wtorek, 4 listopada 2014

Dzień w Huczwicach

Na śniadanie makaron ze śmietaną plus dary natury. Poziomki dojrzewają na potęgę, pokazały się także pierwsze jagody.
      Po jedzeniu siedzę chwilę sycąc się widokiem.
Naraz dziwne dreszcze obejmują mi plecy, znam ten stan, to wyraźnie od góry przez głowę nadpłynął nadmiar energii, jakby Anioł wylądował na mnie. Brakuje odpowiednich słów, pochodnia życia płonie z obu końców aż huczy! Ten stan, krótki, ulotny, ale tak wzniosły, jakby wniebowstąpienie, jest nie do opisania. Taki stan przydarzył mi się poprzednio tylko raz, gdy nocowałem w ubiegłym roku na górze ponad Hańczową i zatańczyły świetliki.
       To jest jedynie krótka Intensywność, lecz ona zadowala bardziej niż cała wieczność przeciętnego życia. Ona się przydarza, zresztą tak, jak życie. Nie da się tego wymusić niestety.
                   Aniele! Ach! Ach! Ach!
Pogoda wymarzona, jest przefantastycznie!. ( Oraz zaprawdę powiadam wam jest także bosko )
I co zrobić z tak rewelacyjnie zapowiadającym się dniem? Przecież nie usiedzę na miejscu. Pójdę gdzieś na fajny spacer.
         Aparat wrzucam do chlebaka i wio!.
Najpierw przez łąkę, w stronę Chryszczatej, potem drogami leśnymi. Cudne manowce, idę, a jakbym podfruwał, jakbym skrzydła miał.
       Cisza niebiańska, podnosi się upał, w lesie panuje miły chłód.
Orłów nie słychać bo jest taka obfitość myszy, że orły fruwają tylko rano przez kilkanaście minut. Potem je słychać dopiero przed wieczorem. Nie mam w tym roku mapy, bo po co? Po ubiegłorocznej włóczędze mapa siedzi w głowie.         
       Pod Chryszczatą zakręcam na wschód i po kilkuset metrach na przełaj wchodzę na ścieżkę. Ta ścieżka, a potem droga zaprowadziła mnie ponad Huczwice oraz nad jeziorko bobrowe.
 
Piszę te listy do samego siebie, potem je czytam, jestem z tego pisania zadowolony i o to także chodzi, to jest ważne.
Jednocześnie co pewien czas przypominam, że opisuję swoją drogę, ona nie musi być dobra dla innych. Każdy powinien iść swoją własną niepowtarzalną drogą, i to jest właśnie tao.
       Radość niebezpiecznego życia...... 
 Co lubię robić pasjami, kiedy jestem pieszo w jakimś mieście? Lubię przechodzić na czerwonym świetle, gdy nic nie jedzie ma się rozumieć. I nie ma policjanta. Robię szybki szacunek ryzyka, nie wiem jak postąpię, czyli nie działam schematem.
       Kiedy przechodzę, młodzi ludzie często biorą ze mnie przykład, także przechodzą na czerwonym. I miło jest od razu. Jest luzik.
          Tak mam od dzieciństwa.
Nadleśnictwo Baligród wystawiło nad jeziorkiem bobrowym drewnianą wiatę i to miejsce w kraju Bojków od razu nabrało uroku. Stało się perełką Bieszczadów.
          Stąd jest wspaniały widok na Chryszczatą.
Trafiłem na wielodniowy bezdeszczowy moment, gdy woda była przejrzysta. Piłem z tego jeziorka. Tak mi się tu spodobało, że postanowiłem przyjść na nocną sesję zdjęciową. Przyjdę już drogą, a nie skrótem przez las. Skrótem droga jest trudna, wyboista, pełna korzeni i kamieni, zdarzają się żmije. Tędy jest 7 km, lecz i w dzień można zabłądzić, a co dopiero nocą. W wielu podmokłych miejscach widać tropy wilków, wokół las ciemny, niejednego by strach przeleciał......
                   Raz się żyje, potem się tylko straszy. - graffiti
Wczoraj były zdjęcia dzienne z Huczwic, jutro będzie można je porównać ze zdjęciami nocnymi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz