sobota, 12 października 2013

WAKACJE w BIESZCZADACH



Witajcie Czytelnicy!

Boziuniu, jaki ten świat jest uroczy!. Jak pięknie Tu i Teraz!
Gdzie jest tak pięknie? - W Bieszczadach na przykład.
          I nad polskim morzem jest równie pięknie - wszędzie jest bowiem pięknie, gdy niesiemy w sobie radość. Teksty bieszczadzkie  zacząłem przepisywać na komputerze, będąc nad polskim morzem właśnie, już po wyjeździe z  Bieszczadów. Nad morzem miałem już perspektywę do bieszczadzkich przygód i z pewnością pisałbym inaczej, bo w górach byłem w ciągłej Euforii Zachwytu, nad morzem natomiast ten stan zmienił się w Zachwyt Spokojny ze szczyptą melancholii jesiennej, czyli dopasowałem się do pory roku.
           Wyjeżdżając na wakacje, nie szukałem szczęścia na zewnątrz. Szczęście i radość przecież każdy ma w sobie, te uczucia podążają za nami. I dlatego osoba, która to zrozumie, do której dotrze ta prosta prawda, jest zadowolona i radosna w każdym miejscu.
          I jeszcze jedno jest ważne: tego wewnętrznego stanu radości nie ukradnie żaden złodziej. Ten stan zostaje już na zawsze przypisany do osoby, która go znalazła. Czasami tylko powstają drobne zakłócenia – drobne falki, na powierzchni tego bardzo głębokiego i czystego Jeziora Radości. Te drobne falki po pewnym czasie znikają, a nawet gdy one są, nie ma to wpływu na głębię, która trwa nieporuszona w Bezczasowej Chwili.
         Tu przypominam tekst przypisywany Charlie Chaplinowi:
  - „Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, przestałem ograbiać się z wolnego czasu i przestałem tworzyć kolejne wielkie plany na przyszłość. Dziś robię tylko to, co sprawia mi radość i przyjemność, co kocham i co sprawia, że moje serce się uśmiecha. I robię to na swój sposób i we własnym tempie. Dziś wiem, że to się nazywa RZETELNOŚCIĄ.
    - Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, uwolniłem się od tego wszystkiego, co nie było dla mnie zdrowe: - od potraw, ludzi, przedmiotów, sytuacji i od wszystkiego, co wciąż odciągało mnie ode mnie samego. Na początku nazywałem to “zdrowym egoizmem” Ale dziś wiem, że to MIŁOŚĆ DO SAMEGO SIEBIE.
    - Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, przestałem chcieć zawsze mieć rację. Dzięki temu rzadziej się myliłem. Dziś wiem, że to się nazywa SKROMNOŚCIĄ”. 
      
           Dostałem od mego Anioła to, czego chciałem. A chciałem dzikich, najdzikszych Bieszczadów, oraz samotnych biwaków pod gwiazdami, kompletnego odludzia. I tak się stało. Ponad tysiąckilometrowa włóczęga po szlakach i poza szlakami, stała się faktem.
Stała się faktem, ale miałem moment wątpliwości na samym początku tej włóczęgi, po przygodzie ze stadem dzików. Wątpliwości biorą się jednak z głowy, a trzeba działać sercem, trzeba ufać. Gdy sobie to przypomniałem, otoczyłem się ufnością i dopłynąłem na niej aż nad samo morze, do Mewiej Łachy.
       Pozdrawiam wszystkich, z którymi rozmawiałem na bieszczadzkich szlakach, we dnie i w nocy, tych, którzy fotografują, i tych, którzy nie fotografują, spotkanych rowerzystów, piechurów, studentów z obozu w Rabe, poszukiwaczy militariów, znajomych z Gorlic, Nowicy, Rzepiennika Biskupiego, Rzepedzi, Komańczy, Osławic, Smolnika, Nowego Łupkowa, Woli Michowej, Mikowa, Sanoka, Wetliny, sympatyczne panie z Wołosatego, miłe małżeństwo z Nowego Sącza, z którym spotkałem się w Nowicy i w Żdyni, obieżyświatów z Cisnej, Patryka ze schroniska Koniec Świata, Krysię Rados ze Szwejkowa, oraz wszystkich poznanych w Szwejkowie.  
          Nie zapominam o Dobrych Ludziach z Ciężkowic. Nie wymieniam Was w tym miejscu z imienia. Każdy z Was i tak wie, że to o nim myślę. A swoją drogą dusza rośnie, że tylko w jednej miejscowości pod tytułem Ciężkowice, jest tylu Wspaniałych….

         Pozdrawiam wszystkich Łemków, których poznałem w Żdyni.


Przez kilka miesięcy moim domem był wyłącznie namiot.                                                                                                                                                                                                                                                                  
           Namiot stawiany w Boskim Hotelu Siedmiogwiazdkowym. A w tym Hotelu był także Boski Teatr. Nie tylko Teatr Dzienny, także Teatr Nocny.
           Te siedem hotelowych gwiazdek świeciło nade mną każdej pogodnej nocy w Wielkim Wozie.:- Trzy gwiazdy w dyszlu i cztery w wozie.
         Taki Siedmiogwiazdkowy Hotel jest bardzo korzystny ze względów finansowych – nie trzeba płacić za pobyt…..
          W tej prawdziwej bieszczadzkiej samotności, mocno do mnie dotarło, jakie brzemię nosi ze sobą człowiek wytresowany przez społeczeństwo, jaką krzywdę wyrządza indoktrynacja.
   Indoktrynacja zamyka ludzi na obiektywne odbieranie świata, wtłacza człowieka w ciasny kanał jedynie słusznego rozumienia, w prawdy cząstkowe, czyli fałsz. Tym karmi się ego, a rozdęte ego i ignorancja to nierozłączna, kochająca się para.
    Rzetelność, uczciwość, hipokryzja…
Nie mogę mówić i pisać o Wolności, gdy sam jej nie mam.
    - Dlatego rozwiodłem się. A separując się także od ludzi, z którymi mi nie po drodze, chronię pełnię Wolności,
Nie mogę zachwycać się przyrodą, gdy ją niszczę śmiecąc.
    - Dlatego nie tylko nie śmiecę, ale także nieraz podnoszę śmieci rzucone w lesie przez innych, żeby donieść je do śmietnika.
Nie mogę dalej zachwycać się zwierzętami i mówić, że je kocham, gdy jednocześnie je zjadam. To ci dopiero fałsz!
    - Dlatego wybrałem wegetarianizm, a nawet zakosztowałem kuchni wegańskiej. 
(Piszę wyłącznie o sobie, o swojej drodze. Czytelniku, nie idź moją drogą - idź swoją!))
          
       Podobne przyciąga podobne: - powtarzałem, że każdy dzień tygodnia  jest dla mnie niedzielą, i anioł przywiódł mnie do takiej właśnie krainy, gdzie wiecznie trwa niedziela. Tak mówią ludzie spotykani w Bieszczadach.
       
       Początkowo bazę miałem w Beskidzie Niskim, na Przełęczy Łupkowskiej, na terenie byłej strażnicy granicznej przy tunelu kolejowym. Dokładnie kilometr od tunelu, w połowie którego przebiega granica ze Słowacją. Stacja w Łupkowie, (kiedyś nazywała się Lupkass) jest nieczynna od kilku lat. Pociągi już nie jeżdżą. Stanęły zegary. W Łupkowie zatrzymał się czas, tory zardzewiały, tylko sygnalizatory świecą. A budynek stacji piękny.. 
        W tym miejscu od razu przywitała mnie synchroniczność Liczb. Tunel przebito na strategicznej kiedyś linii kolejowej Wiedeń - Lwów. Ma on długość 642 m i znajduje się na wysokości 642 m. npm.  W tunelu jest także uśpione silne echo - pokrzyczeć na cały regulator to jest niezwykle oczyszczająca terapia…
       No i kompletny brak ludzi w okolicy. To mi się bardzo podobało. Najczęściej w strażnicy były tylko dwie osoby: - obecna właścicielka Szwejkowa - Krysia Rados, na szczęście niezbyt rozmowna. Nie czułem się u Krysi „pod kontrolą”, i chwała jej za to….
         Druga osoba to turysta - łowca chmur - Zbyszek. Zakochałem się bowiem nie tylko w Bieszczadach, ale także we wszystkim, co tam jest. A chmury są codziennie. Nawet w największą spiekotę i upał, zawsze gdzieś tam był jakiś maleńki obłoczek w ciągu dnia. Bo gdy nadchodziła burza...ale o tym za chwilę.
       Ramy mojego pobytu określiły jakby przymrozki. Ostatni przymrozek wiosenny był na Przełęczy Łupkowskiej 15 maja. Dokładnie w Zimnych Ogrodników. Ten ostatni przymrozek i pierwszy jesienny z pierwszych dni września, wyznaczyły tegoroczny okres wegetacyjny roślin - praktycznie tylko cztery miesiące.
     Wielkim wydarzeniem dla mnie, były chwile spędzone z Łemkami w Żdyni. Powiem krótko: - wyjechałem z Warszawy jako Polak, a z Bieszczadów wróciłem jako Łemek. Moje korzenie rodzinne sięgają bowiem do Myczkowic.  
      Skończyłem także przygodę z alkoholem (także piwem), i jak wspomniałem, nie jem już mięsa. A więc w Bieszczadach zaszły trzy istotne zmiany „w moim człowieku”.
     Zapisałem dwa zeszyty drobnym maczkiem. Taki dziennik - komputer bieszczadzki. To był dobry pomysł, bo inaczej umknęło by wiele istotnych szczegółów, a najważniejsze, że to moje pisanie pokaże w jakim byłem nastroju – nastroju Kwiatowym. Bieszczadzkie łąki ukwiecone….Żal zrywać kwiaty, ale ten żal złagodziła wiedza, że łąki i tak co roku w lipcu są koszone.
       Tak więc, na początek opowieści - kwiaty bieszczadzkie dla nas!
        




1 komentarz:

  1. Witaj Zbyszku! Bardzo dziękuję za pozdrowienia w imieniu swoim i mojej żony. Ja także Cię pozdrawiam. Może i robię to z pewnym opóźnieniem ale wynika to z braku czasu. Jak na ironię teraz mam go jeszcze mniej... ale to teraz nie istotne. Pozdrowienia przesyłam Ci z dalekiego i pięknego kraju do którego los rzucił mnie za chlebem(Szwecji). Liczę na jakiś kontrakt z twojej strony i ewentualne zdjęcia z Warty. Grzesiek

    OdpowiedzUsuń