22 czerwca.
Prawie codzienna wycieczka do sklepu w Nowym
Łupkowie. Poszedłem drogą. Na zakręcie za cmentarzem, gdzie z drogi widać
schronisko Koniec Świata, obudziłem poranne echo, wykrzykując zdecydowane i
krótkie: Hej!
Echo odpowiedziało mi potrójnie. Zrobiłem
zdjęcia pajęczynom nabrzmiałym od wilgoci porannej.
Na następnym zakręcie, w połowie drogi,
przywitał mnie znajomy duży czarny motyl. Takiego czarnego motyla widziałem
tylko kilkakrotnie. Moje zdjęcie gdzieś się schowało, a więc zdjęcie z katalogu motyli.
Natomiast małe czarne
motyle, z których jeden usiadł mi na dłoni na dzień dobry w Osławicach, były tu
bardzo pospolite.
Z zakupami wracałem torami. Już po zejściu
z torów w okolicach stacji w Łupkowie, zobaczyłem trzy martwe krety. Te martwe
krety, to nierozwiązana zagadka. W sumie widziałem ich w czerwcu kilkanaście.
Po przyjściu do namiotu, usunąłem kleszcza,
który siedział mi na boku. To był już kolejny osobnik. Sporo chodziłem po
chaszczach i lasach, więc nic dziwnego. O kleszczach napiszę osobno, bo stałem
się ekspertem od kleszczy.
Wstawiłem piwo do lodówki. Po śniadaniu
poszedłem górą w stronę Terpiaka, znalazłem polankę z grzybami. Czerwone
główki. Urwałem tylko dwa, bo więcej dziś nie zjem.
Upał. To już kolejny dzień
upalnej pogody. Hen wysoko krążą dwa wielkie ptaki drapieżne - to z pewnością
orły lub orliki. Nie nauczyłem się rozpoznawać orłów, poznałem tylko ich krzyk.
Ten krzyk słyszałem nad sobą, wiele razy w ciągu każdego dnia, gdy byłem na
biwakach za Chryszczatą. Odbieram ten krzyk, jako radosne ogłaszanie światu: - ja
jestem królem przestworzy!
Przestał wiać wiatr, nagrzane
powietrze aż drży. Schodzę do Szwejkowa szykować obiad. Zmieniłem plany obiadowe: - chciałem zjeść jagody z makaronem, a zjem
grzyby z cebulą w śmietanie i pieczywo.
Witam, jak się nazywa ten czarny motyl?
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń