Ranek wita chmurami i mgłą.
Zaczarowany mglisty świat.
Mgły ciągną się jak duchy lasu.
Gotuję jedzenie, i czekam na okienko w
chmurach, aby namiot wysechł. Dopiero około południa doczekałem się długiej
chwili słońca. Szybko zwijam namiot, rozkładam go na trawie jedną, a potem
drugą stroną, to samo robię z płachtą. Po kilkunastu minutach już wszystko
wyschnięte. Umocowanie namiotu na plecaku, zawiązanie śpiwora i do widzenia Góro
nad Rabe! Do widzenia, bo wiem, że tu wrócę…..
Wyćwiczonym machnięciem zarzucam na siebie plecak, który jest wyraźnie lżejszy niż był niesiony na biwak. Ubyło całe
jedzenie, czyli jest około cztery kilo mniej. Dzięki temu, że nie jem mięsa,
nie muszę nosić ciężkich konserw.
Schodzę w dolinę.
Przede
mną 25 km,
więc sprawdzone 6 - 7 godz. marszu. Pogoda idealna: - jest chłodno, leciutko ni
to mży, ni to pada. Gdy doszedłem do przełęczy Żebrak, ubranie miałem mokre po wierzchu,
ale nic to! Nie lubię iść długo w pelerynie.
Zaraz
za przełęczą deszczyk ustaje. Idę drogą, którą dobrze znam ze wspaniałej jazdy rowerowej.
Piję wodę ze źródełka, bo woda w strumykach, gdy padają deszcze robi się natychmiast
mętna i lepiej jej nie pić na surowo.
Jest
popołudnie, gdy dochodzę do Woli Michowej. Połowa drogi za mną, nie spotkałem
po drodze NIKOGO.
Teraz przyspieszam kroku,
bo wchodzę na szosę Cisna - Komańcza i mijają mnie nieliczne samochody. A po
wielodniowej samotni w ciszy, bardzo razi mnie hałas samochodów. Skręcam więc,
po kilku kilometrach w nieco dłuższą drogę, zaraz po minięciu rozwidlenia do
Smolnika.
Znowu pada mżawka…..
Pójdę przez Zubeńsko ( nie ma dziś tej
wsi ) i Koniec Świata. Koło Patryka jestem już o zmierzchu, bo błoto i kałuże
bardzo opóźniają marsz. Idę slalomem – przeskakuję z jednej strony drogi na drugą.
Prawdziwe bieszczadzkie błoto. Nic
dziwnego, przecież dopiero co, przez trzy dni padało. I dziś siąpi właściwie
cały dzień. Jeszcze przeprawa przez strumyk przed samym schroniskiem Patryka.
Nie przeskoczę z plecakiem – strumyk zrobił się po deszczach zbyt szeroki do
skoku.
Nie
ma rady – trzeba zdjąć buty.
Gdy dochodzę do cmentarza,
natykam się na takie błoto, że można utonąć.
Zaczął się lipiec, a więc
sianokosy! – wielki traktor rozjeździł elegancko drogę.
Gdyby nie kosić….Las objął by w posiadanie
łąki. Wszystko by zarosło. Chyba że traktory zostaną kiedyś zastąpione przez
zwiększenie populacji dzikich zwierząt kopytnych, które byłyby w stanie
naturalnie „kosić”, tak, jak czyniły to przez dziesiątki
tysięcy lat? Za koszenie są dopłaty unijne, ale jak długo, zważywszy na
sytuację finansową Europy?
Znam teren, więc pomimo zmroku omijam
drogę i idę na przełaj przez stary cmentarz
łemkowski, potykając się co chwila. Robi się niemal ciemno i bardziej
siąpi, ale stąd mam już tylko kilkaset metrów do stacji.
Buty są całe w glinie – pranie będzie
konieczne!
Wchodzę na stację, oglądam się za siebie, i
widzę coś bardzo znajomego.
Widzę zapalone czerwone
sygnalizatory. Wzbiera we mnie uczucie ciepła, niemal miłości do nich.
Uczucia nie
kłamią…..jeszcze niedawno wracałem tu, jak do swego domu, tu czekał na mnie mój
namiot – ten bieszczadzki dom.
A teraz? – mój dom jest
nieczynny – jest przytroczony do plecaka. Jestem wędrowcem….
Sygnalizatory kolejowe z Łupkowa.
Można mieć uczucie prawie miłości
do sygnalizatorów? Tresura społeczna nadaje: - świrujesz już po tej twojej
samotni!
Lepiej włącz telewizor, posłuchaj co mówią
politycy….
Pytanie zasadnicze: - czy
polityk może powiedzieć coś mądrego?
No, nie ze mną te numery!
„Gdy mój ojciec wrócił po wojnie ze Szwecji - mówił: - politycy to
nieudacznicy życiowi, którzy nic nie osiągnęli, a do polityki poszli po to, aby
jeszcze tam coś spieprzyć!
Osho, gdy był w Ameryce,
mówił nieco dobitniej - i dlatego go otruto.
Politycy są chorzy, ich trzeba leczyć.
A kto wywyższa polityków na piedestał? Społeczeństwo! Czyli to społeczeństwo
jest ciężko chore, ono nie może wybierać ludzi zdrowych, skoro samo jest chore.
Zgadza się?
Tu, w Bieszczadach, stykam
się z prostymi ludźmi i lubię proste słowa o miłości. Na przykład?
Tu, w Bieszczadach ludzie
czytają „listy do Mauren”…
„Moja
najdroższa Mauren!
Tak Cię
kocham, że dla Ciebie wszedł bym na najwyższą górę!
Tak Cię
kocham - że (dla Ciebie oczywiście) przepłynął bym najgłębsze morze!
P.S. Przyjdę
do Ciebie dziś, gdy nie będzie padać”.
Sygnalizatory kolejowe na nieczynnej
stacji w Łupkowie.
One tak bardzo mnie ujmują
tym swoim nieprzerwanym świeceniem na czerwono, że zdejmuję plecak, wyciągam
aparat i robię jedno, prawie nocne zdjęcie pod tytułem:
- Zatrzymany Czas w Łupkowie!
Nie ma przypadków!
Mówią, że gdy Bóg nie chce
się pod czymś podpisać, podsuwa przypadek.
Od zachodu, w ostatnim świetle gasnącego
dnia, nadciąga okno w chmurach, a zachodzące słońce ubarwia chmury w tym oknie
dziwnie na czerwono, ubarwia tak specyficznie – zupełnie tak samo wygląda łuna
od pożaru.
W ciemności, nad strażnicą pokazuje się czerwona
łuna zachodu.
Fotografuję także tę łunę
zachodu.
Potem odwracam się jeszcze raz w stronę
sygnalizatorów i ponownie cykam, dziwiąc się, że w ciągu minuty dosłownie
zapadła noc.
Więc tytuł: - Po jednej minucie zapadła noc.
To jest próba chwycenia Tu i Teraz na fotografii! Takie
eksperymenty poruszają coś wewnątrz człowieka…..
I gwałtownie odzywa się Historia
Łuna zachodu wygląda
zupełnie tak, jakby był pożar w strażnicy!
Włącza się wyobraźnia, i
przenoszę się natychmiast w przeszłość: - Widzę jak płonie strażnica w Łupkowie.
W roku 1946 ówczesna strażnica
rzeczywiście spłonęła. Ta dawna drewniana strażnica stała w odległości 30 metrów od powojennego
murowanego budynku, który dziś nazywa się Szwejkowem.
Komunistyczna
książka Gerharda - "Łuny w Bieszczadach"...Będę o niej pisał,
a jakże. A teraz garść faktów historycznych:
Jest 26 marca 1946 roku.
Sotnia Łemkowska pod
dowództwem Chrina i sotnia Myrona uderza pod Kożusznem.
Wojsko Polskie ponosi ogromną klęskę.
Kunszt dowódców UPA widać w statystyce: Wojsko Polskie ma kilkudziesięciu
zabitych, a UPA nie notuje w tym ataku żadnych
strat! Zero strat….
(według meldunku Urzędu
Bezpieczeństwa.
Bo meldunkom wojskowych „nie zawsze można wierzyć”.
– jak przyznaje historyk, G.Motyka.)
G.Motyka
- „W Kręgu łun w Bieszczadach”.
Szcześniak - „Droga do Nikąd”.
Dominiczak - „Wojska Ochrony Pogranicza 1945 – 1948”.
Po klęsce, niedobitki
Wojska Polskiego zawracają do Zagórza, a jeden oddział z kpt. Kozyrą na czele,
idzie na południe do Komańczy.
Za plecami czują oddech sotni.
Ok. godz. 21.00 docierają
w pobliże Komańczy i widzą tylko kupę popiołów, które zostały ze
strażnicy.
Wojskowa załoga z Woli Michowej, nie
widząc szans na obronę, wcześniej wycofuje się, ratując życie, i przechodzi do
Łupkowa.
Oddział
kpt.Kozyry nie ma wyboru, opuszcza Komańczę i maszeruje dalej do Radoszyc.
Nad Radoszycami łuna – tu także pali się
strażnica. Ledwo żywi żołnierze maszerują więc jeszcze dalej - do Łupkowa.
W Łupkowie znalazło się w końcu113 osób.
Mieli 6 ckm i moździerze 80 mm.
Dowódcą został por. Trzęsikowski.
Załoga szykowała obronę.
Pierwszy atak nastąpił 25
marca w nocy. Atakowało 200 striłców…... Bitwa trwała ponad dwie godziny.
Nad ranem UPA wycofała
się.
Strona polska ocenia straty jako "niewielkie", czyli nic nie wiemy.
Wystrzelano jednak
większość amunicji.
Do Zagórza było 50 km, żołnierze nie mieli
szans tam dotrzeć, a wiedzieli, że następnej nocy atak się powtórzy.
Wysłano łączników do Czechosłowaków.
Ci odmówili dostarczenia amunicji, w zamian proponując ewakuację….Ewakuacja –
to takie ładne słowo, które zawiera w sobie: -
ratuj się! Za drzwiami czeka śmierć! Zostaniesz – po tobie!
Sprawozdanie kpt. Kozyry:
- „Kiedy weszliśmy na pasmo wzniesień, około 2 km od Łupkowa, ujrzeliśmy
płonącą strażnicę. Zwiadowcy donieśli, że załoga wycofała się przez granicę.
Nie mieliśmy szans wycofać się do Sanoka. Przeszliśmy więc także granicę.
Następnego dnia Czesi przewieźli nas Przełęczą Dukielską z powrotem.
Bitwę pod Kożusznem wspominam jako koszmar”...
UPA odniosła wielki sukces, likwidując w
marcu 1946 roku wszystkie strażnice w Bieszczadach i otwierając tym samym
całkowicie granice państwa.
( G.Motyka – „Tak było w Bieszczadach”)
Aj Waj! Jakie piekne zwycięstwo! Banderowcom nie udało sie rozbić ani jednej grupy z dwoch ktore szły do Komańczy i to w trudnym terenie pomiędzy dwoma pasmami wzgorz w dolinie Osławy obsadzonymi przez UPA.
OdpowiedzUsuńW wiekszosci straty wojska to napad na kolumne wozów taborowych jadącą na końcu ktora banderowcy zlikwidowali bez trudu.Na każdym wozie po 2 żołnierzy razem 13 .Wzietych do niewoli banderowskim zwyczajem nie odnaleziono.Reszta strat to wynik kilkugodzinnego boju z 3 krotnie liczniejszym nieprzyjacielem.WOP isci idacy w drugiej grupie ewakuowali sie ze strata 7 żolnierzy do Zagórza a idacy przodem kpt.Kozyra stracił 21 żołnierzy i pomaszerował do Komańczy.
Natomiast UPA nie zanotowala strat własnych - ale już nie potrafiła zatrzymać żadnej z grup nawet po połączeniu sie z sotnią Bira za Komańczą.
A dowodzi to tylko tego że jej sprawność bojowa z braku strat nagle zanikła.
Czyżby striłci po takim zwycięstwie stracili nagle ochote do walki?.Szczerze watpie.