sobota, 12 października 2013

Namiot i druciak pod garnek



Nastąpiło inne rozwiązanie
          
A to dzięki mądrej kobiecie z Ciężkowic – Beatce : - zakup płachty okrywowej ( to ta niebieska ) za 6 zł 50 gr. Po rozwiązaniu problemu przeciekania, nastąpiła próba spania w namiocie. Próbna noc okazała się zimna, o drugiej było 5 stopni. Usnąłem w ubraniu, również w czapce zimowej i w śpiworze letnim himalajskim ( Podobno do zera stopni nie zmarzniesz, czyli prawie trafienie w dziesiątkę!))
      Jednak zmarzłem. O drugiej obudziło mnie zimno, oraz potrzeba sikania. Wiadomo, że gdy jest zimno mamy większą potrzebę sikania. Kolana miałem zimne, i zimno mi było w całego człowieka. Na zewnątrz świeciły piękne gwiazdy i księżyc, ale rosa aż płynęła i zupełnie nie miałem ochoty wracać do namiotu po wysikaniu się. 
     Anioły jednak tak wszystko urządziły ( czytaj: - Jan Gabriel przewidział bieg zdarzeń i zostawił drzwi otwarte do Domu na Górze ), że nie wahałem się ani chwili i dospałem pięknie w cieple domowym.
       Rano zwróciłem się znowu z problemem śpiwora do mądrej kobiety z Ciężkowic - Beatki. Bo zasada jest: - kto pyta, nie błądzi, czyli należy się ze sobą komunikować. Problem został rozwiązany zakupem porządnego, ciepłego śpiwora polskiego, za cenę czterokrotnie niższą od ceny śpiwora z warszawskiego Super Sklepu dla himalaistów.
     Nastąpiła ponowna próba przespania nocy w namiocie. Tym razem w dwóch śpiworach, jeden był w drugim. Próba wypadła bardzo pomyślnie. 
     Na zdjęciu namiot z płachtą okrywową na pierwszym biwaku w Osławicach.
     
    

Teraz należało zrobić próbę ugotowania czegokolwiek w garnku - kociołku. Miałem zamiar gotować w naczyniu wiszącym nad ogniem. Na trzech drutach miało ci ono wisieć. To wisiało ono od kilku dni i cieszyłem się patrząc na to. Jan wywiercił piękne otworki na krawędziach  garnka i miski stalowej, dobrał odpowiedni drut, przygotowałem kije niezadługie na trójnóg i instalacja gotowa. Teraz miała nastąpić praktyka, a więc zabrałem to ustrojstwo i fruu na pole zaparzyć miętę. ….
    Dawno nie zapalałem ogniska malutkiego, niedługo po deszczu, za pomocą jednej zapałki….Pół paczki poszło, a potem wykorzystałem samo pudełko jako rozpałkę, czyli cała paczka poszła. Pół godziny minęło, zanim się udało. Ognisko zapłonęło, miska okopciła się dziewiczo, mięta po godzinie się zaparzyła, część się wylała, mocno ten pozostały wywar czuć było dymem, ale ogólnie wypadło nie najgorzej. No....spuściłem trochę z tonu. Jeśli mam takie kłopoty z zagotowaniem wody, to jak będzie z gotowaniem jedzenia?
    I w tym momencie zadziałał Anioł w innej mądrej kobiecie z Ciężkowic – Bożence Gabriel. Bożenka przyszła zobaczyć, co ja tak długo robię, tylko popatrzyła na moje wysiłki, na bujającą się miskę na trójnogu i pojechała do Jasła. Gdy wróciła, dostałem w prezencie niezwykle cenny sprzęt biwakowy: - druciak pod garnek. Oto on w całej krasie, już w Osławicach, z prawdziwym jedzeniem wewnątrz. Trochę się przypaliło, jeszcze musiałem się bowiem nauczyć regulacji ognia, a właściwie gotowania na samym żarze.
W podziękowaniu za pomoc, bukiet dla Bożenki i Beaty,


1 komentarz: