wtorek, 26 listopada 2013

Pieśń Łagodnych


Dużo chodzę po okolicy. Najpierw poznaję otoczenie na kilkaset metrów od biwaku.
Według map historycznych jestem już w kraju Bojków, czyli Rusinów. Granica pomiędzy Bojkami i Łemkami przebiegała przez Przełęcz Żebrak. Wola Michowa była po stronie łemkowskiej, a Rabe przypisano do Bojków.
Stopniowo przyzwyczajam się, że tu nikogo nie ma, i zostawiam namiot na dwie – trzy godziny, oddalając się nawet do pięciu kilometrów.


Wybrałem się na sąsiednią górę. Tę, po stronie północnej, w stronę wsi Huczwice (nie ma dziś tej wsi). Żeby na nią wejść, trzeba najpierw zejść na drogę na dnie doliny.
     Schodzę na drogę i idę doliną. Mam przy sobie najważniejszy majątek: portfel, telefon, aparat. Wpadam w rytm łagodny, czyli na luziczku idę, bo tak jest najprzyjemniej chodzić. Przychodzi silne uczucie ( a uczucia nie kłamią ) oderwania od świata.
      Oto jestem na dnie tej zieleni, jakby w pachnącym pudle jakiegoś potężnego instrumentu, grającego szumem potoków i wiatru w lesie. Tu nie ma wiatru, powietrze stoi. Wiatr jest tylko na górze, blisko szczytu, przy sosnach.
   Na szczycie wicher duje…..
    

 Jest bosko. Idę powoli, chłonąc każdą chwilę, idę w radosnym uniesieniu wręcz.
Skąd taka radość? 
Proste: - Takie radosne uniesienie przychodzi po trzydniowym siedzeniu w namiocie!
     
 Ogarnia mnie aż po czubki włosów dzika radość. Czuję wyraźnie tę silną energię radości, jak się podnosi obudzona gdzieś w punkcie Hara i wędruje przez głowę aż do czubków włosów. Tak się dzieje zawsze, gdy przede mną nowa ścieżka, ku czemuś nowemu, nieznanemu. Tylko jedno porównanie przychodzi mi do głowy - to jakby wewnętrzny orgazm... (Transformacja energii?) A może to moja dusza nieśmiertelna podnosi się do góry przynosząc tę radość?
     Idę. Las pachnie ściółką i grzybami.
     

Przypominam sobie powiedzenie któregoś z obieżyświatów spotkanych u Patryka: - "Chyba jestem Cyganem, bo lubię swobodę, niezależność i włóczęgę. Najlepiej się czuję, gdy zamiast zwierzchnika, mam nad głową błękit i słońce."

Jeśli tak, to ja też jestem nie tylko Łemkiem, ale i Cyganem.

Są tu miejsca niedostępne, dzikie i piękne do niezapomnienia. Grzejące się w gorącym słońcu, lub tonące we mgłach. Jest tu kraj odmienny, w którym zaklęta jest historia.

Czy piłeś w upalny dzień zimną wodę ze źródła pulsującego w górę bąblem, jak bijące serce? To jest wspomnienie szczęścia.
Zapach traw oszałamia, upija. Podnosi się pierś, bierzesz większy oddech, rozszerzają się nozdrza.
    Gdy dotrzesz w takie miejsce, chciałoby się tu zasnąć, a nie wędrować dalej. A chcieć, to móc, i człowiek wolny wykonuje swoje „chcenie”. W głowie gra starocerkiewna pieśń „Благослови душе моя” - i jest bardzo, ale to bardzo przyjemnie.


                               
                       Przecudny zapach przy potoku.

Nadchodzi wieczór po przepięknym upalnym dniu.  Schodzę do potoku po wodę i na mycie. Ten zapach, który uderza w nos zaraz po wejściu w ścieżkę wygniecioną wśród olbrzymich pokrzyw, jest odurzający…..
 Nie doszedłem, jakie ziele tak mocno i upojnie pachnie, a kilkakrotnie szukałem tego pachnidła. Rozcierałem w palcach wiele różnych listków z roślin, które rosły przy potoku i okazywało się, że to nie one.
      Stoję w potoku na golasa, zimna woda chłodzi stopy, jej resztki spływają mi po plecach. Nozdrza mam rozwarte: - oddycham głęboko, napełniam płuca przecudnym aromatycznym powietrzem.  Zauważyłem, że zapach jest najintensywniejszy wieczorem, po pogodnym dniu.
      Jest super, ale jak długo można stać w tej zimnej wodzie? Wychodzę.


Moczenie nóg dzienne.       
             
              Dziewczyna na bezludnej drodze.

Gdy po kąpieli wyszedłem od potoku przez pokrzywy, zobaczyłem na drodze pierwszego człowieka od czterech dni, a dokładnie dziewczynę z plecakiem. 
      Dziewczyna idzie pewnie do obozu studentów w Rabe, bo niby gdzie ma iść, jeśli jest zmierzch, a najbliższa ludzka osada poza studentami, to Wola Michowa, i ona jest w odległości 12 kilometrów?
    Ta dziewczyna minęła już na szczęście miejsce, gdzie wyszedłem na drogę, bo mogłaby się przestraszyć, spotykając na takim odludziu niekompletnie ubranego faceta wychodzącego z krzaków.
Mogłaby się też nie przestraszyć, skoro szła sama, pewnie z Baligrodu. Ale to pozostało już niewyjaśnione, bowiem dziewczyna nie zobaczyła mnie i szła dalej, a ja nie dawałem głosu.
 Po tych refleksjach poszedłem swoją drogą pod górę podsumowując:
        - widziałem właśnie damskiego odważnego człowieka. 
( Przecież masyw Chryszczatej to matecznik wilków  - i mnie niezadługo było pisane spotkanie z wilkiem )
  
 Pod górę podchodziłem z godnością, oraz na luziczku. Wokół była mianowicie Pora Wieczorna, i to ona narzucała takie właśnie zachowanie. Szedłem niosąc wodę i nuciłem „Pieśń Łagodnych”:


Ile światłem prowadzeni
Dróg powietrza przejść zdołamy?
W ilu rzekach zanurzymy stopy?
Ile w nas zdumienia jeszcze?
Ile złudzeń nie straconych?
Światów ile nie odkrytych wokół?
          (Wolna Grupa Bukowina) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz