Alexandra
David-Neel (1869-1969) nazywana jest najbardziej zdumiewającą kobietą XX wieku.
Dzięki swym podróżom, pisarstwu i odkryciom zyskała międzynarodową sławę.
Zafascynowana
filozofią Dalekiego Wschodu, jako pierwsza Europejka dotarła na początku XX
wieku do szczególnych miejsc w Tybecie,
do stref zamkniętych dla cudzoziemców.
Swym lekkim piórem oddaje atmosferę
wyprawy, opisując praktyki magiczne, techniki medytacji, rytuały i niezwykłości
ezoterycznego świata, w którym tybetańscy mnisi w sposób niesamowity pokonują
ograniczenia własnego ciała.
Po
wielu latach podróży po Tybecie i
przejściu licznych treningów buddyjskich
i jogicznych w Himalajach, osiągnęła nie tylko godność lamy, poznała również i opisała zjawiska, które Zachodowi znane są
jedynie z dawnych legend tybetańskich.
„Samotność,
wciąż samotność.
Umysł
i zmysły wyostrzają się, gdy prowadzi się życie w kontemplacji, na ciągłych
refleksjach.
Czy
człowiek staje się wizjonerem?
A
może dotychczas był tylko ślepy?
Kilka
kilometrów na północ, za ostatnimi szczytami Himalajów, przez które nie mogą się przedrzeć chmury indyjskiego
monsunu, świeci słońce, a błękitne niebo rozciąga się nad Płaskowyżem Tybetańskim.
Lecz tutaj lato jest deszczowe, zimne i
bardzo krótkie.
Od
września zaczynają się opady śniegu i wkrótce znów następuje coroczna zimowa
blokada.
Czego
się nauczyłam przez lata spędzone w odosobnieniu?
Poza nauką języka tybetańskiego, w czym
pomogły mi podręczniki gramatyki i słowniki, były także spotkania z gomczenem,
z którym czytałam żywoty mistyków tybetańskich.
Gomczen często przerywał
lekturę, aby opowiadać o zdarzeniach, których był naocznym świadkiem, a podobne
były opisane w książce.
Opowiadał o spotkanych ludziach, ich
czynach i przytaczał ich słowa. Razem z nim odwiedzałam pustelnie ascetów,
pałace bogatych lamów, podróżowałam i spotykałam ciekawe postacie. W ten sposób
uczyłam się samego Tybetu, zwyczajów
i myśli jego mieszkańców. To były cenne nauki, które swą przydatność
potwierdzały na każdym kroku.
Nigdy
nie dałam się zwieść iluzji, że pustelnia mogłaby by być dla mnie ostatnią
oazą. Zbyt wiele przyczyn zewnętrznych sprzeciwiało się pragnieniu, które
odczuwałam, by osiąść w Tybecie na
zawsze i raz na zawsze pozbyć się absurdalnego ciążenia idei, starań i
konwencjonalnych powinności.
Wiedziałam bowiem, że wykreowana osobowość
anachorety mogła być wyłącznie
epizodem w moim podróżniczym życiu, albo co najwyżej przygotowaniem do
przyszłego wyzwolenia.
Często
z przykrością, a nawet niemal z przerażeniem patrzyłam na opadającą ku dolinie
ścieżkę, która, wijąc się, biegła od mojej samotni, znikała wśród wzgórz i
prowadziła do ukrytego za nimi świata.
A
tam czekała na mnie gorączka, niepokój. Na myśl o dniu, w którym wyruszę tą
ścieżką, by powrócić do zwykłej gehenny, ogarniało mnie niewyobrażalne
cierpienie”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz