Dużo chodzę po okolicy.
Najpierw poznaję otoczenie na kilkaset metrów od biwaku.
Według map historycznych
jestem już w kraju Bojków, czyli Rusinów. Granica pomiędzy Bojkami i Łemkami
przebiegała przez Przełęcz Żebrak. Wola Michowa była po stronie łemkowskiej, a
Rabe przypisano do Bojków.
Stopniowo przyzwyczajam
się, że tu nikogo nie ma, i zostawiam namiot na dwie – trzy godziny, oddalając
się nawet do pięciu kilometrów.
Wybrałem się na sąsiednią
górę. Tę, po stronie północnej, w stronę wsi Huczwice (nie ma dziś tej wsi).
Żeby na nią wejść, trzeba najpierw zejść na drogę na dnie doliny.
Schodzę na drogę i idę doliną. Mam przy
sobie najważniejszy majątek: portfel, telefon, aparat. Wpadam w rytm łagodny, czyli
na luziczku idę, bo tak jest najprzyjemniej chodzić. Przychodzi silne uczucie (
a uczucia nie kłamią ) oderwania od świata.
Oto jestem na dnie tej zieleni, jakby w
pachnącym pudle jakiegoś potężnego instrumentu, grającego szumem potoków i
wiatru w lesie. Tu nie ma wiatru, powietrze stoi. Wiatr jest tylko na górze,
blisko szczytu, przy sosnach.
Na szczycie wicher duje…..
Jest
bosko. Idę powoli, chłonąc każdą chwilę, idę w radosnym uniesieniu wręcz.
Skąd taka radość?
Proste:
- Takie radosne uniesienie przychodzi po trzydniowym siedzeniu w namiocie!
Ogarnia mnie aż po czubki włosów dzika
radość. Czuję wyraźnie tę silną energię radości, jak się podnosi obudzona
gdzieś w punkcie Hara i wędruje przez głowę aż do czubków włosów. Tak się dzieje
zawsze, gdy przede mną nowa ścieżka, ku czemuś nowemu, nieznanemu. Tylko jedno
porównanie przychodzi mi do głowy - to jakby wewnętrzny orgazm...
(Transformacja energii?) A może to moja dusza nieśmiertelna podnosi się do góry
przynosząc tę radość?
Idę.
Las pachnie ściółką i grzybami.
Przypominam sobie
powiedzenie któregoś z obieżyświatów spotkanych u Patryka: - "Chyba
jestem Cyganem, bo lubię swobodę, niezależność i włóczęgę. Najlepiej się czuję,
gdy zamiast zwierzchnika, mam nad głową błękit i słońce."
Jeśli tak, to ja też
jestem nie tylko Łemkiem, ale i Cyganem.
Są tu miejsca niedostępne,
dzikie i piękne do niezapomnienia. Grzejące się w gorącym słońcu, lub tonące we
mgłach. Jest tu kraj odmienny, w którym zaklęta jest historia.
Czy piłeś w upalny dzień
zimną wodę ze źródła pulsującego w górę bąblem, jak bijące serce? To jest
wspomnienie szczęścia.
Zapach traw oszałamia,
upija. Podnosi się pierś, bierzesz większy oddech, rozszerzają się nozdrza.
Gdy dotrzesz w takie miejsce, chciałoby się
tu zasnąć, a nie wędrować dalej. A chcieć, to móc, i człowiek wolny wykonuje
swoje „chcenie”. W głowie gra starocerkiewna pieśń „Благослови душе моя” - i jest bardzo, ale to bardzo przyjemnie.
Przecudny zapach
przy potoku.
Nadchodzi wieczór po
przepięknym upalnym dniu. Schodzę do
potoku po wodę i na mycie. Ten zapach, który uderza w nos zaraz po wejściu w
ścieżkę wygniecioną wśród olbrzymich pokrzyw, jest odurzający…..
Nie doszedłem, jakie ziele tak mocno i upojnie
pachnie, a kilkakrotnie szukałem tego pachnidła. Rozcierałem w palcach wiele różnych listków z
roślin, które rosły przy potoku i okazywało się, że to nie one.
Stoję w potoku na golasa, zimna woda chłodzi
stopy, jej resztki spływają mi po plecach. Nozdrza mam rozwarte: - oddycham
głęboko, napełniam płuca przecudnym aromatycznym powietrzem. Zauważyłem, że zapach jest najintensywniejszy
wieczorem, po pogodnym dniu.
Jest super, ale jak długo można stać w
tej zimnej wodzie? Wychodzę.
Moczenie nóg dzienne.
Dziewczyna
na bezludnej drodze.
Gdy po kąpieli wyszedłem
od potoku przez pokrzywy, zobaczyłem na drodze pierwszego człowieka od czterech
dni, a dokładnie dziewczynę z plecakiem.
Dziewczyna idzie pewnie do obozu
studentów w Rabe, bo niby gdzie ma iść, jeśli jest zmierzch, a najbliższa
ludzka osada poza studentami, to Wola Michowa, i ona jest w odległości 12 kilometrów?
Ta dziewczyna minęła już na szczęście
miejsce, gdzie wyszedłem na drogę, bo mogłaby się przestraszyć, spotykając na takim
odludziu niekompletnie ubranego faceta wychodzącego z krzaków.
Mogłaby się też nie
przestraszyć, skoro szła sama, pewnie z Baligrodu. Ale to pozostało już
niewyjaśnione, bowiem dziewczyna nie
zobaczyła mnie i szła dalej, a ja nie dawałem głosu.
Po tych refleksjach poszedłem swoją drogą pod
górę podsumowując:
-
widziałem właśnie damskiego odważnego człowieka.
( Przecież masyw Chryszczatej to matecznik wilków - i mnie niezadługo było pisane spotkanie z wilkiem )
Pod górę podchodziłem z godnością, oraz na luziczku.
Wokół była mianowicie Pora Wieczorna, i to ona narzucała takie właśnie
zachowanie. Szedłem niosąc wodę i nuciłem „Pieśń
Łagodnych”:
Ile światłem
prowadzeni
Dróg
powietrza przejść zdołamy?
W ilu
rzekach zanurzymy stopy?
Ile w nas
zdumienia jeszcze?
Ile złudzeń
nie straconych?
Światów ile
nie odkrytych wokół?
(Wolna Grupa Bukowina)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz