czwartek, 28 listopada 2013

Do widzenia Góro nad Rabe




 
 Ranek wita chmurami i mgłą.
Zaczarowany mglisty świat. 
Mgły ciągną się jak duchy lasu.
        Gotuję jedzenie, i czekam na okienko w chmurach, aby namiot wysechł. Dopiero około południa doczekałem się długiej chwili słońca. Szybko zwijam namiot, rozkładam go na trawie jedną, a potem drugą stroną, to samo robię z płachtą. Po kilkunastu minutach już wszystko wyschnięte. Umocowanie namiotu na plecaku, zawiązanie śpiwora i do widzenia Góro nad Rabe! Do widzenia, bo wiem, że tu wrócę…..
        
       Wyćwiczonym machnięciem zarzucam na siebie plecak, który jest wyraźnie lżejszy niż był niesiony na biwak. Ubyło całe jedzenie, czyli jest około cztery kilo mniej. Dzięki temu, że nie jem mięsa, nie muszę nosić ciężkich konserw.


        Schodzę w dolinę.
Przede mną 25 km, więc sprawdzone 6 - 7 godz. marszu. Pogoda idealna: - jest chłodno, leciutko ni to mży, ni to pada. Gdy doszedłem do przełęczy Żebrak, ubranie miałem mokre po wierzchu, ale nic to! Nie lubię iść długo w pelerynie.
        Zaraz za przełęczą deszczyk ustaje. Idę drogą, którą dobrze znam ze wspaniałej jazdy rowerowej. Piję wodę ze źródełka, bo woda w strumykach, gdy padają deszcze robi się natychmiast mętna i lepiej jej nie pić na surowo.
    Jest popołudnie, gdy dochodzę do Woli Michowej. Połowa drogi za mną, nie spotkałem po drodze NIKOGO.
Teraz przyspieszam kroku, bo wchodzę na szosę Cisna - Komańcza i mijają mnie nieliczne samochody. A po wielodniowej samotni w ciszy, bardzo razi mnie hałas samochodów. Skręcam więc, po kilku kilometrach w nieco dłuższą drogę, zaraz po minięciu rozwidlenia do Smolnika.
Znowu pada mżawka…..
      Pójdę przez Zubeńsko ( nie ma dziś tej wsi ) i Koniec Świata. Koło Patryka jestem już o zmierzchu, bo błoto i kałuże bardzo opóźniają marsz. Idę slalomem – przeskakuję z jednej strony drogi na drugą.
     Prawdziwe bieszczadzkie błoto. Nic dziwnego, przecież dopiero co, przez trzy dni padało. I dziś siąpi właściwie cały dzień. Jeszcze przeprawa przez strumyk przed samym schroniskiem Patryka. Nie przeskoczę z plecakiem – strumyk zrobił się po deszczach zbyt szeroki do skoku.
      Nie ma rady – trzeba zdjąć buty.
Gdy dochodzę do cmentarza, natykam się na takie błoto, że można utonąć.
Zaczął się lipiec, a więc sianokosy! – wielki traktor rozjeździł elegancko drogę.
     Gdyby nie kosić….Las objął by w posiadanie łąki. Wszystko by zarosło. Chyba że traktory zostaną kiedyś zastąpione przez zwiększenie populacji dzikich zwierząt kopytnych, które byłyby w stanie naturalnie „kosić”, tak, jak czyniły to przez dziesiątki tysięcy lat? Za koszenie są dopłaty unijne, ale jak długo, zważywszy na sytuację finansową Europy?
      Znam teren, więc pomimo zmroku omijam drogę i idę na przełaj przez stary cmentarz łemkowski, potykając się co chwila. Robi się niemal ciemno i bardziej siąpi, ale stąd mam już tylko kilkaset metrów do stacji.
    Buty są całe w glinie – pranie będzie konieczne!
    Wchodzę na stację, oglądam się za siebie, i widzę coś bardzo znajomego.

Widzę zapalone czerwone sygnalizatory. Wzbiera we mnie uczucie ciepła, niemal miłości do nich.
Uczucia nie kłamią…..jeszcze niedawno wracałem tu, jak do swego domu, tu czekał na mnie mój namiot – ten bieszczadzki dom.
A teraz? – mój dom jest nieczynny – jest przytroczony do plecaka. Jestem wędrowcem….
          Sygnalizatory kolejowe z Łupkowa.
Można mieć uczucie prawie miłości do sygnalizatorów? Tresura społeczna nadaje: - świrujesz już po tej twojej samotni!
    Lepiej włącz telewizor, posłuchaj co mówią politycy….

Pytanie zasadnicze: - czy polityk może powiedzieć coś mądrego?
No, nie ze mną te numery!

Gdy mój ojciec wrócił po wojnie ze Szwecji - mówił: - politycy to nieudacznicy życiowi, którzy nic nie osiągnęli, a do polityki poszli po to, aby jeszcze tam coś spieprzyć!

Osho, gdy był w Ameryce, mówił nieco dobitniej - i dlatego go otruto.
        Politycy są chorzy, ich trzeba leczyć. A kto wywyższa polityków na piedestał? Społeczeństwo! Czyli to społeczeństwo jest ciężko chore, ono nie może wybierać ludzi zdrowych, skoro samo jest chore. Zgadza się?

Tu, w Bieszczadach, stykam się z prostymi ludźmi i lubię proste słowa o miłości. Na przykład?
Tu, w Bieszczadach ludzie czytają „listy do Mauren”…

„Moja najdroższa Mauren!

Tak Cię kocham, że dla Ciebie wszedł bym na najwyższą górę!
Tak Cię kocham - że (dla Ciebie oczywiście)  przepłynął bym najgłębsze morze!

P.S. Przyjdę do Ciebie dziś, gdy nie będzie padać”.

      Sygnalizatory kolejowe na nieczynnej stacji w Łupkowie.
 
One tak bardzo mnie ujmują tym swoim nieprzerwanym świeceniem na czerwono, że zdejmuję plecak, wyciągam aparat i robię jedno, prawie nocne zdjęcie pod tytułem:    
         
        -  Zatrzymany Czas w Łupkowie!
   

Nie ma przypadków!
Mówią, że gdy Bóg nie chce się pod czymś podpisać, podsuwa przypadek.

       Od zachodu, w ostatnim świetle gasnącego dnia, nadciąga okno w chmurach, a zachodzące słońce ubarwia chmury w tym oknie dziwnie na czerwono, ubarwia tak specyficznie – zupełnie tak samo wygląda łuna od pożaru. 
       W ciemności, nad strażnicą pokazuje się czerwona łuna zachodu.
Fotografuję także tę łunę zachodu.
    
 Potem odwracam się jeszcze raz w stronę sygnalizatorów i ponownie cykam, dziwiąc się, że w ciągu minuty dosłownie zapadła noc.
 
Więc tytuł: - Po jednej minucie zapadła noc.


 To jest próba chwycenia Tu i Teraz na fotografii! Takie eksperymenty poruszają coś wewnątrz człowieka…..
           
          I gwałtownie odzywa się Historia

Łuna zachodu wygląda zupełnie tak, jakby był pożar w strażnicy!
Włącza się wyobraźnia, i przenoszę się natychmiast w przeszłość: - Widzę jak płonie strażnica  w Łupkowie.
      
      W roku 1946 ówczesna strażnica rzeczywiście spłonęła. Ta dawna drewniana strażnica stała w odległości 30 metrów od powojennego murowanego budynku, który dziś nazywa się Szwejkowem.
     Komunistyczna książka Gerharda - "Łuny w Bieszczadach"...Będę o niej pisał, a jakże. A teraz garść faktów historycznych:
       
              Jest 26 marca 1946 roku.
Sotnia Łemkowska pod dowództwem Chrina i sotnia Myrona uderza pod Kożusznem.
      Wojsko Polskie ponosi ogromną klęskę. Kunszt dowódców UPA widać w statystyce: Wojsko Polskie ma kilkudziesięciu zabitych, a UPA nie notuje  w tym ataku żadnych strat! Zero strat….
(według meldunku Urzędu Bezpieczeństwa.
Bo meldunkom wojskowych „nie zawsze można wierzyć”.
 – jak przyznaje historyk, G.Motyka.)

G.Motyka   - „W Kręgu łun w Bieszczadach”.
Szcześniak - „Droga do Nikąd”.
Dominiczak - „Wojska Ochrony Pogranicza 1945 – 1948”.


Po klęsce, niedobitki Wojska Polskiego zawracają do Zagórza, a jeden oddział z kpt. Kozyrą na czele, idzie na południe do Komańczy.
      Za plecami czują oddech sotni.
Ok. godz. 21.00 docierają w pobliże Komańczy i widzą tylko kupę popiołów, które zostały ze strażnicy.         
         Wojskowa załoga z Woli Michowej, nie widząc szans na obronę, wcześniej wycofuje się, ratując życie, i przechodzi do Łupkowa.
       Oddział kpt.Kozyry nie ma wyboru, opuszcza Komańczę i maszeruje dalej do Radoszyc.
       Nad Radoszycami łuna – tu także pali się strażnica. Ledwo żywi żołnierze maszerują więc jeszcze dalej - do Łupkowa.
      W Łupkowie znalazło się w końcu113 osób. Mieli 6 ckm i moździerze 80 mm. Dowódcą został por. Trzęsikowski.
Załoga szykowała obronę.
Pierwszy atak nastąpił 25 marca w nocy. Atakowało 200 striłców…... Bitwa trwała ponad dwie godziny.
Nad ranem UPA wycofała się.
     Strona polska ocenia straty jako "niewielkie", czyli nic nie wiemy.
Wystrzelano jednak większość amunicji.
     Do Zagórza było 50 km, żołnierze nie mieli szans tam dotrzeć, a wiedzieli, że następnej nocy atak się powtórzy.
Wysłano łączników do Czechosłowaków. Ci odmówili dostarczenia amunicji, w zamian proponując ewakuację….Ewakuacja – to takie ładne słowo, które zawiera w sobie: -  ratuj się! Za drzwiami czeka śmierć! Zostaniesz – po tobie!

Sprawozdanie kpt. Kozyry: - „Kiedy weszliśmy na pasmo wzniesień, około 2 km od Łupkowa, ujrzeliśmy płonącą strażnicę. Zwiadowcy donieśli, że załoga wycofała się przez granicę. Nie mieliśmy szans wycofać się do Sanoka. Przeszliśmy więc także granicę. Następnego dnia Czesi przewieźli nas Przełęczą Dukielską z powrotem.
 Bitwę pod Kożusznem wspominam jako koszmar”...
     
       UPA odniosła wielki sukces, likwidując w marcu 1946 roku wszystkie strażnice w Bieszczadach i otwierając tym samym całkowicie granice państwa.
   ( G.Motyka – „Tak było w Bieszczadach”)


   

1 komentarz:

  1. Aj Waj! Jakie piekne zwycięstwo! Banderowcom nie udało sie rozbić ani jednej grupy z dwoch ktore szły do Komańczy i to w trudnym terenie pomiędzy dwoma pasmami wzgorz w dolinie Osławy obsadzonymi przez UPA.
    W wiekszosci straty wojska to napad na kolumne wozów taborowych jadącą na końcu ktora banderowcy zlikwidowali bez trudu.Na każdym wozie po 2 żołnierzy razem 13 .Wzietych do niewoli banderowskim zwyczajem nie odnaleziono.Reszta strat to wynik kilkugodzinnego boju z 3 krotnie liczniejszym nieprzyjacielem.WOP isci idacy w drugiej grupie ewakuowali sie ze strata 7 żolnierzy do Zagórza a idacy przodem kpt.Kozyra stracił 21 żołnierzy i pomaszerował do Komańczy.
    Natomiast UPA nie zanotowala strat własnych - ale już nie potrafiła zatrzymać żadnej z grup nawet po połączeniu sie z sotnią Bira za Komańczą.
    A dowodzi to tylko tego że jej sprawność bojowa z braku strat nagle zanikła.
    Czyżby striłci po takim zwycięstwie stracili nagle ochote do walki?.Szczerze watpie.

    OdpowiedzUsuń