Czas się przejść i zobaczyć, co jest za
szczytem wzgórza. Namiot nie stoi bowiem na samym szczycie, nie powinien nawet
tam stać, powód? - Pioruny!
Zdarzyło się, że przechodziła burza nad
okolicą, i od dłuższego czasu, od wielu godzin już lało. Zdecydowałem pomimo
deszczu wyjść z namiotu w pelerynie, na bosaka i rozprostować nieco kości.
Uczyniłem tak. Otocznie tonęło w szarości, niewielka widoczność, tylko szum deszczu.
Naraz jak nie błyśnie! Gruby zygzak błyskawicy połączył niebo z ziemią. Piorun
uderzył bardzo blisko, gdzieś w szczyt. To około trzysta metrów dalej. Po
sekundzie, zgodnie z zasadami fizyki, jak nie grzmotnie! Podskoczyłem
mimowolnie, a w oczach od błysku powstały powidoki. Pomyślałem wtedy: - jak to dobrze, że trzymam
się zasad przeciwpiorunowych. Trzymanie się zasad przeciwpiorunowych jest
bowiem słuszne i zbawienne.
Ale Tu i Teraz nie ma burzy, jest
przefantastycznie. Nie wiem, jak było w Ogrodach Edenu, ale tylko takie
porównanie przychodzi do głowy.
Napiłem się już gorącej
wody, według zasad Edgara Cayce i wyruszam przepasany aparatem. Idę na ten niedaleki szczyt. Po drodze przypominam sobie o wczorajszym wieczornym polowaniu orła.
Zajrzę w to miejsce, gdzie orzeł zdobył swój łup. Miejsce dobrze zapamiętałem,
więc może tylko minutę brodzę w trawach i.....coś małego na mnie patrzy!
To
mały zajączek! Jak on się boi! Trzęsie się ze strachu!
W pierwszej chwili
przychodzi myśl: - uratuj go! Ale jak mam to zrobić? Do namiotu go zabrać?
Zajączek trzęsie się, i patrzy mi w
oczy......Nic nie wymyślę, to dzikie stworzenie, nie powinienem go dotykać. Już
chciałem bowiem zajączka pogłaskać, i zagadać do niego.
On się tak mnie boi! Powinienem natychmiast
odejść. Nadaję do niego myślą: - "Nie bój się, nie zrobię ci
krzywdy".
Szybkie
zdjęcie i ostrożnie wycofuję się z traw. To wczorajsze polowanie orła....Albo
zajączek stracił braciszka, albo orzeł upolował jego matkę.
Serce bije mi mocno. Czuję się zupełnie
wytrącony z równowagi.
Ale zdarzenie! Te oczy
zająca przepełnione strachem, wpatrzone we mnie, zostały mi na długo w pamięci.
Tego dnia nie zajrzałem
więcej w to miejsce, a następnego dnia już tam zajączka nie było.
PS. Tym postem skończyłem opisywać
pierwsze 24 godziny na samotnym biwaku, a biwakowałem tak trzy razy po tygodniu.
Po tych pierwszych 24 godzinach, czułem się na tej górze jak w domu, jak u siebie. A uczucia nie kłamią....W przerwach robiłem podróżnicze skoki w bok. Pociągnę wątek Samotni do czwartku,
a w piątek zacznę posty o swej lipcowej podróży do Ciężkowic, do Domu na Górze,
na niepowtarzalną imprezę duchowo - muzyczną.
Pisząc, i zamieszczając zdjęcia przeżywam wszystko ponownie......zdublowane wakacje?
Niesamowite.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz