czwartek, 14 listopada 2013

Rowerem po Bieszczadach





Jest sobota czerwcowa, wstaje śliczny dzień. 

Oczywiście nie mogę usiedzieć przy namiocie i biegnę na górę popatrzeć na świat wokół... Pod lasem swym okrzykiem - Hej! Hej! - budzę uśpione echo.













Po śniadaniu wychodzę do Smolnika, aby wypożyczyć rower.




Niespiesznie wychodzę. Jest 10.00, a tam rowery wypożyczają o 12.00 na pięć godzin. Mam więc dwie godziny i do przejścia tylko 8 km.
Dochodzę do Zagrody Chryszczata i wybieram rower. Ładny jest! Ponad rok nie jeździłem - ustawiam wysokość siodełka i wio koniku!


Zawijasami obok cerkwi, potem szybko w dół - szybkość tak upaja! Następnie na najmniejszym trybiku pod górę aż do kapliczki.


Z trudnością odczytuję napis - nie miałem serca w szkole dla języka naszych "przyjaciół" ze wschodu. Za kapliczką ostry zjazd w dół, niestety, po kilkuset metrach na dole droga asfaltowa się kończy i trzeba ostro hamować. Zaraz potem jest skrzyżowanie do Mikowa. Staję przy tym rozwidleniu dróg, bo zbliża się na rowerze miejscowy mężczyzna ( jedzie w gumiakach), a obok niego biegną dwa psy.
Dzień dobry! I pogadaliśmy nieco. O czym? To mieszkaniec Mikowa, a rzut beretem stąd jest Chryszczata.
Zagadnąłem go o pomnik UPA na górze.
           Powiedział, że zniszczenie pomnika nastąpiło przez napis, który nie podobał się polskim władzom. Ale potem dodał: - "A może pomnik zniszczył ktoś z miejscowych? Pan wie, różni tu przyjechali po wojnie. W każdym razie ten pomnik stał długo, i trochę zniszczony, ale stoi dalej. Afera się zrobiła międzynarodowa. Ukraina podniosła krzyk. A na Żebraku stanął drugi pomnik, dla ofiar tego samolotu ze Smoleńska, ale ten pomnik stał krótko i zaraz go ktoś rozwalił. Nie ma po nim śladu i nikt nie krzyczał z tego powodu. Przecież ten samolot nie tutaj się rozbił".
      Jadę dalej, widzę lampki przy kapliczce przydrożnej, ale przejeżdżam przez Mików i pedałuję z mozołem w górę. Chryszczata zostaje po lewej. Po drodze mijam nieczynne retorty - piece, węglarzy - smolarzy, ale jestem tak zzjany, koszula całkiem mokra, że nie mam ochoty robić zdjęć. Brak kondycji rowerowej i już mnie uwiera wąskie siodełko. Wreszcie zsiadam na serpentynach z roweru i prowadzę go pieszo.
     Jest w końcu rozwidlenie i można się ustawiać do zjazdu w kierunku szosy na Cisną. Wsiadam na rower i widzę, że w kierunku Pasma Wysokiego Działu pedałuje pod górę rowerzysta. To kierunek do Baligrodu, ja też tam innym razem pojadę, albo pójdę. Ale mam dużo przestrzeni do zwiedzania!
Puszczam się z góry....Boziuniu jaka super jazda! Na pewno do 70 km/godz. na prostych! Na zakrętach natomiast trzeba nieco hamować, żeby pęd nie wyrzucił mnie z szosy. Cudny, cudny zjazd!
    Wiatr świszczy w uszach, nikogusieńko, widoki fantastyczne, co chwila inne, mknę przez las gęsty i mijam polany słoneczne. Asfalt cycuś - nowiutka droga, dopiero co położona. Pędzę, a szybkość tak upaja!
Zawsze lubiłem jazdę na rowerze, ale ten zjazd nie ma sobie równych! Zmiana ciśnienia - przełykam ślinę i wydaje mi się, że mam skrzydła i nie jadę, a już frunę....Żołądek ucieka do góry, widoki zmieniają się jak w kalejdoskopie. Wpadam na przemian w fale chłodniejszego i cieplejszego powietrza, opony gwiżdżą na drobniutkim żwirku, którym posypany jest asfalt, wydaje się, że cały rower śpiewa razem z moją duszą....A wiatr śpiewa mi w uszach.
    Szum opon i szum wiatru, zapach lasu i łąki, wije się wstęga asfaltu, po bokach śmigają polany....
Wjeżdżam na płaski odcinek i widzę przed sobą, za mostkiem poręcze schodów. Zatrzymuję się.

To pomnik upamiętniający sprowadzenie żubrów na Chryszczatą.

Potem jeszcze zdjęcie w drugą stronę i wio dalej. 

Jestem na rowerze od trzech godzin i żywego ducha nie spotkałem. I to mi się podoba. W sumie kilkanaście minut boskiego zjazdu i jestem w Woli Michowej, przy szosie do Cisnej. Skręcam w lewo, szosa prawie płaska, dopiero przed tarasem widokowym nad Cisną nieco podjazdów. Nogi mi odmówiły posłuszeństwa i znowu muszę pieszo prowadzić rower. Także pupa jakby odgnieciona od tego twardego sportowego siodełka. Zjeżdżam w stronę Cisnej. Znowu wspaniały zjazd - bardzo stromy, muszę hamować i przychodzi refleksja, że zjechałem, ale nie podjadę pod taką górę. Dojeżdżam do Cisnej szybko, bo jest z góry i nie mam już czasu odpocząć - robi się późno, a rower mam oddać o 17.00. Mozolna jazda z powrotem. Na piechotę do tarasu widokowego. Jestem znowu mokry i zziajany. Od tarasu ponownie przepiękna szybka i długa jazda serpentynami, która wynagradza mozolną wspinaczkę.
   Mijam Maniów i Wolę Michową i dojeżdżam do skrzyżowania w kierunku Smolnika. Na "ostatnich nogach" dojeżdżam do Zagrody Chryszczata. Jest 17.15. Oddaję rower z wielką przyjemnością, bo ostatnie kilometry przejeżdżałem siedząc bokiem, na jednym pośladku. Pupa odgnieciona. Nic dziwnego: - pierwszy raz w tym roku na rowerze górskim i aż 70 km za mną. Ufff!
    Piwo dla orzeźwienia i jeszcze tylko drobne 8 km do Szwejkowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz