Czekam na wieczorny
autobus do Cisnej, pada drobny deszcz. Na przystanku tylko kilka
osób. Podjeżdża autobus i ruszamy. Znajome widoki, przypływa
silne uczucie powrotu do domu. Dziś to zdarza się drugi raz, po raz
pierwszy miałem tak wchodząc do baru Motylek. A bar Motylek =
Małgosia. Teraz autobus ze znajomym kierowcą wyzwala to uczucie: od
kilku lat doświadczam go często, jestem pewien że ma to związek z
rozbudzoną duszą, z uważnością, która pozwala mi dostrzegać
znaki na poboczu drogi życia.
Jest mi dobrze w tak wielu
miejscach, w każdym z nich zostawiam cząstkę serca, a o dziwo
serce nie maleje, ale rośnie.
Im więcej
dajesz, tym więcej tego masz?
Przystanek w Woli Michowej
obok sklepu. Znajome domy, znajoma szosa i nikogo. Zasuwam do przodu i pod
górę. Siąpi deszczyk i zmierzcha się. Dziś prześpię się tylko pod dachem werandy przy domu Henryka,
nie mam bowiem kluczy.
Jestem samowystarczalny.
Mam wszystko. I w samotności obejmuję się w swoich własnych
ramionach.
W nocy pobiegały
po mnie myszki. Oj pobiegały! Budziły mnie kilka razy, ale nic to.
Noc chłodna, spałem w czapce. Naciągnąłem ją na twarz aż za
usta, tak myszki harcowały. O świcie zwinąłem śpiwór i wio w
dół. Mokro, ale już wschodzi słońce – będzie dobrze.
Będzie pan
zadowolony – to powiedzenie Henryka.
Jestem zadowolony. Och!
Jak dobrze!
Jak
dobrze, och jak dobrze – powiedział lekarz do pacjenta.
Jak
dobrze że nie mam tej choroby co pan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz