Dwie noce w agroturystyce w
Osławicy? - Wystarczy!
No to panie Zbyszku - ruszamy na szlak!
Jest niedziela. Pogoda? –
cudo! Więc dzisiaj ruszam dalej. Pytam gospodarzy: - "Gdzie dojdę tą
szosą?"
I pokazuję na południe. Gospodarze widzieli
mój bagaż, wiedzą już, że jestem pierwszy raz w Bieszczadach, wiedzą, ile mam
lat, dlatego, zanim odpowiedzieli, wymienili między sobą znaczące spojrzenia.
- "Do Cisnej "-
pada odpowiedź.
Nie pytam dalej, więc
gospodarze sami z siebie informują: - "ale wcześniej jest Smolnik w
połowie drogi, bo do Cisnej to aż 25
km".
Ufam swojej sprawności
fizycznej, więc tylko pomyślałem: - " dla mnie te 25 km to pryszcz"
- i się nie odezwałem.
Jest 10.00. wszystko spakowane,
zarzucam ciężki plecak z wyposażeniem, ten na oba ramiona, zapinam sprzączkę na
piersiach, na prawe ramię zarzucam drugi plecak z samym jedzeniem, jakieś 8 kg, jeszcze przez głowę
aparat.....Trochę się kiwnąłem przy tym na bok, ale malutko, jeszcze zamawiam
lody włoskie u gospodarzy ( Tak, mają maszynę do lodów i w niedzielę w sezonie
sprzedają lody ) i ruszam na luziczku, polizując lody włoskie.
Jest bosko. Zjadłem już podwójne lody.
Gorąco trochę. Ale co mi tam!
Idę niespiesznie. Jejku! Plecak
taki ciężki. Dwa plecaki ciężkie. Myślałem, że tu sklepów prawie nie ma,
dlatego tyle jedzenia mam. Przecież nie wyrzucę tych kasz, fasol, cieciorek,
grochu, soczewicy i makaronów?
Jest bardzo gorąco i ciężko. Uszedłem z
kilometr i odpoczynek. Spociłem się nieźle. Koszula na plecach mokra.
Odpocząłem nieco i ruszam dalej. Kurcze - trzeba się uczyć jak ciężki plecak
zakładać z ziemi. Uczę się. Teraz drugi plecak. Fajtnęło mną znowu, ale stoję. I
na końcu aparat założyć...
Idę. Boziuniu! Jak gorąco! Pewnie
temperatura doszła do 30 stopni - pierwszy prawdziwie upalny dzień tegoroczny.
Czy te aniołki bieszczadzkie muszą tak grzać? Przeszedłem jeszcze ze dwa
kilometry, i to było wszystko, na co sobie w tym momencie pozwoliłem, ponieważ
myślałem tak:
- "Z każdą chwilą plecaki robią
się coraz cięższe, plecy mam mokre, ciężko dyszę, zataczam się nawet momentami
w rytm bujającego się na ramieniu plecaka z jedzeniem, aparat lekko obija mi
bok, obie te rzeczy kiwają się w przeciwne strony jakby, nie mogę złapać rytmu,
nie wiem, co mam zrobić, żeby było wygodnie, generalnie jest coś nie tak, jest
bardzo niewygodnie i mam w nosie taką wędrówkę! Oczy mi chyba troszkę wychodzą
na wierzch z wysiłku…Co ja tu robię? Mam się wykończyć? Mam dość!!!
Rozejrzałem
się. Jest niedaleko od szosy las, wygląda dość sympatycznie. Skręciłem z szosy,
po kilkuset metrach znalazłem odpowiednie miejsce i zrzuciłem z ulgą plecaki.
Uff! Jak dobrze!
Miałem ze sobą buteleczkę super napitku na
przeziębienie ( dostałem od Kasi ) spróbowałem - dobre! A nawet bardzo dobre!
Pychota!
I wydoiłem wszystko.
Zapobiegawczo. Przecież
mogłem się z tego wszystkiego przeziębić? – noce dalej były zimne. Ależ ten
napitek mi smakował! Teraz wiem, że dzięki temu Zaczarowanemu Napitkowi od Kasi
nie imały się mnie przeziębienia w Bieszczadach. Dopiero nad morzem dostałem
kataru. A to wyłącznie z powodu niemania Napitku od Kasi.
Pobłogosławiłem więc Kasię i pochodziłem
nieco po najbliższej okolicy. Jest strumyk – mam wodę, zostanę więc tu na noc. Rozstawiłem
namiot, naznosiłem patyków na ognisko, podpaliłem, ugotowałem mój ulubiony
budyń czekoladowy i po zjedzeniu doszedłem do wniosku, że życie znowu piękne
jest! A wokół mnie był właśnie przecudny zmierzch, i to jeszcze niedzielny zmierzch na dodatek.
Witaj Zbyszku z powrotem:)
OdpowiedzUsuńChrystian
Wreszcie i nareszcie.
OdpowiedzUsuńBrakowało mi Pańskich tekstów.
Pozdrawiam
Cześć Przyjacielu
OdpowiedzUsuńCzytając Twoje wpisy widzę jak razem z Tobą chodzę po Bieszczadach...
Rafał :)