Doszedłem
do wniosku że wystarczy, gdy napiszę jeden post dziennie, będzie
to tempo w sam raz. Czyli na luziczku. Działamy bowiem bez wysiłku.
Zapisałem w bieszczadzkim zeszycie tyle refleksji.... Czuję, że to
są słowa z samego źródła, ale dziś je sobie daruję. Niech
przemówią zdjęcia.
A więc zajechaliśmy
z Henrykiem w Bieszczady. Jak tu jest?
Cudnie jest! Oraz bosko.
Przed domem wita nas znajoma liczba 55
wypisana ręką Staszka. Ta liczba pokazuje odległość do
najbliższego grzyba, którego widać na drugim zdjęciu. Cenię humor Staszka.
Obok
muchomor, a nieco wyżej rosną inne grzyby jesienne. Jest to czas
kani, rydzów i maślaków.
Poniżej Łupków.
Okolice Łupkowa darzę wielkim
sentymentem, tu przecież zaczynałem bieszczadzką przygodę. Gdy
wchodzę na teren stacji i widzę znajome semafory zaświecone na
czerwono, czuję się jakbym przyszedł do przyjaciół. Odwiedziłem
tych moich semaforowych przyjaciół kilka razy w tym roku. Prowadziłem tu także gości do Tunelu.
W
tym roku były całkiem obfite zbiory grzybowe na znajomej
górze ponad stacją. W październiku dopisały maślaki. Rosły te
maślaki jeden obok drugiego, w zwartych grupach, jakby były posiane
ręką boskiego siewcy. Po lewej za zboczem widać dachy sławnej
nieczynnej stacji kolejowej.
Szukam
zdjęcia obrazu Wojciecha Kossaka z 1881 roku pod tytułem Pożegnanie
cesarza na stacji w Łupkowie, może ktoś znajdzie to
zdjęcie, to bardzo proszę przysłać – chcę zamieścić je na
blogu.
Fajnie tam masz.
OdpowiedzUsuń