Lubań, a dokładnie
miejscowość Potok Lubański.
Zapis z księgi
parafialnej.
Tytuł zapisu: - Trudne życie
Wojciecha Bednarza i Agnieszki Dudzik.
- W pierwszych latach drugiej połowy XIX
wieku, do zagrody żonatego i dzieciatego Wojciecha Bednarza, zawędrowała zimową
porą Cyganka z Tylmanowej - Agnieszka Dudzik.
Zawędrowała i została, jak
bezpański pies, którego dobrzy ludzie przygarnęli do miski i pieca. Zima to
srogi czas dla Cyganów. Spędzeni mrozem z szos, na których latem tłuką
kamienie, chowają się do ciemnych chyż, zatykają szpary mchem, grzeją się przy
ogniu rozpalonym na klepisku i wędzą się w dymie, czekając do wiosny. Co
przyniosło Agnieszkę w te strony, nie wiadomo, można się jednak domyślać, że
głód i chłód - nierozłączni towarzysze bosonogiego i ciemnowłosego plemienia.
Agnieszka nie chciała jednak jeść gruli za
darmo.
Była zapobiegliwą i
gospodarną kobietą. Biegała do sąsiadów po ziarno, omastę, znosiła to wszystko
do przybranego domu, ściągała z lasu naręcza suchych gałęzi, mełła na żarnach,
zmywała naczynia, sprzątała, karmiła krowę, jednym słowem zachowywała się tak,
jak na sumienną służącą przystało. Musiała być młoda i ładna, gdyż w krótkim
czasie Wojciech stracił dla niej głowę. Gdy nadeszła wiosna, stała się rzecz
niezwykła: - Cyganka postanowiła zostać z Wojciechem.
I oto w
ciasnej chacie powstał typowy trójkąt małżeński.
Bednarz nie ukrywał przed
żoną faktycznego stanu rzeczy. Zresztą czy można coś podobnego ukryć mieszkając
pod jednym dachem?
W tej
sytuacji żona Wojciecha zabrała się, i wraz z małymi dziećmi poszła do rodziny.
Wieść o całym zdarzeniu
szybko dotarła do proboszcza. Ksiądz Kostyal był człowiekiem pełnym energii.
Niewiele myśląc, postanowił zlikwidować ów romans w imię zdrowia moralnego
swojej owczarni.
Zabrawszy ze sobą wójta, oraz "przysiężnego" Wojciecha Chlapałę,
udał się z nimi do Lubańskiego Potoku.
Tam wygonił Cygankę,
przyprowadził prawowitą żonę i osadził ją ponownie na gospodarstwie. Zadowolony
z siebie wrócił na plebanię.
Ale Agnieszka wróciła także i wszystko potoczyło
się jak poprzednio.
Żona Wojciecha znów się
usunęła, ale tym razem zostawiła dzieci niewiernemu mężowi. Cyganka
zaopiekowała się nimi, jak swoimi własnymi - które zresztą zaczęły się sypać
jak z rogu obfitości. Było ich w sumie siedmioro.
Ksiądz Kostyal przystąpił ponownie do
likwidacji owego "gniazda rozpusty".
Był rozsierdzony, bo żadne wypominki z ambony nie odnosiły skutku. Wojciech do
kościoła nie chodził i nic sobie nie robił z proboszczowych kazań.
Pewnego letniego dnia,
ksiądz Kostyal ze swymi pomocnikami znów się zjawił w biednym obejściu
Bednarza. Dokładna rewizja w chałupie nie dała żadnego rezultatu. Agnieszka
była nieobecna, a dzieci lamentowały wniebogłosy.
Wychodząc z izby, ksiądz zwrócił uwagę na stos
kamieni zasłaniający wejście do piwnicy. Na jego rozkaz, jeden z pomocników
odwalił kamienie i wszedł do piwnicy, aby ją przeszukać. Po chwili ukazał się w
sieni i zameldował księdzu, że niczego podejrzanego nie zauważył.
Ale
proboszcz nie był w ciemię bity, i w głosie pomocnika dosłuchał się fałszu.
Zebrał przeto w garść poły sutanny i sam wszedł do piwnicy. Wrócił z
wystraszoną i płaczącą Cyganką. Okazało się, że próbowała przekupić
księżowskiego pomocnika, obiecując mu za milczenie jeden złoty reński.
Ksiądz kazał związać zarówno Cygankę , jak i
Bednarza. Odbyło się to przy akompaniamencie głośnego płaczu obydwojga
kochanków. Na rozkaz proboszcza oddano krowę oraz dzieci pod opiekę sąsiadów, a
dom zamknięto.
-"Kazałem
oboje gnać do Krościenka" - napisał z dumą proboszcz, uważając, że
wszystko odbyło się jak należy.
Związani kochankowie
uderzyli w płacz i prośby. Wśród łez obiecali, że rozejdą się już na zawsze.
Ksiądz więc wreszcie ustąpił i kazał uwolnić ich ze sznurów pod warunkiem
natychmiastowego rozstania się.
Agnieszka wróciła do
Cyganów przebywających w okolicy, a Wojciech wrócił do swego domu.
W dwa tygodnie po tych dramatycznych
zdarzeniach, Cyganka znalazła się znów w domu Bednarza.
Wtedy ksiądz, głuchy już
na prośby i płacze, odesłał Bednarza pod
strażą do Krościenka, żądając ukarania górala przez władze powiatowe.
Niestety autor kroniki nie wspomina, za co
też naczelnik powiatu ukarał Bednarza ośmioma dniami aresztu i grzywną w
wysokości 10 złotych reńskich. Być może zalegał on z podatkami, lub miał na
koncie jakąś karczemną awanturę.
Po tygodniu więzienia
Wojciech wrócił do domu i czekającej na niego Agnieszki.
I znów za staraniem proboszcza, góral został
ukarany tygodniowym aresztem i taką samą, jak poprzednio sumą grzywny.
Kiedy jednak do sprawy włączył
się sam naczelnik powiatu, i nakazał mu zerwanie z Agnieszką, Wojciech porwał
nóż i uderzył się nim kilkakrotnie w pierś, wołając, że woli sobie śmierć
zadać, niż odejść od niej.
Rozbrojono go i odesłano
do szpitala.
Po tym zajściu władze powiatowe oświadczyły,
że nie chcą się już do tej sprawy mieszać. Ksiądz nadal mobilizował przeciwko
upartemu góralowi opinię wsi i dworu, nie mógł jednak doprowadzić do zerwania
gorszącego związku. Wszelkie jego starania rozbijały się o nieustępliwość
Bednarza i psie przywiązanie Agnieszki.
Wreszcie nadszedł rok 1867 - wtedy ksiądz
Kostyal zanotował w kronice parafialnej: -"Bóg łaskawy koniec wszystkiemu położył".
Okazuje się, że Bóg łaskawy położył koniec
w ten sposób, że powołał do siebie opuszczoną żonę Bednarza. Czyli żona Bednarza
najzwyczajniej w świecie zmarła.
Nic już teraz nie stało na
przeszkodzie, by nielegalny związek dwojga kochanków usankcjonować przez ślub
kościelny. Proboszcz energicznie zaczął działać w nowym kierunku. Nie było to
proste. Wojciech nie chciał się żenić ponownie. Dopiero po długich namowach
zgodził się na to.
Ślub odbył się 25 lutego
1868 roku za specjalną dyspensą biskupią, wyjednaną przez proboszcza. Po
odprawieniu przez kochanków "ostrej
pokuty" proboszcz zażądał, aby Bednarz przyniósł ze swej szkółki
"sześć szczepków i zasadził je w
księżowskim sadzie". Jak dalej tłumaczy, zrobił to dlatego, aby
Wojciech przechodząc w przyszłości obok sadu plebanii, porównywał swój dawny
stan moralny z obecnym: - "gdyby nie
szczepki, owoce dziczek byłyby cierpkie i zdatne do spalenia. Wojciech był
dotychczas dzikim drzewem, któremu obecnie zaszczepiono cnotę, aby rodził owoce
dobre".
(Widać z tego, że ksiądz mistrzowsko łączył
dbałość o stan moralny swych parafian z dbałością o sad plebański).
Górale jednak są uparci.
Przekonał się o tym ksiądz
proboszcz na własnej skórze. Wojciech poślubił Agnieszkę, ale do kościoła nadal
nie chodził. „Tylko raz w ciągu siedmiu
lat przystąpił do spowiedzi”. Rozgoryczony ksiądz notuje, że Bednarz jest
mu od dawna winien pieniądze za ślub, za opłatę konsystorską i za zapowiedzi.
Ponadto Cyganka wzięła na odrobek "dwa funty lnu pięknego i dwa worki
ziemniaków" - ale z odrobkiem się nie spieszy. Wojciech upominany
przez proboszcza o pieniądze za len i ziemniaki, a także za ślub, zapowiedzi i
opłatę konsystorską - odpowiadał niezmiennie, że przecież on wcale o ślub nie
prosił, że ślub nie był mu wcale do szczęścia potrzebny, a jeśli ksiądz
koniecznie chce, to może sobie wziąć ....Cygankę, bo on, Bednarz, pieniędzy nie
ma.
( Historia z kroniki
parafialnej, spisana mocno już wyblakłym atramentem. Te kroniki z wiejskich kościołów
kryją w sobie niejeden dramat, tragedię, niejeden temat do powieści lub
noweli )......
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz