Najlepsze są proste
odpowiedzi. Popróbowałem miodu pod tytułem samotnia w ubiegłym
roku. Spodobał mi się ten miód i to bardzo. Było mi mało,
pojawiła się potrzeba powtórzenia, więc powtórzyłem. Minęły właśnie pierwsze 24 godziny.
Już wtopiłem się w naturę, zwolniłem, chociaż i tak byłem na luzie. Zszedłem w dolinę, potem wróciłem znowu na górę, nosi mnie poducha radości, chodzę po okolicy i pstrykam. Przestrzeń, Pustka, Space.
I tak ma być! Tego było mi trzeba. Myśli wloką się leniwie jak obłoki - jest dobrze.
Zamieszczam zdjęcia na blogu, słucham piosenek Starego Dobrego Małżeństwa. Jest miło. Mam wiele gotowych, napisanych wcześniej "mądrości", ale czy trzeba się mądrzyć? Opiszę, co było. Doszedłem skrótem przez Wilczy Przesmyk pod Chryszczatą do łąki ponad Huczwicami.
Łąka ponad wsią, której nie ma. A nad tym najwyższym kwiatem ostu widać na horyzoncie Tarnicę. Wysokie Bieszczady wołają.....
Do Huczwic rzut beretem, tylko półtorej godziny. Pewnie 5 km, ale droga dół - góra, nieprzedeptana, dzika, dlatego półtorej godziny. Drogą w dolinie jest dużo dalej, będzie z dziesięć kilometrów. Te dziesięć kilometrów doliną i drogą, przechodzi się też w półtorej godziny, ale nic nie widać! Nie ma widoków, nie ma dziczy. Dlatego wolałem skrótem.
Jeziorko Bobrowe Huczwice.
Wowww! Jaka piękna wiata! Nadleśnictwo w Baligrodzie się kłania. Jedno zdjęcie teraz, wrócę tu jeszcze, i to nie jeden raz, to Jeziorko Bobrowe jest miniaturą Morskiego Oka. Jeziorko Bobrowe z Huczwic jest Perełką Bieszczadów. Ale co tam perełka......
Oczywiście nie ma nikogo.
Tak miało być. Taką miałem umowę z Aniołem, który czekał na mnie w lesie.
Ludzie gonią. Za swoim ogonem gonią. Mówię o turystach niektórych. A o ludziach chyba wszystkich. Nie o wszystkich turystach jednak, broń Boże! Widziałem nad Jeziorkiem Bobrowym paru turystów, niektórzy przywędrowali tu nawet swoimi samochodami. Po co się wysilać? Jakby się dało, można zaparkować swoim samochodem na własnym balkonie. Już bliżej się nie da. Pstryk - pstryk, babcia na tle, nie kojarzy już, ale chuj z babcią. Dzieciak zeszczany w pieluchę ryja drze na tle, ale nic to, zaliczone i wio dalej. Zaliczone kolejne coś. Teraz rozpalamy grilla papą.
Ci turyści, ci "ludzie" nie wstydzą się słowa: - zaliczam. Zaliczyłem tę trasę, teraz pora na zaliczenie tamtej trasy. Zrobiliśmy tę trasę....Ile to razy słyszałem. A byłem na Chryszczatej przy triangulu multum razy.
Dziewczyny też zaliczasz? Chłopaków też zaliczałaś? Tak robią zombie. Zaliczaj więc dalej, śmierć się zbliża i odbierze ci te wszystkie zaliczanki, niezależnie od tego ile ich jest. Takie myśli przewijały się, ale na luziczku. Ja tych turystów olewałem. Czasami nawet miałem przyjemność nie odpowiedzieć dzień dobry. I nie dlatego, że czułem wyższość.
Nic takiego nie czułem.
Nie po drodze mi z nimi było po prostu. Nie po drodze.
I słyszałem za sobą: Głuchy chyba.
Nie głuchy, a cham najzwyczajniej według waszej miary. Było tak. Ale to były rzadkie przypadki, tych ludzi znam z kasyna (Queens Casino, pod salą kongresową, Pałac Kultury, Warszawa, stanowisko kasjer główny. Napatrzyłem się przez cztery lata. 1996- 2000 r. Życie ustawiło mnie po stronie wygrywającej, a w kasynie tylko jedna strona wygrywa) : - Maślane oczy. Jutro milion wygram! Nigdy nie umrę!
Umrzesz. Może jutro umrzesz. Ja też umrę. Ale ja się nie boję. A ty? Nie boisz się śmierci?
Przecież możesz się nie obudzić jutro....
Żart tylko. Obudzisz się i będziesz dalej maszyną.
I po tych drobnych refleksjach, które były jak zmarszczki na buzi dwudziestolatki, wróciłem do swego domu.
Jutro będzie post pod tytułem Radyjko. To ksywka. Taka sama jak Bejdak, albo Majster Bieda.
Bieszczady witają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz