W odosobnionych górach Bajan Chara Uła, na granicy Tybetu z
Chinami zostało odkryte niecodzienne znalezisko. W niedostępnych grotach i
jaskiniach znaleziono 716 grobów, zawierających szkielety niskich istot,
sięgających 120cm., o nieprawdopodobnie powiększonej czaszce. Przy każdym
stanowisku znaleziono tajemniczy dysk. Pewien uczony chiński rozszyfrował
przesłanie z dysku, i twierdzi, że zawiera ono wiadomość od przybyszów z
kosmosu dla przyszłych pokoleń. Co tajemniczego kryją w sobie góry Bajan Chara
Uła?
W ostatnich promieniach zachodzącego słońca myśliwi odziani w
skóry dzikich zwierząt szykują się do polowania. Ostro zakończone kije
utwardzone w płomieniach ogniska, maczugi zakończone przywiązanym rzemieniami
kamieniem, kawałki ostrej skały. Czarownik plemienia daje ostatnie wskazówki i
wyruszają. W zapadającym mroku ledwo widać ludzkie cienie cicho skradające się
po dnie kotliny malowniczo położonej wśród wysokich szczytów Bajan-Chara-Uła.
Upatrzonego jelenia nagle płoszy straszny gwizd i oślepiające
światło pojawiające się na nieboskłonie. Myśliwi stają zaskoczeni, czyżby
burza? Ale to nie burza, gwizd jest coraz głośniejszy, przechodzi w ogłuszający
huk, zbliża się do kotliny w straszliwym tempie. Jasność staje się nie do
zniesienia, olbrzymia biało płonąca kula przebija chmury i opada w kierunku
ziemi znikając po chwili za pobliskimi pagórkami. Potężne uderzenie wstrząsa
kotliną, spłoszony jeleń ucieka w popłochu, myśliwi padają na twarz zniewoleni
przerażeniem.
Spoza pagórków widać kilka potężnych błysków, w niebo wznosi
się chmura dymu, a na głowy oszalałych ze strachu ludzi opada biały pył. Przez
kilka godzin ziemia podskakuje poruszana wstrząsami kolejnych wybuchów.
Pobliskie zbocza zostają pokryte białym nalotem podobnym do popiołu z ogniska.
Przez kilka miesięcy plemię unika tej kotliny nawiedzonej
przez złe siły. Ciekawość jednak zmusza kilku z nich do sprawdzenia co się tam
zdarzyło. Ściskając w dłoniach swoją prymitywną broń przekraczają pobliskie
wzgórza i ich oczom ukazuje się obraz zniszczenia.
Drzewa powalone na przestrzeni kilku kilometrów i potężny zwał
ziemi zakończony olbrzymim kraterem. W środku krateru nieznane COŚ odbijające
na swej powierzchni promienie wschodzącego słońca. Coś nie przypominające
niczego o czym mówiła ustnie przekazywana historia plemienia, coś tak
nieprawdopodobnie obcego że dłonie ściskające maczugi zdrętwiały ze strachu.
Nagle, wśród tych połamanych odłamów nieznanego, błyszczącego
kolosa coś się poruszyło. Maleńka postać, jakże różniąca się od potężnych postaci
myśliwych podnosi do góry delikatną, wiotką dłoń. Na naszym kalendarzu mamy rok
10 000 p.n.e.
Powyższy tekst brzmi oczywiście jak fikcja literacka. Czy
jednak jest tak do końca?
Jeżeli prawidłowo zinterpretujemy odkrycie dokonane w roku
1938, to okaże się, że być może wcale nie jest to fikcja. Może mamy do
czynienia z historią tak nieprawdopodobną że skostniałe umysły współczesnych
naukowców od razu uznały ją za niemożliwą.
Z historii DROPA.
Historia Dropa zaczyna się w tym samym miejscu, czyli w górach
Bajan-Chara-Uła na pograniczu Tybetu i Chin w roku 1938. W tym właśnie roku
chiński naukowiec, profesor Chi Pu Tei przeprowadzał rutynowe badania
archeologiczne w trudno dostępnym i nie zbadanym jeszcze rejonie górskim. Po
kilku dniach ekspedycja natrafiła na pozostałości świadczące o znajdujących się
w tych rejonach tysiące lat temu siedzibach ludzkich. Narzędzia z epoki
kamiennej, pięściaki, resztki ognisk i setki zwierzęcych kości potwierdziły
przypuszczenia profesora. Tysiące lat temu w tych okolicach żyło prymitywne
plemię. Jednocześnie w niedalekiej odległości od siedliska plemienia, w
niedostępnych górach odkryto sieć połączonych ze sobą jaskiń skalnych. Nie
takich normalnych jaskiń. Cześć z nich miała ściany o niezwykłej gładkości,
jakby pokrytych szkliwem powstałym na skutek działania wysokiej temperatury.
Całość tworzyła istny labirynt korytarzy powstałych w sposób naturalny
połączonych korytarzami ze ścianami o odmiennym , bardzo dokładnym, gładkim
wykończeniu. We wnętrzu tych jaskiń profesor odkrył szereg stanowisk
grzebalnych zawierających nietypowe szkielety. Szkielety niewątpliwie
humanoidów miały bowiem nie więcej niż 120 cm długości i nieprawdopodobnie duże,
wydłużone do góry czaszki. Początkowo myślano ze to są szkielety nieznanej
małpy górskiej, powstało jednak pytanie, które to małpy grzebią swoich
współplemieńców w podziemnych grotach?
Teza o pochodzeniu zwierzęcym nieznanych szkieletów upadła,
powstało jednak do dzisiaj niewyjaśnione pytanie: "Z jakim odłamem rasy ludzkiej mamy do czynienia w nie zbadanych górach
Baja-Chara-Uła?" Dalsze odkrycia potwierdziły niecodzienność
znaleziska.
Ściany jaskiń były pokryte rysunkami przedstawiającymi nasz
układ słoneczny, nieznane gwiazdy i linie łączące poszczególne układy gwiezdne.
Odkryto także największa zagadkę. Każdy grobowiec był zaznaczony do połowy
zagrzebanym w ziemi okrągłym, kamiennym dyskiem. Dysk miał średnicę około 30 cm i grubość w
przybliżeniu jednego centymetra. Idealnie w środku każdego dysku był otwór o
średnicy półtora centymetra a na powierzchni dysku była spiralna rysa przypominająca
do złudzenia ścieżkę dźwiękową na dobrze znanych płytach gramofonowych. W sumie
znaleziono 716 stanowisk ze szkieletami, każdy z kamiennym dyskiem. Przy
bliższym badaniu okazało się że rysa nie jest linią ciągłą, tylko spiralnie
zapisanym tekstem składającym się z tysięcy nieznanych, mikroskopijnych znaków.
Wiek znaleziska określono na 10 000 do 12 000 lat, czyli grubo
przed „oficjalną” datą powstania piramid w Egipcie.
Wojenna zawierucha usunęła niezwykle znalezisko na dalszy
plan. Badania zawieszono, znalezione dyski zostały umieszczone w magazynie. O
całej historii zapomniano na długie lata. W latach czterdziestych wyruszyła
podobno w tamte rejony wyprawa rosyjska, nie ma jednak żadnych dokumentów z tej
wyprawy.
Dopiero w roku 1947, po zakończeniu wojny w ręce angielskiego
doktora Karyl Robin-Evans przypadkowo trafiło kilka ze skalnych dysków
przywiezionych z Indii przez profesora Siergieja Lolladoffa. Robin-Evans
zorganizował wyprawę w niedostępne rejony, gdzie spędził podobno kilka lat
badając legendy i obyczaje mieszkających na tych terenach plemion. Plemion
szalenie zróżnicowanych pod względem wzrostu i wyglądu. Po serii artykułów w
gazetach zainteresowanie kamiennymi kręgami wzrosło.
W roku 1962 jeden z chińskich uczonych, Tsum Um Nui, profesor
Pekińskiej Akademii Prehistorii, stwierdził że udało mu się odcyfrować nieznane
pismo. W związku z niezwykłością odczytanego przekazu chińskie władze komunistyczne
zabroniły jego publikowania, a całej historii nadały otoczkę opowieści wyssanej
z palca.
Uczony w ciągu jednego dnia został ogłoszony wrogiem narodu ,
skazany na zrezygnowanie ze swojej profesury i wysłany do pracy na farmie
rolnej w celu resocjalizacji.
W roku 1968 , kiedy to jeszcze stosunki rosyjsko-chińskie były
wzorcowe, rząd chiński przekazał kilka dysków Rosyjskiej Akademii Nauk w celu
przeprowadzenia dokładniejszych badań. Rosyjski uczony W. Zajcew przeprowadził
kilka podstawowych badań i wybuchła kolejna sensacja.
Okazało się, że początkowo uznane za
kamienne dyski nie są wcale wykute z kamienia. Duża zawartość kobaltu, chromu,
molibdenu i innych rzadkich metali wskazywała na sztuczne pochodzenie
znaleziska. W warunkach naturalnych taka kombinacja minerałów nie występuje.
Badanie dysków oscylografem wykazało zaburzenia magnetyczne nieznanego
pochodzenia wskazujące na przebywanie dysków w nieprawdopodobnie silnym polu
magnetycznym nie występującym na ziemi w warunkach naturalnych.
Zajcew opublikował swoje spostrzeżenia w jednym z rosyjskich
pism naukowych. W jakiś sposób cała historia znikła jednak szybko z łam gazet i
nigdy więcej nikt na ten temat nic nie publikował. Znikły tez gdzieś dyski i
wyniki badań.
W roku 1974 małżeństwo Wegererow wykonało ostatnie znane
zdjęcia oryginalnych kamiennych dysków.
Od tej pory panuje absolutna cisza w tym temacie. Bo w
zasadzie temat oficjalnie nie istnieje.
Cóż takiego odkrył uczony chiński?
Otóż spiralny rowek to nic innego jak zapisana wiadomość.
Do zapisania użyto nieznanych nikomu znaków, całkowicie
niepodobnych do żadnego rodzaju pisma jakie stosowano na ziemi. Po wielu latach
profesorowi Tsum Um Nui udało się wyemigrować do Japonii i opublikować swoje
odkrycie. Na skutek negatywnej metryczki jakie Chiny komunistyczne wydały
profesorowi publikacja przeszła bez echa i jest znana tylko nielicznym
zajmującym się tym tematem.
Rewelacyjne odkrycie uczonego było też na tyle
nieprawdopodobne, że zostało uznane przez „znanych
naukowców” za bajkę i odłożone w sferę powieści fantastyczno-naukowych.
Oryginalnych dysków nigdzie nie można znaleźć, a chińskie muzeum narodowe wręcz
wypiera się że coś takiego zostało odkryte.
Znamiennym jednak jest fakt, że w jednym z regionalnych muzeów
znajdują się gliniane kopie dysków, których nigdy nie odkryto! Znikły też
wszelkie dokumenty i sprawozdania z chińskich wypraw naukowych, które
przeprowadzały badania w rejonie Bajan-Chara-Uła. Na dzień dzisiejszy ten rejon
jest terenem zakazanym i komunistyczne Chiny nie wydają pozwoleń na
przeprowadzenie kolejnych wykopalisk. Gdyby nie zdjęcia, relacje naukowców i
starożytne legendy plemion zamieszkujących rejony, gdzie dokonano fascynującego
odkrycia, cała ta historia mogła by się wydawać kolejną bajką wyssaną z palca.
Cóż to wiec było, że wzbudziło tyle emocji? Dlaczego
tłumaczenie znikomej części kamiennych dysków spowodowało tak duże poruszenie w
chińskiej nauce, że zdecydowano się wyrzucić z pracy naukowca?
Chiński uczony odcyfrował bowiem , ni mniej ni więcej,
zapisaną dla potomnych historię przybyszów nieznanej cywilizacji, których
statek rozbił się na ziemi.
Wedle chińskiego
uczonego, 10 583 lat temu w górach na pograniczu Tybetu i Chin rozbił się
statek z innego układu gwiezdnego. Uszkodzenia zmusiły załogę do pozostania na
ziemi. Wrogo nastawione okoliczne plemiona - zdecydowanie silniejsze od
przybyszów - zmusiły tych ostatnich do szukania schronienia w niedostępnych
jaskiniach. Nietypowy, niski wzrost i żółty kolor skóry, drobna delikatna
budowa ciała i zniekształcenia czaszki spowodowały izolację przybyszów. Przez
wiele lat starali się oni zasymilować z okolicznymi plemionami, pozbawieni
jednak całej swojej technologii powoli wymierali. Żeby przekazać potomnym
wiedzę o sobie, przy każdym grobie zostawiali kamienny dysk z zapisaną
informacją.
W jaki sposób powstały dyski możemy
tylko przypuszczać. Może to osobliwa biblioteka przybyszów ocalona ze statku,
może w jakiś sposób potrafili oni produkować takie dyski i zapisywać informacje
już po katastrofie. Tego nie wiemy.
Nie wiemy też co jeszcze zostało uratowane z rozbitego statku.
Z kilku zdań odcyfrowanych przez chińskiego uczonego nie można dowiedzieć się
wszystkiego. Z nielicznych przecieków do prasy też się wiele dowiedzieć nie
można. Tyle tylko, że do prac "wykopaliskowych" użyto ciężkiego sprzętu...... I znamiennym jest to, że pomimo namacalnych dowodów cała ta
historia została zapomniana. Pewnie dlatego,
że okazała się na tyle ważna, aby zainteresowały się nią tajne służby ... Odpowiedź
pozostawiam czytelnikom.
I tyle o dziwnych znaleziskach w niedostępnych górach na
granicy Tybetu i Chin. Na zakończenie jeszcze tylko krótka informacja podana
przez gazety całego świata. W 1995 roku w niedostępnych rejonach Chin odkryto
nieznane plemię. Osobnicy mają nie więcej niż 120 cm wzrostu, ważą poniżej
30 kilogramów
i mają niespotykanie żółty kolor skóry…….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz