środa, 15 października 2014

Jadę do Woli Michowej

Czekam na wieczorny autobus do Cisnej, pada drobny deszcz. Na przystanku tylko kilka osób. Podjeżdża autobus i ruszamy. Znajome widoki, przypływa silne uczucie powrotu do domu. Dziś to zdarza się drugi raz, po raz pierwszy miałem tak wchodząc do baru Motylek. A bar Motylek = Małgosia. Teraz autobus ze znajomym kierowcą wyzwala to uczucie: od kilku lat doświadczam go często, jestem pewien że ma to związek z rozbudzoną duszą, z uważnością, która pozwala mi dostrzegać znaki na poboczu drogi życia.
Jest mi dobrze w tak wielu miejscach, w każdym z nich zostawiam cząstkę serca, a o dziwo serce nie maleje, ale rośnie.
Im więcej dajesz, tym więcej tego masz?
      Przystanek w Woli Michowej obok sklepu. Znajome domy, znajoma szosa i nikogo. Zasuwam do przodu i pod górę. Siąpi deszczyk i zmierzcha się. Dziś prześpię się tylko pod dachem werandy przy domu Henryka, nie mam bowiem kluczy.
Jestem samowystarczalny. Mam wszystko. I w samotności obejmuję się w swoich własnych ramionach.
W nocy pobiegały po mnie myszki. Oj pobiegały! Budziły mnie kilka razy, ale nic to. Noc chłodna, spałem w czapce. Naciągnąłem ją na twarz aż za usta, tak myszki harcowały. O świcie zwinąłem śpiwór i wio w dół. Mokro, ale już wschodzi słońce – będzie dobrze.
Będzie pan zadowolony – to powiedzenie Henryka.
Jestem zadowolony. Och! Jak dobrze!
Jak dobrze, och jak dobrze – powiedział lekarz do pacjenta.
Jak dobrze że nie mam tej choroby co pan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz