czwartek, 15 maja 2014

Świt na Tarnicy



Świt wstawał lekko kolorowy, prawie bezchmurny.
Gdy się budził, zapomniałem o wszystkim – zniknąłem. Została tylko sama radość i wschodzące słońce.
   

  Tu pasuje tylko opowieść Osho:

-
Lao Tzu nie lubił za dużo mówić. Mieszkał gdzieś z dala od ludzi. Z dala od ludzi, ale miał sąsiada, którego lubił. Lubił go dlatego, że ten sąsiad też nie za dużo mówił.

Wychodzili razem przed wschodem słońca i szli na pobliską górę nad rzeką. Stąd był przepiękny widok na okolicę. W porze suchej lubili stać na tej górze i patrzeć jak wschodzi słońce.
    Po tym spektaklu wracali do domów i zajmowali się prostymi czynnościami: noszeniem wody, rąbaniem drzewa.
   Rozumieli się bez słów.
Kiedyś, do sąsiada Lao Tzu przyjechał gość. Gdy usłyszał, kto obok mieszka, zapragnął pobyć obok takiego mistrza, bo o nim już było słychać w całych Indiach.

Uprosił więc swego gospodarza, aby ten zabrał go na ten codzienny poranny spacer nad rzekę.

Poszli wszyscy razem przed świtem.
Idą.
   
 Ani sąsiad nic nie mówi, ani Lao Tzu nie mówi.
Gość dostosował się więc, i też nic nie mówi. Doszli nad rzekę. Stanęli. Słońce wzeszło pięknie.
   W tym momencie gość nie wytrzymał i krzyknął: - „Jaki piękny dzień, jakie piękne słońce!”

Lao Tzu i jego sąsiad nie odezwali się ani słowem. Wrócili przed swoje domy i gość oddalił się widząc, że z tymi dwoma rozmowy nie ma.

Lao Tzu powiedział wtedy do sąsiada: - „Nie przyprowadzaj więcej tego człowieka – to gaduła. Przecież jaki jest dzień i słońce, każdy widzi. Więc po co o tym mówić?”
       



   









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz