czwartek, 16 października 2014

Zielono mi


Jest góra. A jak jest góra to trzeba na nią wejść. Wchodzę, wchodzę. Boziuniu jak cudnie jest! Wchodzę wolno, bo po co szybko. Wszechogarniająca Cisza. Znam tu niemal każdy kamyk na drodze. Do wybranego miejsca przechodzę ścieżkami wśród traw, wydeptanymi przez zwierzęta. Na górze Pod Wierchem 686 kipi soczysta Zieloność i obejmuje mnie Przestrzeń. Pod tym dachem nieba jestem z moim najlepszym przyjacielem i kumplem - z samym sobą. Witam ciebie Zbyszku.
   

Następuje Ceremonia Wyszukania Miejsca pod Namiot.
    

Na upatrzonym zboczu jest niewiele miejsca wystarczająco płaskiego. Właściwie jest tego miejsca na styk, tyle co kot napłakał. 
Wybrany kawałek oczyszczam z kolców ( 3 do 5 cm ) tarniny. Taki kolec przebija podeszwę buta, a mam zamiar chodzić tu boso.
   
Następuje Ceremonia Stawiania Namiotu, i to szybka sprawna ceremonia – bo na niebie odbywa się Ceremonia Przygotowania do Ewentualnego Deszczu.
   

Dom już stoi, nie boję się deszczu, nie dam się zmoczyć – dzień dobry w Bieszczadach!
    

Deszcz nie pada, a więc teraz następuje Ceremonia Rozpalenia Ogniska, oraz Nabożeństwo Przygotowania Pierwszego Gorącego Posiłku.
    

Życie powinno być Celebracją – świętem. A Celebracja jest modlitwą, dziękczynieniem. W tym pierwszym dniu samotnego biwaku, mam jak widać bardzo uroczysty nastrój. I to zaprawdę powiadam wam, jest godne i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne i tego trzymać się trzeba. 
A więc trzymałem się tego nastroju przez sześć tygodni, dopóki nie znalazłem się ponownie wśród ludzi.
    
Posiłek za mną, znacznie widniej się zrobiło. Groźne chmury odpłynęły i zrobiło się miło, oraz bardzo przyjemnie. Oddycham pełną piersią i dziękuję Aniołowi za prowadzenie, zaczynam radować się tym, co jest w najbliższym sąsiedztwie namiotu.
     



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz