Jest sobota czerwcowa, wstaje
śliczny dzień.
Oczywiście nie mogę usiedzieć przy namiocie i biegnę na górę popatrzeć na
świat wokół... Pod lasem swym okrzykiem - Hej! Hej! - budzę uśpione echo.
Po śniadaniu wychodzę do
Smolnika, aby wypożyczyć rower.
Niespiesznie wychodzę.
Jest 10.00, a tam rowery wypożyczają o 12.00 na pięć godzin. Mam więc dwie godziny i
do przejścia tylko 8 km.
Dochodzę do Zagrody
Chryszczata i wybieram rower. Ładny jest! Ponad rok nie jeździłem - ustawiam
wysokość siodełka i wio koniku!
Zawijasami obok cerkwi,
potem szybko w dół - szybkość tak upaja! Następnie na najmniejszym trybiku pod
górę aż do kapliczki.
Z trudnością odczytuję
napis - nie miałem serca w szkole dla języka naszych "przyjaciół" ze wschodu. Za kapliczką ostry zjazd w dół,
niestety, po kilkuset metrach na dole droga asfaltowa się kończy i trzeba ostro
hamować. Zaraz potem jest skrzyżowanie do Mikowa. Staję przy tym rozwidleniu
dróg, bo zbliża się na rowerze miejscowy mężczyzna ( jedzie w gumiakach), a
obok niego biegną dwa psy.
Dzień dobry! I pogadaliśmy
nieco. O czym? To mieszkaniec Mikowa, a rzut beretem stąd jest Chryszczata.
Zagadnąłem go o pomnik UPA
na górze.
Powiedział, że zniszczenie
pomnika nastąpiło przez napis, który nie podobał się polskim władzom. Ale potem
dodał: - "A może pomnik zniszczył ktoś z miejscowych? Pan wie, różni tu
przyjechali po wojnie. W każdym razie ten pomnik stał długo, i trochę
zniszczony, ale stoi dalej. Afera się zrobiła międzynarodowa. Ukraina podniosła
krzyk. A na Żebraku stanął drugi pomnik, dla ofiar tego samolotu ze Smoleńska,
ale ten pomnik stał krótko i zaraz go ktoś rozwalił. Nie ma po nim śladu i nikt
nie krzyczał z tego powodu. Przecież ten samolot nie tutaj się rozbił".
Jadę dalej, widzę lampki przy kapliczce
przydrożnej, ale przejeżdżam przez Mików i pedałuję z mozołem w górę.
Chryszczata zostaje po lewej. Po drodze mijam nieczynne retorty - piece,
węglarzy - smolarzy, ale jestem tak zzjany, koszula całkiem mokra, że nie mam
ochoty robić zdjęć. Brak kondycji rowerowej i już mnie uwiera wąskie siodełko.
Wreszcie zsiadam na serpentynach z roweru i prowadzę go pieszo.
Jest w końcu rozwidlenie i można się
ustawiać do zjazdu w kierunku szosy na Cisną. Wsiadam na rower i widzę, że w
kierunku Pasma Wysokiego Działu pedałuje pod górę rowerzysta. To kierunek do
Baligrodu, ja też tam innym razem pojadę, albo pójdę. Ale mam dużo przestrzeni
do zwiedzania!
Puszczam się z
góry....Boziuniu jaka super jazda! Na pewno do 70 km/godz. na prostych! Na zakrętach natomiast trzeba nieco hamować,
żeby pęd nie wyrzucił mnie z szosy. Cudny, cudny zjazd!
Wiatr świszczy w uszach, nikogusieńko,
widoki fantastyczne, co chwila inne, mknę przez las gęsty i mijam polany
słoneczne. Asfalt cycuś - nowiutka droga, dopiero co położona. Pędzę, a
szybkość tak upaja!
Zawsze lubiłem jazdę na
rowerze, ale ten zjazd nie ma sobie równych! Zmiana ciśnienia - przełykam ślinę
i wydaje mi się, że mam skrzydła i nie jadę, a już frunę....Żołądek ucieka do góry, widoki zmieniają
się jak w kalejdoskopie. Wpadam na przemian w fale chłodniejszego i
cieplejszego powietrza, opony gwiżdżą na drobniutkim żwirku, którym posypany
jest asfalt, wydaje się, że cały rower śpiewa razem z moją duszą....A wiatr
śpiewa mi w uszach.
Szum opon i szum wiatru, zapach lasu i
łąki, wije się wstęga asfaltu, po bokach śmigają polany....
Wjeżdżam na płaski odcinek
i widzę przed sobą, za mostkiem poręcze schodów. Zatrzymuję się.
To pomnik upamiętniający
sprowadzenie żubrów na Chryszczatą.
Potem jeszcze zdjęcie w drugą stronę
i wio dalej.
Jestem na rowerze od trzech godzin i żywego ducha nie spotkałem. I
to mi się podoba. W sumie kilkanaście minut boskiego zjazdu i jestem w Woli
Michowej, przy szosie do Cisnej. Skręcam w lewo, szosa prawie płaska, dopiero
przed tarasem widokowym nad Cisną nieco podjazdów. Nogi mi odmówiły
posłuszeństwa i znowu muszę pieszo prowadzić rower. Także pupa jakby
odgnieciona od tego twardego sportowego siodełka. Zjeżdżam w stronę Cisnej.
Znowu wspaniały zjazd - bardzo stromy, muszę hamować i przychodzi refleksja, że
zjechałem, ale nie podjadę pod taką górę. Dojeżdżam do Cisnej szybko, bo jest z
góry i nie mam już czasu odpocząć - robi się późno, a rower mam oddać o 17.00.
Mozolna jazda z powrotem. Na piechotę do tarasu widokowego. Jestem znowu mokry
i zziajany. Od tarasu ponownie przepiękna szybka i długa jazda serpentynami, która
wynagradza mozolną wspinaczkę.
Mijam Maniów i Wolę Michową i dojeżdżam do
skrzyżowania w kierunku Smolnika. Na "ostatnich nogach"
dojeżdżam do Zagrody Chryszczata. Jest 17.15. Oddaję rower z wielką
przyjemnością, bo ostatnie kilometry przejeżdżałem siedząc bokiem, na jednym pośladku.
Pupa odgnieciona. Nic dziwnego: - pierwszy raz w tym roku na rowerze górskim i aż 70 km za mną. Ufff!
Piwo dla orzeźwienia i jeszcze tylko drobne 8 km do Szwejkowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz