Witajcie
Czytelnicy!
Boziuniu,
jaki ten świat jest uroczy!. Jak pięknie Tu i Teraz!
Gdzie jest
tak pięknie? - W Bieszczadach na przykład.
I nad polskim morzem jest równie
pięknie - wszędzie jest bowiem pięknie, gdy niesiemy w sobie radość. Teksty
bieszczadzkie zacząłem przepisywać na
komputerze, będąc nad polskim morzem właśnie, już po wyjeździe z Bieszczadów. Nad morzem miałem już
perspektywę do bieszczadzkich przygód i z pewnością pisałbym inaczej, bo w
górach byłem w ciągłej Euforii Zachwytu, nad morzem natomiast ten stan zmienił
się w Zachwyt Spokojny ze szczyptą melancholii jesiennej, czyli dopasowałem się
do pory roku.
Wyjeżdżając na wakacje, nie szukałem
szczęścia na zewnątrz. Szczęście i radość przecież każdy ma w sobie, te uczucia
podążają za nami. I dlatego osoba, która to zrozumie, do której dotrze ta
prosta prawda, jest zadowolona i radosna w każdym miejscu.
I jeszcze jedno jest ważne: tego
wewnętrznego stanu radości nie ukradnie żaden złodziej. Ten stan zostaje już na
zawsze przypisany do osoby, która go znalazła. Czasami tylko powstają drobne
zakłócenia – drobne falki, na powierzchni tego bardzo głębokiego i czystego Jeziora
Radości. Te drobne falki po pewnym czasie znikają, a nawet gdy one są, nie ma
to wpływu na głębię, która trwa nieporuszona w Bezczasowej Chwili.
Tu przypominam tekst przypisywany
Charlie Chaplinowi:
- „Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego
siebie, przestałem ograbiać się z wolnego czasu i przestałem tworzyć kolejne
wielkie plany na przyszłość. Dziś robię tylko to, co sprawia mi radość i
przyjemność, co kocham i co sprawia, że moje serce się uśmiecha. I robię to na
swój sposób i we własnym tempie. Dziś wiem, że to się nazywa RZETELNOŚCIĄ.
- Kiedy naprawdę zacząłem
kochać samego siebie, uwolniłem się od tego wszystkiego, co nie było dla mnie
zdrowe: - od potraw, ludzi, przedmiotów, sytuacji i od wszystkiego, co wciąż
odciągało mnie ode mnie samego. Na początku nazywałem to “zdrowym egoizmem” Ale
dziś wiem, że to MIŁOŚĆ DO SAMEGO SIEBIE.
- Kiedy naprawdę zacząłem
kochać samego siebie, przestałem chcieć zawsze mieć rację. Dzięki temu rzadziej
się myliłem. Dziś wiem, że to się nazywa SKROMNOŚCIĄ”.
Dostałem od mego Anioła to, czego
chciałem. A chciałem dzikich, najdzikszych Bieszczadów, oraz samotnych biwaków
pod gwiazdami, kompletnego odludzia. I tak się stało. Ponad tysiąckilometrowa
włóczęga po szlakach i poza szlakami, stała się faktem.
Stała się
faktem, ale miałem moment wątpliwości na samym początku tej włóczęgi, po
przygodzie ze stadem dzików. Wątpliwości biorą się jednak z głowy, a trzeba
działać sercem, trzeba ufać. Gdy sobie to przypomniałem, otoczyłem się ufnością
i dopłynąłem na niej aż nad samo morze, do Mewiej Łachy.
Pozdrawiam wszystkich, z którymi
rozmawiałem na bieszczadzkich szlakach, we dnie i w nocy, tych, którzy
fotografują, i tych, którzy nie fotografują, spotkanych rowerzystów, piechurów,
studentów z obozu w Rabe, poszukiwaczy militariów, znajomych z Gorlic, Nowicy,
Rzepiennika Biskupiego, Rzepedzi, Komańczy, Osławic, Smolnika, Nowego Łupkowa,
Woli Michowej, Mikowa, Sanoka, Wetliny, sympatyczne panie z Wołosatego, miłe
małżeństwo z Nowego Sącza, z którym spotkałem się w Nowicy i w Żdyni, obieżyświatów
z Cisnej, Patryka ze schroniska Koniec Świata, Krysię Rados ze Szwejkowa, oraz
wszystkich poznanych w Szwejkowie.
Nie zapominam o Dobrych Ludziach z
Ciężkowic. Nie wymieniam Was w tym miejscu z imienia. Każdy z Was i
tak wie, że to o nim myślę. A swoją drogą dusza rośnie, że tylko w jednej
miejscowości pod tytułem Ciężkowice, jest tylu Wspaniałych….
Pozdrawiam wszystkich Łemków, których
poznałem w Żdyni.
Przez
kilka miesięcy moim domem był wyłącznie namiot.
Namiot stawiany w Boskim Hotelu Siedmiogwiazdkowym.
A w tym Hotelu był także Boski Teatr. Nie tylko Teatr Dzienny, także Teatr
Nocny.
Te siedem hotelowych gwiazdek
świeciło nade mną każdej pogodnej nocy w Wielkim Wozie.:- Trzy gwiazdy w dyszlu
i cztery w wozie.
Taki Siedmiogwiazdkowy Hotel jest
bardzo korzystny ze względów finansowych – nie trzeba płacić za pobyt…..
W tej prawdziwej bieszczadzkiej samotności,
mocno do mnie dotarło, jakie brzemię nosi ze sobą człowiek wytresowany przez
społeczeństwo, jaką krzywdę wyrządza indoktrynacja.
Indoktrynacja zamyka ludzi na obiektywne
odbieranie świata, wtłacza człowieka w ciasny kanał jedynie słusznego
rozumienia, w prawdy cząstkowe, czyli fałsz. Tym karmi się ego, a rozdęte ego i
ignorancja to nierozłączna, kochająca się para.
Rzetelność, uczciwość, hipokryzja…
Nie mogę
mówić i pisać o Wolności, gdy sam jej nie mam.
- Dlatego rozwiodłem się. A separując się
także od ludzi, z którymi mi nie po drodze, chronię pełnię Wolności,
Nie mogę
zachwycać się przyrodą, gdy ją niszczę śmiecąc.
- Dlatego nie tylko nie śmiecę, ale także
nieraz podnoszę śmieci rzucone w lesie przez innych, żeby donieść je do
śmietnika.
Nie mogę dalej
zachwycać się zwierzętami i mówić, że je kocham, gdy jednocześnie je zjadam. To
ci dopiero fałsz!
- Dlatego wybrałem wegetarianizm, a nawet
zakosztowałem kuchni wegańskiej.
(Piszę wyłącznie o sobie, o swojej drodze. Czytelniku, nie idź moją drogą - idź swoją!))
Podobne
przyciąga podobne: - powtarzałem, że każdy dzień tygodnia jest dla mnie niedzielą, i anioł przywiódł
mnie do takiej właśnie krainy, gdzie wiecznie trwa niedziela. Tak mówią ludzie
spotykani w Bieszczadach.
Początkowo bazę miałem w Beskidzie
Niskim, na Przełęczy Łupkowskiej, na terenie byłej strażnicy granicznej przy
tunelu kolejowym. Dokładnie kilometr od tunelu, w połowie którego przebiega granica
ze Słowacją. Stacja w Łupkowie, (kiedyś nazywała się Lupkass) jest nieczynna od
kilku lat. Pociągi już nie jeżdżą. Stanęły zegary. W Łupkowie zatrzymał się
czas, tory zardzewiały, tylko sygnalizatory świecą. A budynek stacji
piękny..
W tym miejscu od razu przywitała mnie synchroniczność
Liczb. Tunel przebito na strategicznej kiedyś linii kolejowej Wiedeń - Lwów. Ma
on długość 642 m
i znajduje się na wysokości 642
m. npm. W tunelu
jest także uśpione silne echo - pokrzyczeć na cały regulator to jest niezwykle
oczyszczająca terapia…
No i kompletny brak ludzi w okolicy. To
mi się bardzo podobało. Najczęściej w strażnicy były tylko dwie osoby: - obecna
właścicielka Szwejkowa - Krysia Rados, na szczęście niezbyt rozmowna. Nie
czułem się u Krysi „pod kontrolą”, i chwała jej za to….
Druga osoba to turysta - łowca chmur -
Zbyszek. Zakochałem się bowiem nie tylko w Bieszczadach, ale także we
wszystkim, co tam jest. A chmury są codziennie. Nawet w największą spiekotę i
upał, zawsze gdzieś tam był jakiś maleńki obłoczek w ciągu dnia. Bo gdy
nadchodziła burza...ale o tym za chwilę.
Ramy mojego pobytu określiły jakby
przymrozki. Ostatni przymrozek wiosenny był na Przełęczy Łupkowskiej 15 maja. Dokładnie
w Zimnych Ogrodników. Ten ostatni przymrozek i pierwszy jesienny z pierwszych
dni września, wyznaczyły tegoroczny okres wegetacyjny roślin - praktycznie
tylko cztery miesiące.
Wielkim wydarzeniem dla mnie, były chwile
spędzone z Łemkami w Żdyni. Powiem krótko: - wyjechałem z Warszawy jako Polak,
a z Bieszczadów wróciłem jako Łemek. Moje korzenie rodzinne sięgają bowiem do
Myczkowic.
Skończyłem także przygodę z alkoholem
(także piwem), i jak wspomniałem, nie jem już mięsa. A więc w Bieszczadach
zaszły trzy istotne zmiany „w moim człowieku”.
Zapisałem dwa zeszyty drobnym maczkiem.
Taki dziennik - komputer bieszczadzki. To był dobry pomysł, bo inaczej umknęło
by wiele istotnych szczegółów, a najważniejsze, że to moje pisanie pokaże w
jakim byłem nastroju – nastroju Kwiatowym. Bieszczadzkie łąki ukwiecone….Żal
zrywać kwiaty, ale ten żal złagodziła wiedza, że łąki i tak co roku w lipcu są
koszone.
Tak więc, na początek opowieści - kwiaty
bieszczadzkie dla nas!
Witaj Zbyszku! Bardzo dziękuję za pozdrowienia w imieniu swoim i mojej żony. Ja także Cię pozdrawiam. Może i robię to z pewnym opóźnieniem ale wynika to z braku czasu. Jak na ironię teraz mam go jeszcze mniej... ale to teraz nie istotne. Pozdrowienia przesyłam Ci z dalekiego i pięknego kraju do którego los rzucił mnie za chlebem(Szwecji). Liczę na jakiś kontrakt z twojej strony i ewentualne zdjęcia z Warty. Grzesiek
OdpowiedzUsuń