Schodzę
z Otrytu, jestem już blisko szosy, gdy podjeżdża samochód
z młodą parą. Wysiada facet – mięśniak, i pyta: - długo trzeba
iść tam na górę?
Niedługo
– odpowiadam.
- Dokładnie tyle, ile jest napisane na drogowskazie za panem.
- Dokładnie tyle, ile jest napisane na drogowskazie za panem.
Facet
odwraca się, sprawdza napis na drogowskazie i podaje czas partnerce,
która siedzi w samochodzie i jak się wydaje, nie ma zamiaru
wychodzić.
Kobieta
mówi: - 45 minut? Pogięło cię? Zobacz jaka to góra! Chcesz żebym
wyzionęła ducha?
-
No chodź, zobacz jak tu ładnie.
-
Gdzie ładnie? Zadupie jakieś i tyle. Ani mi się śni wysiadać!
Taki kawał pod górę? A drugie tyle przecież trzeba, żeby wrócić do samochodu! I
ciekawe kto będzie niósł Pikusia?
W
tym momencie Pikuś dał głos, a dokładniej to rozszczekał się na całego.
-
No ja będę niósł.
Ona
– nie ma mowy, szpilki sobie zniszczę. Lepiej jedźmy do karczmy
coś zjeść.
I
pojechali.
A
ja poszedłem.
Jestem
już niedaleko mostu, wiem gdzie skręcić, bo sam most z szosy jest
słabo widoczny. Oznaczenie trzeba przyznać – jest żadne. Albo
jest humorystyczne, to już brzmi lepiej.
Można
podejść do mostu na kilkadziesiąt metrów i jeszcze go nie widać.
A
przecież to atrakcyjna w końcu konstrukcja wybudowana kiedyś
specjalnie dla turystów.
Przechodzę
po moście na drugą stronę. Susza, w Sanie woda po kostki.
Po
drugiej stronie rzeki zieloność aż kipi. Chodzę tu i tam.
Wokół
żywego ducha nie ma – pomyślałem idąc cichutko wąską ścieżką. Naraz zobaczyłem sarnę siedzącą w wysokich trawach. Przystanąłem
szykując aparat. Nie widziała mnie.
Podniosłem
szybko aparat ponad głowę i przycisnąłem guzik.
Poszła
seria kilku zdjęć.
Aparat
wydaje dźwięk w chwili otwarcia migawki. Dość cichy dźwięk,
ale w tej panującej tu ciszy, wydawało mi się, że strzela jak
karabin maszynowy.
Sarna
usłyszała i instynktownie dała natychmiast susa do lasu. A więc dwa zdjęcia:
pierwsze i ostatnie.
Pora powędrować dalej, opuszczam wiszący most na Sanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz