Do
świtu daleko jeszcze. Natura sama wyznacza tempo, wszystko dzieje
się jakby na zwolnionych obrotach, tak się wydaje na początku, bo
my ludzie, jesteśmy w ciągłym biegu. W tym biegu zatracamy samych
siebie. Przyjechałem w Bieszczady znad morza, niby z wypoczynku w wypoczynek, od miesiąca miałem wakacje, ale to nie było to, czego pragnąłem, a pragnąłem sycić się samotnością w odludziu. Dostałem to. Ten pierwszy dzień samotni był najmocniejszy, wydawał się trwać siedem dni. Nie, żeby się dłużył, absolutnie nie, tylko każda minuta tego pierwszego dnia wydawała się mieć siedem minut zwykłych, a ten jeden dzień, dzień pierwszy zapamiętałem jako tydzień błogostanu.
Po
jednym dniu pobytu w naturze, w odludziu, lub na wyspie bezludnej,
wtapiamy się w to zdrowe tempo.
Czyli
zwolnij, a nawet często zatrzymaj się. Popatrz na kroplę rosy na
liściu, na nici pajęczyny nabrzmiałe od wilgoci. Zachwyć się
Chwilą, to jest właśnie życie, to jest właśnie medytacja.
Nie
trzeba tkwić nieruchomo w pozycji lotosu.
Można
medytować w marszu i przy obieraniu kartofli, jedząc i leżąc.
Chodzi tylko o to, żeby być świadkiem – obserwatorem.
Nie
jestem swoim umysłem i obserwuję siebie.
Ale
dość słów, to jest post o świcie, słońce wstaje nad Baligrodem, lepiej więc pomilczeć i
popatrzeć. Zdjęcia nie wpisały się w kolejności, widocznie tak miało być.
Lao
Tzu nie lubił za dużo mówić. Mieszkał gdzieś z dala od ludzi. Z
dala od ludzi, ale miał sąsiada, którego lubił. Lubił go
dlatego, że ten sąsiad też nie za dużo mówił.
Wychodzili
razem przed wschodem słońca i szli na pobliską górę ponad rzeką.
Stąd był przepiękny widok na okolicę. W porze suchej lubili stać
na tej górze i patrzeć jak wschodzi słońce.
Po
tym spektaklu wracali do domów i zajmowali się prostymi
czynnościami: noszeniem wody, rąbaniem drzewa.
Rozumieli
się bez słów.
Kiedyś,
do sąsiada Lao Tzu przyjechał gość. Gdy usłyszał, kto obok
mieszka, zapragnął pobyć obok takiego mistrza, bo o nim już było
słychać w całych Indiach.
Uprosił
więc swego gospodarza, aby ten zabrał go na ten codzienny poranny
spacer nad rzekę.
Poszli
wszyscy razem przed świtem.
Idą.
Ani
sąsiad nic nie mówi, ani Lao Tzu nie mówi.
Gość
dostosował się więc i też nic nie mówi. Doszli nad rzekę.
Stanęli. Słońce wzeszło pięknie.
W
tym momencie gość nie wytrzymał i krzyknął: - „Jaki piękny
świt, jakie piękne słońce!”
Lao
Tzu i jego sąsiad nie odezwali się ani słowem. Wrócili przed
swoje domy, a gość oddalił się widząc, że z tymi dwoma rozmowy
nie ma.
Lao
Tzu rzekł do sąsiada: - „Nie przyprowadzaj więcej tego człowieka
– to gaduła jest. Przecież jaki świt i jakie słońce, każdy widzi.
Więc po co o tym mówić?”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz