Rozwija
się cudny letni dzień w Bieszczadach, upał jak się patrzy.
Idę
naprzód skrajem szosy, niosąc ze sobą największy dar –
umiejętność cieszenia się życiem.
Słyszę,
a potem widzę traktor, który kosi pobocze i rów, jadąc tym razem
od Dwernika. Wyprzedzam traktor. Na nieskoszonym jeszcze
poboczu rosną dorodne kwiaty, całe łany dorodnych kwiatów. Są
tak piękne, a za parę chwil zamienią się w siano.
Zanim
to się stanie zrobię oczywiście bukiet.
Ostatni
bukiet wtykam w kopiec kreta, bo komu mam go dać, jeśli okolica
bezludna?
Upał.
Powietrze
aż drży. Jest dobrze ponad 30 stopni. Ponad 30 stopni Celsjusza.
Życie jest piękne do pewnego stopnia.
Celsjusz.
Staram
się być precyzyjny, ponieważ bloga czyta także Ameryka w
translate i potem pytają, czy temperaturę podaję według
Farenheita, czy lorda Kelvina.
Polska,
to dla przeciętnego Amerykanina dalej zupełne peryferie świata,
prawie Rosja, w każdym razie egzotyka i niedźwiedzie
chodzące w zimie po ulicach miast.
Czerwcowy
upał w Bieszczadach.
Można
byłoby się czegoś napić, na przykład piwa. Zimnego piwa....
Przyjmuję
kierunek na karczmę i ośrodek Wilcza Jama.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz