czwartek, 16 listopada 2017

Międzygalaktyczni Konstruktorzy 8

               Pierwsza społeczność

Trurl–Stwórca do obiadu pospał nieco, bo okrutnie utrudziły go te deliberacje. Potem zaś szparko, rześko, zamaszyście wstał, plany nakreślił, taśmy programowe nadziurkował, algorytmy obliczył i na początek zbudował szczęsną społeczność, złożoną z dziewięciuset osób.
       Żeby zaś panowała w niej równość, uczynił wszystkich dziwnie podobnymi.
Aby się o jadło, napitek, nie pobili, ustanowił ich abstynentami dożywotnimi od wszelkiej strawy i napoju: - chłodny ogieniek atomowy był im źródłem energii.
Uczyniwszy to usiadł na przyzbie i do zachodu słońca patrzał, jak podskakują, wrzaskliwie oznajmiając szczęście sobie i drugim, jak sobie dobrze czynią gładząc się nawzajem po głowach, kamienie usuwając jeden drugiemu z drogi.
Patrzał, jak krzepcy, żwawi, weseli, pędzą życie w animuszu i beztrosce.
      Gdy kto nogę zwichnął aż czarno się robiło od zbiegowiska, nie przez ciekawość, lecz przez kategoryczny imperatyw Opiekuństwa Spolegliwego.
        W samej rzeczy, od nadmiaru ochoty na początku czasem tę zwichniętą nogę wyrwali, miast ją naprawić, lecz podregulował im reduktory, dorzucił oporniczków, by potem zaprosić Klapaucjusza.
Ów przyjrzał się tym radosnym i beztroskim harcom, spojrzał na Trurla i zapytał: - A mogąż się oni smucić?
- Co za głupie pytanie – odpowiedział tamten – jasne, że nie mogą!                                                                                                                                                          - Wiecznie zatem mają tak skakać, rumienić się, dobrze czynić i głośno wrzeszczeć, że im wybornie?
- A pewno!
          Klapaucjusz nie dość, że pochwał skąpił, to nawet żadnej nie wyraził. Trurla to zgniewało i rzekł:
- Być może widok to monotonny i mniej malowniczy od scen bitewnych, lecz zadaniem moim było uszczęśliwić, a nie obdarzyć kogokolwiek dramatycznym widowiskiem!
- Skoro oni czynią to, co czynią, bo muszą, mój Trurlu – wykładał Klapaucjusz – to tyle w nich Dobra, ile w tramwaju, który dlatego nie może ciebie przejechać, gdyż stoisz na chodniku, a on z szyn nie wyskoczy.
         Bowiem nie ten doznaje szczęścia doznając Dobro, kto musi innych bezustannie gładzić po głowie, z uciechy ryczeć i kamienie zbierać z drogi, lecz ten, który azali może także frasować się, łkać, kamieniem głowę rozbić, lecz z dobrawoli i serdecznej ochoty tak nie postępuje.!                                                                                                              Ci twoi przymuszeńcy są jeno urągowiskiem dla wysokich ideałów, które udało ci się dokładnie sponiewierać!
- Ależ co ty mówisz! Oni są wszak istotami rozumnymi – bełkotał oszołomiony Trurl.
- Tak? - rzekł Klapaucjusz – Zaraz się przekonamy!
Za czym, wchodząc pomiędzy Trurlowych doskonalców, pierwszemu, który się nawinął, dał w łeb, a z rozmachem, pytając:
- Szczęśliwyś Waszmość?
- Szalenie! - odparł ów, trzymając się za głowę, na której guz wyskoczył.
- A teraz? - spytał Klapaucjusz i tak mu przyłożył, że ów się zaraz nakrył nogami. Jeszcze nie wstał, jeszcze piasek wypluwał, a już krzyczał:
- Szczęśliwym, mospanie! Czarownie mi się dzieje!
                                                                                                                                         No i masz swego szczęśliwca – rzekł zwięźle Klapaucjusz i odszedł.

Konstruktor, niewymownie stroskany, po jednym zaprowadził swych doskonalców do laboratorium i tam rozebrał ich do ostatniej śrubki, a żaden się wcale temu nie sprzeciwił, owszem, niektórzy jak mogli, tak mu pomagali, przytrzymując klucze, cęgi, śrubolągi, a nawet waląc młotkiem po swym czerepie, gdy jego pokrywka zbyt mocno byłą wpasowana i nie chciała puszczać.
             Części na powrót poukładał do szuflad i na półki magazynu, zdarł z rysownicy plany, porwał je na strzępy, usiadł przy stole, ugiętym nieco pod zwałami ksiąg filozoficzno-etycznych i głucho westchnął:
- „Ładna historia! A to mnie pohańbił ten łotr, ten zerwiśrub, a mój przyjaciel tak zwany”!
         Potem wyjął spod szkła model permutatora, urządzenia, które przekładało każde doznanie w parcie Opiekuństwa Spolegliwego oraz Powszechnej Życzliwości, na kowadle położył i rozbił potężnymi ciosami na kawałki.
Nie zrobiło mu się przez to lżej.
Pomedytował, powzdychał i zabrał się do urzeczywistnienia innego pomysłu
           
                Wszczepienie Wolnej Woli

Tym razem wyszła mu spod ręki społeczność niemała – trzy tysiące postawnego chłopa – która zaraz obrała sobie zwierzchność w tajnym i równym głosowaniu, po czym zajęła się rozmaitymi pracami – a to budowaniem domostw, a to stawianiem płotów, a to odkrywaniem praw Natury, a to igraszkami i baraszkami.
          W głowie miał każdy z nowych tworów Trurla homeostacik, a w tym homeostaciku dwa solidnie przyspawane po bokach nity, pomiędzy którymi mogła sobie jego Wolna Wola hulać, jak się jej żywnie podobało. Pod spodem atoli znajdowała się sprężyna Dobra, która na swoją stronę ciągnęła daleko silniej niż inna, mniejsza, klockiem przyhamowana, a destrukcję i rujnację mająca na celu.
        Nadto posiadał każdy obywatel czujnik sumieniowy wielkiej wrażliwości, ujęty w dwie zębate szczęki, które go poczynały gryźć, jeśliby zeszedł z drogi cnoty.
Ten czujnik wypróbował był Trurl na specjalnym prototypie w pracowni, kiedy to tak silnie do wyrzutów sumienia dochodziło, że nieszczęśnikiem rzucało gorzej niż w czkawce, a nawet w tańcu świętego Wita.
        Wtedy dopiero skruchą, czynami szlachetnymi, altruizmem ładował się powolutku kondensator, którego pych zęby sumieniowego zgryzu rozwierał i czujnik olejem maścił.
Kunsztownie było to obmyślone, ani słowa!

Zastanawiał się nawet Trurl nad tym, czy wyrzutów sumienia nie połączyć dodatnim sprzężeniem zwrotnym z bólem zębów. Ale w końcu tego zaniechał, gdyż bał się, że Klapaucjusz znów będzie gadał swoje o przymusie, obecność wolnej woli wykluczającym.
A byłoby to wierutnym kłamstwem.
      Dodatkowo nowe istoty miały przystawki statystyczne i przez to nikt, a więc nawet i Trurl, nie mógł wiedzieć z góry, co poczną ze sobą i jak będą się rządzić.
Przez całą noc budziły Trurla-Stwórcę wciąż od nowa radosne okrzyki, a wrzawa ta sprawiała mu niemałą przyjemność.
         No! Powiedział sobie – teraz już Klapaucjusz do niczego się nie przyczepi. 
Owi są szczęśliwi, lecz nie z oprogramowania, czyli z musu, a jedynie w sposób stochastyczny, ergodyczny i probabilistyczny.
Dobra nasza!
Z tą myślą usnął smacznie i spał do rana.

    Cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz