piątek, 29 listopada 2013

Jadę do Ciężkowic

      Z Łupkowa mamy dwa połączenia autobusowe ze światem:
9.50 Sanok i wieczorem około 19.00 Cisna. ( około, bo bywało, że przyjeżdżał o 20.30 )

Na przystanku jestem grubo przed czasem. Za mną wiele głupich kroków po podkładach kolejowych -  trzeba skracać długość kroków.
Jakiś prezent dla Jana by się przydał - pomyślałem. I za moment dosłownie - znajduję pióro orła.
 
Takie pióro ma w sobie moc. Należy przecież do króla ptaków.
Przyjeżdża poranny autobus: - jest w nim jeden pasażer, ja jestem drugi. Od Komańczy autobus zaczął się zapełniać, do Sanoka przyjechały w końcu cztery osoby.
   Mijamy Czaszyn.
   
W Sanoku mam akurat tyle czasu, żeby kupić bułkę z czekoladą. To miejscowy ( także w Wysowej, Żdyni, Gorlicach) przysmak.
Wsiadam do prawie pustego Polskiego Busa i elegancko jadę do Tarnowa. Stąd niecałe 30 km i jestem ponownie na ślicznym rynku w Ciężkowicach.
   Popołudnie.
Podbiegam, aby przywitać się ze znajomymi i pogadać trochę. Ale radość, ależ się stęskniłem za fajnymi ludźmi!

I wio malowniczą drogą do Domu na Górze.

Powitanie z domownikami, a więc także ze zwierzętami, które tu mieszkają.
Przed dom wybiega Fifi.
 

 Filip leży na dowolnie wybranym boku.
 
 
 Igor gdzieś poszedł, a Agata akurat ma coś lepszego do roboty niż witanie się.
 
  
Witam się także z kwiatami.



Jan rozmawia ze znajomymi.


A na horyzoncie pod malowniczą czereśnią widać przygotowaną estradę na ten koncert duchowo - muzyczny, który ma być następnego dnia.


Słyszałem, że będą gongi, to takie harmonizowanie ciała muzyką, a nawet leczenie. Jan, jak zwykle skromny, mówił tylko: - przyjeżdżaj, bo warto.
I w tym momencie tyle wiedziałem, czyli nie miałem żadnych oczekiwań. Przyjechałem spotkać się z ludźmi, których lubię. Być może dlatego, to, co się potem wydarzyło tak mną wstrząsnęło pozytywnie.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz