wtorek, 22 października 2019

W sercu tybetańskiego buddyzmu


Alexandra David-Neel (1869-1969) nazywana jest najbardziej zdumiewającą kobietą XX wieku. Dzięki swym podróżom, pisarstwu i odkryciom zyskała międzynarodową sławę.


Zafascynowana filozofią Dalekiego Wschodu, jako pierwsza Europejka dotarła na początku XX wieku do szczególnych miejsc w Tybecie, do stref zamkniętych dla cudzoziemców.
    Swym lekkim piórem oddaje atmosferę wyprawy, opisując praktyki magiczne, techniki medytacji, rytuały i niezwykłości ezoterycznego świata, w którym tybetańscy mnisi w sposób niesamowity pokonują ograniczenia własnego ciała.


Po wielu latach podróży po Tybecie i przejściu licznych treningów buddyjskich i jogicznych w Himalajach, osiągnęła nie tylko godność lamy, poznała również i opisała zjawiska, które Zachodowi znane są jedynie z dawnych legend tybetańskich.


„Samotność, wciąż samotność.
Umysł i zmysły wyostrzają się, gdy prowadzi się życie w kontemplacji, na ciągłych refleksjach.
Czy człowiek staje się wizjonerem?
A może dotychczas był tylko ślepy?

Kilka kilometrów na północ, za ostatnimi szczytami Himalajów, przez które nie mogą się przedrzeć chmury indyjskiego monsunu, świeci słońce, a błękitne niebo rozciąga się nad Płaskowyżem Tybetańskim.
      Lecz tutaj lato jest deszczowe, zimne i bardzo krótkie.
Od września zaczynają się opady śniegu i wkrótce znów następuje coroczna zimowa blokada.

Czego się nauczyłam przez lata spędzone w odosobnieniu?
      Poza nauką języka tybetańskiego, w czym pomogły mi podręczniki gramatyki i słowniki, były także spotkania z gomczenem, z którym czytałam żywoty mistyków tybetańskich.
Gomczen często przerywał lekturę, aby opowiadać o zdarzeniach, których był naocznym świadkiem, a podobne były opisane w książce.
      Opowiadał o spotkanych ludziach, ich czynach i przytaczał ich słowa. Razem z nim odwiedzałam pustelnie ascetów, pałace bogatych lamów, podróżowałam i spotykałam ciekawe postacie. W ten sposób uczyłam się samego Tybetu, zwyczajów i myśli jego mieszkańców. To były cenne nauki, które swą przydatność potwierdzały na każdym kroku.

Nigdy nie dałam się zwieść iluzji, że pustelnia mogłaby by być dla mnie ostatnią oazą. Zbyt wiele przyczyn zewnętrznych sprzeciwiało się pragnieniu, które odczuwałam, by osiąść w Tybecie na zawsze i raz na zawsze pozbyć się absurdalnego ciążenia idei, starań i konwencjonalnych powinności.
     Wiedziałam bowiem, że wykreowana osobowość anachorety mogła być wyłącznie epizodem w moim podróżniczym życiu, albo co najwyżej przygotowaniem do przyszłego wyzwolenia.
Często z przykrością, a nawet niemal z przerażeniem patrzyłam na opadającą ku dolinie ścieżkę, która, wijąc się, biegła od mojej samotni, znikała wśród wzgórz i prowadziła do ukrytego za nimi świata.
A tam czekała na mnie gorączka, niepokój. Na myśl o dniu, w którym wyruszę tą ścieżką, by powrócić do zwykłej gehenny, ogarniało mnie niewyobrażalne cierpienie”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz