środa, 24 października 2012

Lubisz jeść węgorze?



Łowiłem ryby przez wiele lat. Potem przestałem. Ryby jadam, z wyjątkiem węgorzy. Wiem, co one jedzą...

- Jest rok 1944. Noc.
Z Anglii poderwało się 800 bombowców. Lecą bombardować Zagłębie Ruhry. Z wybrzeża Holandii startuje Ju 88 -  niemiecki nocny myśliwiec. Będzie naprowadzany przez radar „Freya”...
  
 Kokke wystartował. Nie zamknął przedniego okienka, zostawił je lekko uchylone, ponieważ podobnie jak wielu lotników lubił słyszeć pracę silników tak wyraźnie, jak to tylko możliwe.
    Aż do odkrycia radaru i zastosowania go do różnych celów, niewielu ludzi domyślało się, ile ptasich stad lata po zmroku. Tej nocy, blisko sto mew, wpędzonych nad ląd przez złą pogodę, leciało ku wioskom rybackim nad Ijssemeer, gdzie suszyły się na wietrze obładowane soczystymi smakołykami sieci.
Tylko osiem ptaków z tego stada trafiło w „Katze Dwa”. Dwa zostały przepołowione łopatami śmigła, a trzy uderzyły w korpusy silników, zostały pokiereszowane i zassane do wlotów powietrza. Dwa uderzyły w krawędzie natarcia skrzydeł i zostały rozbite jak jajka.
     Ta jedna, która wpadła przez lekko uchylone przednie okienko, wyrządziła najwięcej szkód. Kiedy wleciała do kabiny, nie miała już ani skrzydeł, ani głowy. Nie więcej niż pół funta tego krwawego strzępu plus tysiące piór uderzyło Kokkego w twarz.
Ale zrobiło to z prędkością dwustu mil na godzinę, wyłupując mu oczy, druzgocąc czaszkę ( z wieloma pęknięciami prawej kości policzkowej i nosa) oraz wybijając szczękę. Nie można było odróżnić, gdzie kończyły się resztki ptaka, a zaczynała twarz Kokkego. Prawie natychmiast stracił przytomność, ale intuicja kazała jego rękom pociągnąć drążek sterowy. Ani obserwator, ani Klimke nie zdali sobie sprawy z tego, co się stało, nawet gdy kabina zabieliła się od strzępków piór. Kokke umierał, może już nawet nie żył, ale jego muskularne ramiona trzymały drążek sterowy z siłą żywego człowieka. Na nic to się nie zdało. Przewód radiowy Kokkego nie był przymocowany do jego pleców. Wtyczka radiowa hauby wpadła w szczelinę w podłodze, przez którą przechodził drążek sterowy. Aby ściągnąć drążek dostatecznie do tyłu dla nabrania wysokości, musiałby zgnieść solidną, metalową wtyczkę do grubości opłatka.
      Ju 88 uderzył w Ijssemeer pod małym kątem. Klimke tylko wykrztusił:  ….okno” i już nie żył. Fale miały jard wysokości, więc samolot został połknięty z lekkim chrupnięciem, jak ostryga przez smakosza. Cała załoga już nie żyła, ponieważ zderzenie rozerwało im kręgosłupy. Czarny samolot zsunął się w ciemną wodę, pochylając się i obracając jak w powietrzu, aż z łagodnym stuknięciem uderzył w dno morza. Ogon odłamał się, a samolot owinęła chmura mętnej wody.
     Żółta tratwa ratunkowa, uruchomiona przez przełącznik po zanurzeniu w wodzie, została z hałasem wyrzucona z przedziału przed ogonem. Zasyczało sprężone powietrze, a gwałtowny podmuch wypchnął pęcherzyki powietrza. Tratwa napełniała się, wijąc jak obłąkane monstrum, kiedy powietrze wciskało się kolejno w każdą przegrodę gumową. W końcu stała się doskonałym, żółtym kołem i unosiła się w wodzie, aż została zatrzymana przez przymocowany do niej sznur o długości sześciu stóp.
    I tak pozostała tuż pod powierzchnią wody jak podobny do rzeźby żółty pierścień. Prąd kręcił nią łagodnie, jak sztukmistrz obręczą na palcu. Przez wiele miesięcy pozostawała tam, obracając się w słońcu i ciemności, przyciągając lekkomyślne ryby, aż gnijące jedna po drugiej przegrody spowodowały jej ostateczne pójście na dno. Do tego czasu węgorze zjadły trzech lotników.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz