wtorek, 2 lutego 2016

Fajerwerki w Bieszczadach

Tym razem wiozłem w Bieszczady fajerwerki, które stanowiły główny ładunek w plecaku.
Nie odpalałem ich w Sylwestra.
Postanowiłem zrobić to następnego dnia wieczorem, kiedy nie będzie jeszcze zupełnie czarno.
Ustawiłem się nieco za blisko paczki z ogniami. Owszem, wybrałem miejsce, ale wybuchy następowały wyżej niż przewidywałem. Chciałem uchwycić Kruhłycę w tle. Tę górę widać na zdjęciu kontrolnym – sprawdzającym czas naświetlania.


Zapaliłem lont i zdążyłem odbiec na wybrane miejsce, kiedy walnęło po raz pierwszy. W tle pierwszego wystrzału jeszcze widać szczyt Kruhłycy, następne wybuchy następowały wyżej.

Na kolejnych zdjęciach obok fajerwerków widoczna jest jedynie gałąź sosny.
Ale nic to! 
Najważniejsze, że byłem zadowolony z tego strzelania, a o to przecież chodziło.







Strzelało widowiskowo pewnie dwie minuty.
Oj, była atrakcja!
W takim terenie ognie sztuczne mają zupełnie inny urok. A do tego ten huk! Huk się toczył!
Jak walnęło pierwszy raz, to echo grzmotu chodziło po górach z prawej na lewą i do tyłu. a zanim ucichło, dołączał się kolejny wybuch.
Dla mnie bomba!

2 komentarze:

  1. Witam!
    A tak się Pan "podniecał" pięknem przyrody i spokojem Bieszczad.Już cisza męczy? Żal tylko zwierzyny.
    No, rozczarował mnie Pan !!! I jeszcze jaki dumny z siebie , oj... Danuta

    OdpowiedzUsuń
  2. Niezbyt przemyślana atrakcja. Fajerwerki powinno się odpalać tylko w Sylwestra. Po co płoszyć zwierzęta? Człowiek już wystarczająco namieszał w ich życiu.

    OdpowiedzUsuń