piątek, 17 października 2014

Świt

Do świtu daleko jeszcze. Natura sama wyznacza tempo, wszystko dzieje się jakby na zwolnionych obrotach, tak się wydaje na początku, bo my ludzie, jesteśmy w ciągłym biegu. W tym biegu zatracamy samych siebie. Przyjechałem w Bieszczady znad morza, niby z wypoczynku w wypoczynek, od miesiąca miałem wakacje, ale to nie było to, czego pragnąłem, a pragnąłem sycić się samotnością w odludziu. Dostałem to. Ten pierwszy dzień samotni był najmocniejszy, wydawał się trwać siedem dni. Nie, żeby się dłużył, absolutnie nie, tylko każda minuta tego pierwszego dnia wydawała się mieć siedem minut zwykłych, a ten jeden dzień, dzień pierwszy zapamiętałem jako tydzień błogostanu.
  


Po jednym dniu pobytu w naturze, w odludziu, lub na wyspie bezludnej, wtapiamy się w to zdrowe tempo.
Czyli zwolnij, a nawet często zatrzymaj się. Popatrz na kroplę rosy na liściu, na nici pajęczyny nabrzmiałe od wilgoci. Zachwyć się Chwilą, to jest właśnie życie, to jest właśnie medytacja.
Nie trzeba tkwić nieruchomo w pozycji lotosu.
Można medytować w marszu i przy obieraniu kartofli, jedząc i leżąc. Chodzi tylko o to, żeby być świadkiem – obserwatorem.
Nie jestem swoim umysłem i obserwuję siebie.
Ale dość słów, to jest post o świcie, słońce wstaje nad Baligrodem, lepiej więc pomilczeć i popatrzeć. Zdjęcia nie wpisały się w kolejności, widocznie tak miało być.

Lao Tzu nie lubił za dużo mówić. Mieszkał gdzieś z dala od ludzi. Z dala od ludzi, ale miał sąsiada, którego lubił. Lubił go dlatego, że ten sąsiad też nie za dużo mówił.

Wychodzili razem przed wschodem słońca i szli na pobliską górę ponad rzeką. Stąd był przepiękny widok na okolicę. W porze suchej lubili stać na tej górze i patrzeć jak wschodzi słońce.
Po tym spektaklu wracali do domów i zajmowali się prostymi czynnościami: noszeniem wody, rąbaniem drzewa.
Rozumieli się bez słów.
Kiedyś, do sąsiada Lao Tzu przyjechał gość. Gdy usłyszał, kto obok mieszka, zapragnął pobyć obok takiego mistrza, bo o nim już było słychać w całych Indiach.

Uprosił więc swego gospodarza, aby ten zabrał go na ten codzienny poranny spacer nad rzekę.

Poszli wszyscy razem przed świtem.
Idą.
Ani sąsiad nic nie mówi, ani Lao Tzu nie mówi.
Gość dostosował się więc i też nic nie mówi. Doszli nad rzekę. Stanęli. Słońce wzeszło pięknie.
W tym momencie gość nie wytrzymał i krzyknął: - „Jaki piękny świt, jakie piękne słońce!”

Lao Tzu i jego sąsiad nie odezwali się ani słowem. Wrócili przed swoje domy, a gość oddalił się widząc, że z tymi dwoma rozmowy nie ma.
Lao Tzu rzekł do sąsiada: - „Nie przyprowadzaj więcej tego człowieka – to gaduła jest. Przecież jaki świt i jakie słońce, każdy widzi. Więc po co o tym mówić?”
    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz