Tym
razem wiozłem w Bieszczady fajerwerki, które stanowiły
główny ładunek w plecaku.
Nie
odpalałem ich w Sylwestra.
Postanowiłem
zrobić to następnego dnia wieczorem, kiedy nie będzie jeszcze
zupełnie czarno.
Ustawiłem
się nieco za blisko paczki z ogniami. Owszem, wybrałem miejsce, ale wybuchy
następowały wyżej niż przewidywałem. Chciałem uchwycić
Kruhłycę w tle. Tę górę widać na zdjęciu kontrolnym –
sprawdzającym czas naświetlania.
Zapaliłem lont i zdążyłem odbiec na wybrane
miejsce, kiedy walnęło po raz pierwszy. W tle pierwszego wystrzału jeszcze widać szczyt Kruhłycy, następne wybuchy następowały
wyżej.
Na
kolejnych zdjęciach obok fajerwerków widoczna jest jedynie gałąź
sosny.
Ale
nic to!
Najważniejsze, że byłem zadowolony z tego strzelania, a o to przecież
chodziło.
Strzelało
widowiskowo pewnie dwie minuty.
Oj,
była atrakcja!
W
takim terenie ognie sztuczne mają zupełnie inny urok. A do tego ten
huk! Huk się toczył!
Jak walnęło pierwszy raz, to echo grzmotu chodziło po górach
z prawej na lewą i do tyłu. a zanim ucichło, dołączał się
kolejny wybuch.
Dla
mnie bomba!
Witam!
OdpowiedzUsuńA tak się Pan "podniecał" pięknem przyrody i spokojem Bieszczad.Już cisza męczy? Żal tylko zwierzyny.
No, rozczarował mnie Pan !!! I jeszcze jaki dumny z siebie , oj... Danuta
Niezbyt przemyślana atrakcja. Fajerwerki powinno się odpalać tylko w Sylwestra. Po co płoszyć zwierzęta? Człowiek już wystarczająco namieszał w ich życiu.
OdpowiedzUsuń