Pierwsza
społeczność
Trurl–Stwórca
do obiadu pospał nieco, bo okrutnie utrudziły go te deliberacje.
Potem zaś szparko, rześko, zamaszyście wstał, plany nakreślił,
taśmy programowe nadziurkował, algorytmy obliczył i na początek
zbudował szczęsną społeczność, złożoną z dziewięciuset
osób.
Żeby
zaś panowała w niej równość, uczynił wszystkich dziwnie
podobnymi.
Aby
się o jadło, napitek, nie pobili, ustanowił ich abstynentami
dożywotnimi od wszelkiej strawy i napoju: - chłodny ogieniek
atomowy był im źródłem energii.
Uczyniwszy
to usiadł na przyzbie i do zachodu słońca patrzał, jak
podskakują, wrzaskliwie oznajmiając szczęście sobie i drugim, jak
sobie dobrze czynią gładząc się nawzajem po głowach, kamienie
usuwając jeden drugiemu z drogi.
Patrzał,
jak krzepcy, żwawi, weseli, pędzą życie w animuszu i beztrosce.
Gdy
kto nogę zwichnął aż czarno się robiło od zbiegowiska, nie
przez ciekawość, lecz przez kategoryczny imperatyw Opiekuństwa
Spolegliwego.
W
samej rzeczy, od nadmiaru ochoty na początku czasem tę zwichniętą
nogę wyrwali, miast ją naprawić, lecz podregulował im reduktory,
dorzucił oporniczków, by potem zaprosić Klapaucjusza.
Ów
przyjrzał się tym radosnym i beztroskim harcom, spojrzał na Trurla
i zapytał: - A mogąż się oni smucić?
-
Co za głupie pytanie – odpowiedział tamten – jasne, że nie
mogą! - Wiecznie zatem mają tak skakać, rumienić się, dobrze
czynić i głośno wrzeszczeć, że im wybornie?
-
A pewno!
Klapaucjusz
nie dość, że pochwał skąpił, to nawet żadnej nie wyraził.
Trurla to zgniewało i rzekł:
-
Być może widok to monotonny i mniej malowniczy od scen bitewnych,
lecz zadaniem moim było uszczęśliwić, a nie obdarzyć kogokolwiek
dramatycznym widowiskiem!
-
Skoro oni czynią to, co czynią, bo muszą, mój Trurlu –
wykładał Klapaucjusz – to tyle w nich Dobra, ile w
tramwaju, który dlatego nie może ciebie przejechać, gdyż stoisz
na chodniku, a on z szyn nie wyskoczy.
Bowiem nie
ten doznaje szczęścia doznając Dobro, kto musi innych bezustannie
gładzić po głowie, z uciechy ryczeć i kamienie zbierać z drogi,
lecz ten, który azali może także frasować się, łkać, kamieniem
głowę rozbić, lecz z dobrawoli i serdecznej ochoty tak nie
postępuje.!
Ci twoi przymuszeńcy są jeno urągowiskiem
dla wysokich ideałów, które udało ci się dokładnie
sponiewierać!
-
Ależ co ty mówisz! Oni są wszak istotami rozumnymi – bełkotał
oszołomiony Trurl.
-
Tak? - rzekł Klapaucjusz – Zaraz się przekonamy!
Za
czym, wchodząc pomiędzy Trurlowych doskonalców, pierwszemu,
który się nawinął, dał w łeb, a z rozmachem, pytając:
-
Szczęśliwyś Waszmość?
-
Szalenie! - odparł ów, trzymając się za głowę, na której guz
wyskoczył.
-
A teraz? - spytał Klapaucjusz i tak mu przyłożył, że ów
się zaraz nakrył nogami. Jeszcze nie wstał, jeszcze piasek
wypluwał, a już krzyczał:
-
Szczęśliwym, mospanie! Czarownie mi się dzieje!
No
i masz swego szczęśliwca – rzekł zwięźle Klapaucjusz i
odszedł.
Konstruktor,
niewymownie stroskany, po jednym zaprowadził swych doskonalców do
laboratorium i tam rozebrał ich do ostatniej śrubki, a żaden się
wcale temu nie sprzeciwił, owszem, niektórzy jak mogli, tak mu
pomagali, przytrzymując klucze, cęgi, śrubolągi, a nawet waląc
młotkiem po swym czerepie, gdy jego pokrywka zbyt mocno byłą
wpasowana i nie chciała puszczać.
Części
na powrót poukładał do szuflad i na półki magazynu, zdarł z
rysownicy plany, porwał je na strzępy, usiadł przy stole, ugiętym
nieco pod zwałami ksiąg filozoficzno-etycznych i głucho westchnął:
-
„Ładna historia! A to mnie pohańbił ten łotr, ten zerwiśrub,
a mój przyjaciel tak zwany”!
Potem
wyjął spod szkła model permutatora, urządzenia, które
przekładało każde doznanie w parcie Opiekuństwa Spolegliwego
oraz Powszechnej Życzliwości, na kowadle położył i rozbił
potężnymi ciosami na kawałki.
Nie
zrobiło mu się przez to lżej.
Pomedytował,
powzdychał i zabrał się do urzeczywistnienia innego pomysłu
Wszczepienie Wolnej Woli
Tym
razem wyszła mu spod ręki społeczność niemała – trzy tysiące
postawnego chłopa – która zaraz obrała sobie zwierzchność w
tajnym i równym głosowaniu, po czym zajęła się rozmaitymi
pracami – a to budowaniem domostw, a to stawianiem płotów, a to
odkrywaniem praw Natury, a to igraszkami i baraszkami.
W
głowie miał każdy z nowych tworów Trurla homeostacik, a w
tym homeostaciku dwa solidnie przyspawane po bokach nity, pomiędzy
którymi mogła sobie jego Wolna Wola hulać,
jak się jej żywnie podobało. Pod spodem atoli znajdowała się
sprężyna Dobra, która na swoją stronę ciągnęła
daleko silniej niż inna, mniejsza, klockiem przyhamowana, a
destrukcję i rujnację mająca na celu.
Nadto
posiadał każdy obywatel czujnik sumieniowy wielkiej wrażliwości,
ujęty w dwie zębate szczęki, które go poczynały gryźć, jeśliby
zeszedł z drogi cnoty.
Ten
czujnik wypróbował był Trurl na specjalnym prototypie w
pracowni, kiedy to tak silnie do wyrzutów sumienia dochodziło, że
nieszczęśnikiem rzucało gorzej niż w czkawce, a nawet w tańcu
świętego Wita.
Wtedy
dopiero skruchą, czynami szlachetnymi, altruizmem ładował się
powolutku kondensator, którego pych zęby sumieniowego zgryzu
rozwierał i czujnik olejem maścił.
Kunsztownie
było to obmyślone, ani słowa!
Zastanawiał
się nawet Trurl nad tym, czy wyrzutów sumienia nie połączyć
dodatnim sprzężeniem zwrotnym z bólem zębów. Ale w końcu tego
zaniechał, gdyż bał się, że Klapaucjusz znów będzie
gadał swoje o przymusie, obecność wolnej woli wykluczającym.
A
byłoby to wierutnym kłamstwem.
Dodatkowo
nowe istoty miały przystawki statystyczne i przez to nikt, a więc
nawet i Trurl, nie mógł wiedzieć z góry, co poczną ze
sobą i jak będą się rządzić.
Przez
całą noc budziły Trurla-Stwórcę wciąż od nowa radosne
okrzyki, a wrzawa ta sprawiała mu niemałą przyjemność.
No!
Powiedział sobie – teraz już Klapaucjusz do niczego się
nie przyczepi.
Owi są szczęśliwi, lecz nie z oprogramowania, czyli
z musu, a jedynie w sposób stochastyczny, ergodyczny i
probabilistyczny.
Dobra
nasza!
Z
tą myślą usnął smacznie i spał do rana.
Cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz