piątek, 24 listopada 2017

Międzygalaktyczni Konstruktorzy 11

           Co cieszy

Trurl-Stwórca eksperymentuje na prototypach ludzi. Jak na razie są to eksperymenty cokolwiek nieudane. Postanawia więc działać szybciej i nowocześniej. Wszak jest Stwórcą, a ów wszystko może....

Dotąd wypróbowywał prototypy jeden po drugim, więc każdy krok pochłaniał co niemiara czasu i materiałów.
Obecnie postanowił uruchomić tysiąc eksperymentów naraz, w skali jeden do miliona.
          Pod elektronowym mikroskopem poskręcał więc liczone na sztuki atomy tak, że z nich powstały istotki niewiele roślejsze od mikrobów. Nazwał je Angstremkami, ćwierć miliona osobników takich składało się na kulturę umieszczoną końcem włoskowej pipetki na podstawowym szkiełku.
          Każdy taki mikrocywilizacyjny preparat przedstawiał się nie uzbrojonemu oku jako plamka szarooliwkowa, to zaś, co się w niej działo, można było dostrzec tylko przy najmocniejszym powiększeniu.
Wszystkich Angstremków wyposażył Trurl w regulatorki altruistyczno-heroiczno-optymistyczne, z przeciwagresywną zapadką, imperatywem kategorycznym a zarazem elektrycznym, dobroczynności wprost niesłychanej, oraz w mikroracjonalizator z dławikami zarówno ortodoksji, jak i herezji, żeby żadnego fanatyzmu wcale być nie mogło.
        Kultury pozakraplał na szkiełka, te zaś poskładał w paczuszki, a paczuszki – w pakiety.
Wszystkie one umieścił na półkach inkubatora cywilizacyjnego i zamknął go na dwie i pół doby.
        Uprzednio przykrył każdą cywilizację szkiełkiem nakrywkowym starannie oczyszczonym, lazurowej barwy, gdyż miało się ono stać
niebem tamecznego społeczeństwa. Dostarczył też kroplomierzem pożywki i surowców do fabrykacji tego, co uzna consensus omnium za najbardziej wskazane i potrzebne.
Rozwoju, który energicznie ruszył na wszystkich owych szkiełkach, nie mógł oczywiście śledzić wszędzie, toteż na chybił trafił wyjmował pojedyncze cywilizacje, a chuchnąwszy na okular mikroskopu i wytarłszy go fularem, ze wstrzymanym tchem przypatrywał się zbiorowym poczynaniom z wysokości, bo spoglądał przez tubus mikroskopu w dół, jakoby Pan Bóg zerkający spoza chmur na swoje dzieło
          Trzysta preparatów rychło zeprzało.
Objawy były zwykle podobne. Najpierw plamka kultury poczynała się rozrastać żywo, puszczając w bok cieniuchne odrostki, potem unosił się nad nią leciusieńki dymek, czy mgiełka raczej, pojawiały się mikroskopijne błyski, które pokrywały mikromiasta i mikropola wysypką fosforyczną, po czym całość rozsypywała się z leciutkim trzaskiem w drobny mak.
        Założywszy osiemnastokrotny okular na mikroskop, dostrzegł Trurl w jednym z takich preparatów same jeno zwęglone ruiny a zgliszcza, pośród nich zaś okopcone resztki sztandarów z napisami, których jednak nie zdołał, dla ich małości, odczytać.
      Wszystkie takie szkiełka szybko powyrzucał do kosza. Nie wszędzie jednak działo się tak źle. Setki kultur dążyły wzwyż, rozrastając się chyżo, więc gdy brakło im miejsca na szkiełku, przenosił je na inne porcjami.
W trzy tygodnie miał już owych prosperujących ponad 19.000.

Podług myśli, co mu się wydała genialną, Trurl niczego sam nie ustanawiał w kwestii generalnego uszczęśliwienia, lecz wszczepił tylko Angstremkom hedotropizm, czyniąc to na wiele różnych sposobów. Już to zaopatrzył w ośrodek szczęściopędny każdego Angstremka, już to podzielił takowy na cząstki i dostarczył każdemu po jednej.
        Wówczas marsz ku szczęśliwości zakładał ogólne zespolenie w ramach odpowiedniej organizacji. Stworzeni pierwszą metodą sycili hedotropizm na własną rękę.
A jako że czynili to bez pomiarkowania, toteż każdy w końcu od nadmiaru z cicha pękł.
         Druga metoda zaowocowała pomyślniej. Powstałe na szkiełkach bogate cywilizacje urządziły sobie techniki socjalne i najrozmaitsze kulturowe instytucje. 
 Preparat Nr 1 376 sprokurował Emulator
 Nr 3 932 – Kaskader,
 a Nr 95 – Hedonistykę Frakcjonowaną w łonie Metafizyki Drabiniastej.
Emulaci współzawodniczyli w ściganiu wzorca cnót, podzieliwszy się na Wigów i Hurysów.
Co do Hurysów, ci mniemali, że:
Nie może znać Cnoty ten, kto Niecnoty nie zna, boż trzeba
jedno od drugiego rozgraniczyć.
       
Wypróbowywali więc Niecnoty podług katalogu, żywiąc solenny zamiar porzucenia ich w Dniu Właściwym.
Jednakowoż hurysowanie, będące terminatorką przygotowawczą, obróciło środki w cel. Tak przynajmniej twierdzili Wigowie.

Zwyciężywszy Hurysów, zaprowadzili Wigorianizm, czyli kulturę zbudowaną z 64 000 zakazów bardzo żywotnych i kategorycznych.
        Nie wolno było za ich rządów grabić ani babić, wróżyć ni burzyć, siedzieć na węgle ani grać w kręgle, mlaskać ni trzaskać, włazić ni razić, toteż te srogie zakazy szturmowano i po kolei obalano, z rosnącą satysfakcją i ogólnym rozsmakowaniem.
       Kiedy Trurl obejrzał preparat emulacki po niedługim czasie, zaniepokoiła go powszechna bieganina. Wszyscy latali tam jak opętani, poszukując jakiegoś zakazu do przekroczenia, pełni strachu, bo już żadnego nie było. Więc chociaż niektórzy jeszcze babili, grabili, mlaskali, trzaskali, razili zza węgła i włazili na każdego, kto podleciał, satysfakcji było z tego tyle, co kot napłakał.
       Wpisał więc Trurl do raptularza laboratoryjnego uwagę:

Tam, gdzie można wszystko, nic nie cieszy.

Cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz