Płyną
kolejne dni.
Z
zeszłorocznego zeszytu nie zamieściłem na blogu nawet połowy.
Doprowadziłem
ubiegły rok w Bieszczadach do momentu poznania Henryka
Bieszczadnika. To była połowa sierpnia. W tym roku nastąpiła
Synchroniczność. W połowie sierpnia wypadło dwudziestolecie
Kołyby.
Oto
napis okolicznościowy na tę okazję. Ten plaster drewniany służył
mi za drugi stół wewnątrz namiotu, gdy padało, a potem
przerobiłem go na dzieło sztuki.
Nie
ma przypadków.
Po
opisie trafienia do Kołyby w sierpniu 2013, przerwałem chronologię.
Takie pisanie mnie zmęczyło, wszedłem w urozmaicenie. Będę
wracał jeszcze do ubiegłego roku, jest o czym napisać i co
pokazać.
A
teraz dalej o imprezie tegorocznej.....
Przyjechali
goście.....
Przyjechali
także artyści i dorobili szopie buzię.
Kołyba
zrobiła się pełna fajnych ludzi, ponieważ Henryk jest fajny, a
podobne przyciąga podobne. Było śpiewanie, było głośno i
radośnie. Chronimy wizerunki. Chyba, że ktoś jest niewyraźny, lub
zamazany.
Nie
pij tyle, mówi na imprezie żona do męża. Trzyma swój kieliszek i
mówi – nie pij tyle, bo wyglądasz już trochę zamazany.
Zapłonęło
ognisko..... Najpierw malutkie
Potem
się rozpaliło na fest.
Zrobiło
się cicho, no..... zupełnie jak przed burzą! Chmury zakryły
księżyc i piętrzyły się niby kipiąca bita śmietana, czuło się
elektryczność w powietrzu, słychać było już dalekie pomruki
grzmotów. Jednym słowem nadchodziła nie byle jaka nawałnica, a
atmosfera zrobiła się iście diabelska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz