Dziś
odchodzę z Otrytu.
Pospałem
do syta, plecak prawie spakowany, pojadłem, gotuję jeszcze wodę na
kawę, gdy nadchodzi mieszane, rozgadane towarzystwo w średnim
wieku. Trzy panie i dwóch panów. Rej wodzi jak słyszę pani
Jadziunia.
Przyszli na miejsce widokowe, zakłócili ciszę,
rozkładają kocyki nieopodal. Pięć osób, a szumu robią co niemiara.
-
Dzień dobry!
-
Ahoj.
-
Pan mieszka w Chacie Socjologów? Zagaja pani Jadziunia.
-
Nie.
Daję
w ten wyraźny sposób znać, że nie palę się do rozmowy.
Jednak
pani Jadziunia się nie zraża.
- To gdzie pan śpi? Korci mnie, żeby odpowiedzieć: - a gówno to panią obchodzi.... Ale się powstrzymałem.
- Namiot.
- I nie boi się pan?
- Czego?
- Niedźwiedzi, wilków,
żmij?
- Nie, ich to się nie boję....
Zawiesiłem
głos. Wpadam bowiem na pomysł. Przecież także jajcarz jestem?
Następuje
chwila przerwy w indagacji.
Woda zagotowana, zalewam kawę i słodzę. Popijam.
Towarzystwo wyciągnęło jedzenie, panie porozkładały moc wiktuałów na obrusie i zaczął płynąć strumień, potok, ocean ugrzecznionych frazesów związanych z highe life-bon-ton-savoir vivre-pardon:
Woda zagotowana, zalewam kawę i słodzę. Popijam.
Towarzystwo wyciągnęło jedzenie, panie porozkładały moc wiktuałów na obrusie i zaczął płynąć strumień, potok, ocean ugrzecznionych frazesów związanych z highe life-bon-ton-savoir vivre-pardon:
-
może masełka Krzysieńku, poproszę ogóreczka, bądź
tak uprzejma Jadziuniu i podaj dżemiku, bądź łaskaw, czy mogę
cię prosić, wybacz proszę kochanie, że tak bezceremionialnie
sięgam, itp.
Oni jedzą - ja piję.
No nie moje to klimaty, słucham języka tych
„wyższych sfer” i pomału niedobrze mi się robi, a
szkoda byłoby śniadania, które smakowało mi wyjątkowo.
W
co się bawimy?
W
cywilizację.
Czego
się boimy?
Śmierci się boimy głównie! Czarnej śmierci z kosą....
Śmierci się boimy głównie! Czarnej śmierci z kosą....
Popijam,
rozwijam pomysł i myślę sobie (bo mam czas): - zaraz zakłócę im
ten piknik.
Odzywam
się:
- W naszej okolicy czai się jednak pewne niebezpieczeństwo, czy też
zagrożenie:- dziś złapałem pod kolanem trzynastego kleszcza w
tym miesiącu! Ależ się wgryzł głęboko. Musiałem go nożem wydłubać, krew leciała! Teraz martwię się, czy on nie był zakażony.....
Zrobiło się cicho, umilkły
pogaduszki. Jedzą w milczeniu i myślą.
Wpatruję się intensywnie w
panią Jadziunię, pani Jadziunia we mnie, a jej oczy robią się jakby okrągłe. Być może
z zainteresowania.
Brnę
dalej: - Bo Miejscowi ze Smolnika i Dwernika mówią, że
w tym roku jest w całych Bieszczadach, a szczególnie tu na
Otrycie wyjątkowo dużo zakażonych kleszczy.....
Niektórzy
spośród towarzystwa niby niepostrzeżenie, wykonują kilka drobnych
ruchów, które jednak z satysfakcją rejestruję. Odsuwają się
nieco od trawy wychylającej się spoza kocyków.
Myk
nóżką na kocyk!
Pani
Jadziunia przetrawia sprawę, wydaje się, że jest dostatecznie
zaintrygowana i po chwili wahania formułuje pytanie ostateczne:
-
I co wtedy, jak taki zakażony kleszcz.... Nie dokończyła.
Ależ
ci hipokryci boją się o własną dupę! Bardzo przyjemna rozmowa!
Och, jak ja lubię takie rozmowy!
Przeciągam
te miłe dla mnie chwile, po czym skwapliwie wyjaśniam:
- Na ukąszenie takiego zakażonego kleszcza nie ma lekarstwa niestety. Nie wynaleziono jeszcze. Wtedy już tylko śmierć, pogrzeb. Żyje się jeszcze około roku i podobno umiera w straszliwych męczarniach.
- Na ukąszenie takiego zakażonego kleszcza nie ma lekarstwa niestety. Nie wynaleziono jeszcze. Wtedy już tylko śmierć, pogrzeb. Żyje się jeszcze około roku i podobno umiera w straszliwych męczarniach.
No
można się także zwrócić w kierunku modlitwy. Nie wiem czy modlitwa
pomoże, ale na pewno nie zaszkodzi.
Co powiedziawszy podniosłem się i poszedłem składać namiot.
Namiot
spakowany i umocowany, jeszcze tylko druciak trzeba dowiązać.
Targam
plecak do wygaszonego ogniska, przecieram druciak z sadzy i
podwiązuję pod śpiwór. Gotowe.
Szalenie
wyćwiczonym, płynnym, oraz zgrabnym ruchem zarzucam plecak na
siebie i zapinam sprzączkę na piersiach.
Towarzystwo
już zakończyło konsumpcję, zbierają wiktuały, i obserwują moje
ruchy z ukosa.
- Pan to ma pewnie także wiele innych podobnie ciekawych rzeczy do opowiadania? Mówi z wyraźnym przekąsem pani Jadziunia, kładąc akcent na słowie „podobnie”.
Na
to tylko czekałem!
- A mam! Mogę na przykład powiedzieć wierszyk. Okolicznościowy wierszyk, bez urazy oczywiście....
- A mam! Mogę na przykład powiedzieć wierszyk. Okolicznościowy wierszyk, bez urazy oczywiście....
-
Prosimy, prosimy.... I patrzą po sobie porozumiewawczo (chyba nam
się trafił wariat jakiś?) No to dostaną wariata!
Pewien
młodzian z miasteczka Sucha
miał
chuja na kształt obucha
Czy
wiarę pani dasz
że
ten kutas miał twarz
i
śmiał się od ucha do ucha?
Ręce
sprzątające piknik zatrzymały się w pół drogi, pięć par oczu
patrzy na mnie w oniemnieniu.
-
Taki wiersz nazywa się limerykiem – wyjaśniam informacyjnie.
On, ten wiersz znaczy, jest zbudowany tak, że pierwsza zwrotka rymuje się z drugą i piątą, a trzecia z czwartą.
On, ten wiersz znaczy, jest zbudowany tak, że pierwsza zwrotka rymuje się z drugą i piątą, a trzecia z czwartą.
Limerykami chlubiła się nasza
noblistka, Wisława Szymborska. Oto taki mniej znany jej autorstwa:
I walę natychmiast:
I walę natychmiast:
Jeden
chłop w Neapolu
posadził
chuja w polu
Przychodzi
do niego na wiosnę
A
chuj mówi: ja rosnę
Do
widzenia Karolu.
Zadeklamowałem wierszyk i widzę, że konsternacja
w tym „dobrze wychowanym” towarzystwie jest
totalna. Ależ bardzo miło jest!
Jeszcze kilka sekund sycę się wywołanym efektem ….
Jeszcze kilka sekund sycę się wywołanym efektem ….
Do
widzenia Karolu – powtarzam, unosząc rękę na pożegnanie.
Drogi Zbyszku, znalazłem oryginalną wersję limeryka Szymborskiej:
OdpowiedzUsuńBył pewien rolnik w Neapolu,
który zasadził chuja w polu,
gdy przyszedł doń na wiosnę,
chuj rzecze: ?Precz! Ja rosnę,
do widzenia, mój drogi Karolu?
Krzycho
limeryk Wisławy Szymborskiej