poniedziałek, 21 października 2013

Przed burzą



22 czerwca.
 Prawie codzienna wycieczka do sklepu w Nowym Łupkowie. Poszedłem drogą. Na zakręcie za cmentarzem, gdzie z drogi widać schronisko Koniec Świata, obudziłem poranne echo, wykrzykując zdecydowane i krótkie: Hej!
     Echo odpowiedziało mi potrójnie. Zrobiłem zdjęcia pajęczynom nabrzmiałym od wilgoci porannej.


     Na następnym zakręcie, w połowie drogi, przywitał mnie znajomy duży czarny motyl. Takiego czarnego motyla widziałem tylko kilkakrotnie. Moje zdjęcie gdzieś się schowało, a więc zdjęcie z katalogu motyli.

Natomiast małe czarne motyle, z których jeden usiadł mi na dłoni na dzień dobry w Osławicach, były tu bardzo pospolite.
    Z zakupami wracałem torami. Już po zejściu z torów w okolicach stacji w Łupkowie, zobaczyłem trzy martwe krety. Te martwe krety, to nierozwiązana zagadka. W sumie widziałem ich w czerwcu kilkanaście.
    Po przyjściu do namiotu, usunąłem kleszcza, który siedział mi na boku. To był już kolejny osobnik. Sporo chodziłem po chaszczach i lasach, więc nic dziwnego. O kleszczach napiszę osobno, bo stałem się ekspertem od kleszczy.     
    Wstawiłem piwo do lodówki. Po śniadaniu poszedłem górą w stronę Terpiaka, znalazłem polankę z grzybami. Czerwone główki. Urwałem tylko dwa, bo więcej dziś nie zjem.

Upał. To już kolejny dzień upalnej pogody. Hen wysoko krążą dwa wielkie ptaki drapieżne - to z pewnością orły lub orliki. Nie nauczyłem się rozpoznawać orłów, poznałem tylko ich krzyk. Ten krzyk słyszałem nad sobą, wiele razy w ciągu każdego dnia, gdy byłem na biwakach za Chryszczatą. Odbieram ten krzyk, jako radosne ogłaszanie światu: - ja jestem królem przestworzy!

Przestał wiać wiatr, nagrzane powietrze aż drży. Schodzę do Szwejkowa szykować obiad. Zmieniłem plany obiadowe:  - chciałem zjeść jagody z makaronem, a zjem grzyby z cebulą w śmietanie i pieczywo.

2 komentarze: