piątek, 14 listopada 2014

20 lat Kołyby

Płyną kolejne dni.
  
Popisałem sobie w czasie tegorocznych wakacji, oj popisałem. Teraz żmudnie to przepisuję, bo pisałem maczkiem, żeby więcej się zmieściło.
Z zeszłorocznego zeszytu nie zamieściłem na blogu nawet połowy.
Doprowadziłem ubiegły rok w Bieszczadach do momentu poznania Henryka Bieszczadnika. To była połowa sierpnia. W tym roku nastąpiła Synchroniczność. W połowie sierpnia wypadło dwudziestolecie Kołyby.
Oto napis okolicznościowy na tę okazję. Ten plaster drewniany służył mi za drugi stół wewnątrz namiotu, gdy padało, a potem przerobiłem go na dzieło sztuki.
     

Nie ma przypadków.
Po opisie trafienia do Kołyby w sierpniu 2013, przerwałem chronologię. Takie pisanie mnie zmęczyło, wszedłem w urozmaicenie. Będę wracał jeszcze do ubiegłego roku, jest o czym napisać i co pokazać.
          A teraz dalej o imprezie tegorocznej.....
Przyjechali goście.....
Przyjechali także artyści i dorobili szopie buzię.
    


Kołyba zrobiła się pełna fajnych ludzi, ponieważ Henryk jest fajny, a podobne przyciąga podobne. Było śpiewanie, było głośno i radośnie. Chronimy wizerunki. Chyba, że ktoś jest niewyraźny, lub zamazany.

Nie pij tyle, mówi na imprezie żona do męża. Trzyma swój kieliszek i mówi – nie pij tyle, bo wyglądasz już trochę zamazany.

Zapłonęło ognisko..... Najpierw malutkie
    

Potem się rozpaliło na fest.
  


Zrobiło się cicho, no..... zupełnie jak przed burzą! Chmury zakryły księżyc i piętrzyły się niby kipiąca bita śmietana, czuło się elektryczność w powietrzu, słychać było już dalekie pomruki grzmotów. Jednym słowem nadchodziła nie byle jaka nawałnica, a atmosfera zrobiła się iście diabelska. 
   
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz