdy następuje synchroniczność
- sygnał od Anioła, to trwa i do tego przywykłem..
Spojrzenie
na gwiazdy we wschodniej stronie nieba, i dwa zdjęcia na których
widać lecące coś. Jestem zadowolony z tych zdjęć, chociaż są
minimalnie poruszone, nie muszę być perfekcjonistą. Czas
naświetlania 15 sekund.
Minęła
północ, zdjęć jest już cała seria, nasyciłem się także
miejscem.
Czas
wracać, pojawiła się silna rosa.
Księżyc
świeci jasno, drogę widać dobrze, po bokach czarne ściany lasu,
teraz robię zdjęcie z ręki, nieostre nieco, bo trzymam aparat na
piersi, czas siedem sekund, nie oddycham przez chwilę, ale minimalne
poruszenia są. Światło księżyca rzuca cień fotografa na drogę.
Idę
niespiesznie pomiędzy ścianami lasu. Niewiele widać, za to dobrze
słyszę swoje kroki. Słuch to podstawowy zmysł w nocy. Oraz dotyk
…. Noc i taka dzikość wokół - oto radość niebezpiecznego
życia.
Chrzęści
żwir pod butami. Chwilami robi się bardzo ciemno, kiedy księżyc
jest zasłaniany lasem. Wtedy ledwo widać drogę. Idę w takich
momentach wolno, żeby nie wylądować w rowie. Chwilami staję
nadsłuchując odgłosów nocy – sowa krzyczy swoje uhu – uhu.
Koziołek się odzywa i zaraz lis szczeka. Coś zaszurało w
zaroślach obok drogi, za chwilę słychać oddalający się trzask
łamanych gałęzi, jakieś zwierze ucieka.
Strach?
Rozstrzelać
wszystkie strachy. Wróbel - graffiti
I
powtarzam jeden z najlepszych dowcipów 2013 roku:
20
lat po ślubie. Mąż czeka na żonę, denerwuje się, pilotem
zmienia co chwilę kanały, jest już późna noc. Wreszcie trzasnęły
drzwi.
-
Gdzie byłaś?
-
Na cmentarzu, tam mnie przynajmniej strach przeleciał …...
Nie
miałem w Bieszczadach latarki, bo i po co? W dramatycznych momentach
można przecież poświecić telefonem.
Mijam
kolejne zakręty, tylko kroki słychać w nocnej ciszy. Już
niedaleko, dostrzegam światła przy młynie kamieni. Cisza
kompletna. Cezar i Ciapek śpią. Darek Karaluch także śpi. Odpoczywa
kruszarka kamienia. Przeszedłem ostrożnie obok, tak cichutko, że
Cezar się nie obudził, a on ma budę przy samej drodze i jest
bardzo czujnym bieszczadzkim psem. Polubiłem psy Darka.
Skręcam
w drogę do Przełęczy Żebrak. Od młyna kamieni jest coraz mniej
lasu w bliskości drogi, dolina się rozszerza, niezasłaniany
księżyc świeci maksymalnie jasno. Drzewa i człowiek rzucają
ostre cienie.
Patrzę
na telefon. Minęła druga. Po nocy idzie się jednak znacznie
wolniej. Właściwie nie mam dokąd się spieszyć. Iść w środku
księżycowej nocy przez las bieszczadzki to nowe ekscytujące
doznanie. Podoba mi się takie nocne wędrowanie, trzeba będzie to
powtórzyć.
Zrobiła
się cisza idealna. Wszedłem na odcinek drogi bez żwiru. Nie
słychać kroków.
Jeszcze
czeka mnie tylko przejście obok starego bojkowskiego cmentarza i
będę wchodził pod górę. Na górze skręcam z drogi i brnę przez
ociekające wodą trawy. Spodnie i buty były całkiem mokre, gdy
doszedłem do namiotu. Dochodzi trzecia – już szarzeje.
Sen
uciekł, popijam zimną wczorajszą miętę i trwam zapatrzony w dal.
Cisza nieziemska, aż w uszach dzwoni. Nad Baligrodem wolniutko robi
się kolorowo. Zaraz wschód będzie. Zbliża się czwarta. A więc
jeszcze ostatnie zdjęcie.
I
tu następuje dedykacja dla mojej Przyjaciółki.
Piosenka
SDM (Stare Dobre Małżeństwo)
Czwarta
nad ranem
Czwarta nad ranem
Może sen przyjdzie
Może mnie odwiedzisz
Czemu cię nie ma na odległość ręki?
Czemu mówimy do siebie listami?
Gdy ci to śpiewam - u mnie pełnia lata
Gdy to usłyszysz - będzie środek zimy
Czemu się budzę o czwartej nad ranem
I włosy twoje próbuję ugłaskać
Lecz nigdzie nie ma twoich włosów
Jest tylko blada nocna lampka
Łysa śpiewaczka
Śpiewamy bluesa, bo czwarta nad ranem
Tak cicho, żeby nie zbudzić sąsiadów
Czajnik z gwizdkiem świruje na gazie
Myślałby kto, że rodem z Manhattanu
Czwarta nad ranem...
Herbata czarna myśli rozjaśnia
A list twój sam się czyta
Że można go śpiewać
Za oknem mruczą bluesa
Topole z Krupniczej
I jeszcze strażak wszedł na solo
Ten z Mariackiej Wieży
Jego trąbka jak księżyc
Biegnie nad topolą
Nigdzie się jej nie spieszy
Już piąta
Może sen przyjdzie
Może mnie odwiedzisz
Kiedy
znalazłem się w śpiworze i odczułem gotowość do spania,
nadszedł spontaniczny czas na ponowną modlitwę dziękczynną za to
boskie wczoraj i dziś, a także za jutro. Dziękczynienie ma iść z
serca, broń Boże nie z obowiązku.
Aniele!
Kochany jesteś! Ach!
Wczoraj przeczytałem Pana wpis "Obudzić się" Równocześnie zbiegło się to odświeżonymi "informacjami" od A. de Mello i "Księgi Est" Czułem się jka ktoś by mnie "kopnął w żołądek" Słowa "obserwuj siebie", "zrozum że wciąż śpisz" i te Pana z tego wpisu. Dziś obudziłem się jak zwykle na rolerkasterze własnych myśli. Robiły już od rana taką egorozpierduchę jak zawsze. Później poszedłem na balkon i czas się zatrzymał. Dlaczego ? W każdej chwili patrzyłem na siebie, obserwowałem siebie i pozwalałem na to wszystko sobie co było bardzo lekkie i wciąż sięuśmiechałem do włąsnego "nawykowego życiowego skołątania" Wszystko wokół stało się nowe, świeże. Płakałem. Nie da się tego opisać.
OdpowiedzUsuńNowe miejsca są nowymi tylko wówczas kiedy je widzimy naprawdę. Więc i stare i nowe mogą takimi być.
Dzięuję za Pana wpisy choćjestem świadom że tylko cżłowiek który jest w podobnym miejscu (bywa) może je zrozumieć podobnie do Pana, choć każde inne zrozumienie też pewnie jest bezcenne. Napisałme te kilka słów bo jestem zachycony i chcę być zachwycony nieustannie.
Witam,
OdpowiedzUsuńPanie Zbyszku, co mozna powiedzieć o liczbie 16?
pozdrawiam, Szy