Łowiłem ryby przez wiele lat. Potem przestałem. Ryby jadam, z wyjątkiem węgorzy. Wiem, co one jedzą...
- Jest rok 1944. Noc.
Z Anglii poderwało się 800 bombowców. Lecą bombardować
Zagłębie Ruhry. Z wybrzeża Holandii startuje Ju 88 - niemiecki nocny myśliwiec. Będzie naprowadzany
przez radar „Freya”...
Kokke wystartował.
Nie zamknął przedniego okienka, zostawił je lekko uchylone, ponieważ podobnie
jak wielu lotników lubił słyszeć pracę silników tak wyraźnie, jak to tylko
możliwe.
Aż do odkrycia
radaru i zastosowania go do różnych celów, niewielu ludzi domyślało się, ile
ptasich stad lata po zmroku. Tej nocy, blisko sto mew, wpędzonych nad ląd przez
złą pogodę, leciało ku wioskom rybackim nad Ijssemeer, gdzie suszyły się na
wietrze obładowane soczystymi smakołykami sieci.
Tylko osiem ptaków z tego stada trafiło w „Katze Dwa”. Dwa
zostały przepołowione łopatami śmigła, a trzy uderzyły w korpusy silników,
zostały pokiereszowane i zassane do wlotów powietrza. Dwa uderzyły w krawędzie
natarcia skrzydeł i zostały rozbite jak jajka.
Ta jedna, która
wpadła przez lekko uchylone przednie okienko, wyrządziła najwięcej szkód. Kiedy
wleciała do kabiny, nie miała już ani skrzydeł, ani głowy. Nie więcej niż pół
funta tego krwawego strzępu plus tysiące piór uderzyło Kokkego w twarz.
Ale zrobiło to z prędkością dwustu mil na godzinę, wyłupując
mu oczy, druzgocąc czaszkę ( z wieloma pęknięciami prawej kości policzkowej i
nosa) oraz wybijając szczękę. Nie można było odróżnić, gdzie kończyły się
resztki ptaka, a zaczynała twarz Kokkego. Prawie natychmiast stracił
przytomność, ale intuicja kazała jego rękom pociągnąć drążek sterowy. Ani
obserwator, ani Klimke nie zdali sobie sprawy z tego, co się stało, nawet gdy
kabina zabieliła się od strzępków piór. Kokke umierał, może już nawet nie żył,
ale jego muskularne ramiona trzymały drążek sterowy z siłą żywego człowieka. Na
nic to się nie zdało. Przewód radiowy Kokkego nie był przymocowany do jego
pleców. Wtyczka radiowa hauby wpadła w szczelinę w podłodze, przez którą
przechodził drążek sterowy. Aby ściągnąć drążek dostatecznie do tyłu dla
nabrania wysokości, musiałby zgnieść solidną, metalową wtyczkę do grubości
opłatka.
Ju 88 uderzył w
Ijssemeer pod małym kątem. Klimke tylko wykrztusił: ….okno” i już nie żył. Fale miały jard
wysokości, więc samolot został połknięty z lekkim chrupnięciem, jak ostryga
przez smakosza. Cała załoga już nie żyła, ponieważ zderzenie rozerwało im
kręgosłupy. Czarny samolot zsunął się w ciemną wodę, pochylając się i obracając
jak w powietrzu, aż z łagodnym stuknięciem uderzył w dno morza. Ogon odłamał
się, a samolot owinęła chmura mętnej wody.
Żółta tratwa
ratunkowa, uruchomiona przez przełącznik po zanurzeniu w wodzie, została z
hałasem wyrzucona z przedziału przed ogonem. Zasyczało sprężone powietrze, a
gwałtowny podmuch wypchnął pęcherzyki powietrza. Tratwa napełniała się, wijąc
jak obłąkane monstrum, kiedy powietrze wciskało się kolejno w każdą przegrodę
gumową. W końcu stała się doskonałym, żółtym kołem i unosiła się w wodzie, aż
została zatrzymana przez przymocowany do niej sznur o długości sześciu stóp.
I tak pozostała tuż pod
powierzchnią wody jak podobny do rzeźby żółty pierścień. Prąd kręcił nią
łagodnie, jak sztukmistrz obręczą na palcu. Przez wiele miesięcy pozostawała
tam, obracając się w słońcu i ciemności, przyciągając lekkomyślne ryby, aż
gnijące jedna po drugiej przegrody spowodowały jej ostateczne pójście na dno.
Do tego czasu węgorze zjadły trzech lotników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz