Siadam przed sklepem i piję
piwo bez planu, co dalej. W tym momencie konstatuję, że nie mam telefonu.
Wracam więc do Siekierezady, przypominam sobie po drodze, że pani barmanka ładowała mi telefon, a potem robiłem zdjęcia diabłów. W Siekierezadzie zabawa
na cztery fajerki. Dziki tłum dosłownie. A telefonu nie ma - wcięło. I kompas i termometr i
koszulę. Łemkowską mam znowu na sobie, w Siekierezadzie przebrałem się w
inną. I tej innej właśnie nie ma.
Ładnie.
Nic więcej nie pamiętam.
Luka.
Jutro tu przyjadę, może się znajdzie, bo
przecież wszystkie kontakty poszły.
Wracam na szosę. Jest północ, gdy decyduję się machać na samochody,
bo ochota do pieszej wędrówki dawno mi przeszła. Było to obok miejsca z napisem
na szosie 66,6 km
i stała tu ostatnia latarnia w Cisnej.
Pomachałem
jakiś czas na luzie – nic. Mało co jeździ. Wreszcie przypomniałem sobie o
pomocy Anioła i machnąłem na kolejny samochód…….
Ten się zatrzymał. Wsiadam. Pytają
mnie dokąd chcę jechać, mówię, że do Nowego Łupkowa.
W tym momencie odzywa się facet,
który siedział obok mnie: - Zapraszam państwa na nocleg do mego domu, to jest przed
Komańczą.
Kierowca spojrzał na swą towarzyszkę
i po chwili przystali na propozycję pasażera, który proponował nocleg. Jeszcze mnie
zapytali, czy mnie to pasuje. Mnie to pasowało……Nie mam pojęcia dokąd jedziemy,
po niedługim czasie, skręcamy z szosy w boczną drogę i po ostrym wjeździe do góry,
samochód staje.
Wysiadamy. Ciemno jak w dupie.
Stopniowo wzrok przyzwyczaja się do mroku.
Jest bezchmurnie. Niebo całe
w bieszczadzkich gwiazdach. Jesteśmy na jakiejś górze…. Pasażer zaświeca czołówkę
i prowadzi wycieczkę przez krzaki do drzwi. Schody w dół, otwarcie drzwi i zapalamy świece. Wow!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz