wtorek, 8 marca 2016

Naprzód do Smolnika

Jest upalne popołudnie, kiedy wyruszam ze Stuposianów.

Idę skrajem szosy. Ruch jest dosłownie zerowy.
Po kilometrze widzę zbliżający się samochód SG.
Zatrzymuje się przy mnie.
Pan żołnierz pyta: - A dokąd to pan idzie taki obładowany?
No tak, oprócz plecaka niosę przecież pełną reklamówkę z zakupami z Mucznego.
- Naprzód idę, naprzód, proszę szanownego pana żołnierza.
- A w reklamówce co?
- Jedzenie jak pan widzi – podnoszę zakupy, widać wyraźnie chleb, pojemnik jajek itp.
- No to szerokiej drogi!
I pojechali.

Dochodzę do Sanu i postanawiam tu gdzieś nad wodą postawić namiot.
Schodzę przy moście w krzaki.
     Ależ śmietnisko! Czego tu nie ma! Opony, miski, lodówki, stosy butelek, toreb foliowych, gruzu. Jakieś resztki ogrodzenia, pełno drutów. Wycofuję się skwapliwie do bocznej drogi, idę nią kilkaset metrów, widać jakieś resztki baraków w ruinie. I wielki śmietnik wszędzie. No nie, za takie sąsiedztwo dziękuję.
      Wracam do szosy, już nie próbuję szukać miejsca po drugiej stronie mostu. Odechciało mi się biwakować w tym miejscu.
Idę dalej szosą, rozglądając się na lewo i prawo, gdzie by tu namiot na łące pod lasem postawić.
Nadjeżdża kolejny samochód SG i staje przy mnie.
- A dokąd to pan idzie taki obładowany? Pyta tym razem pani żołnierka.
- Naprzód idę, naprzód, proszę szanownej pani (żołnierki?) i rozglądam się za miejscem na biwak.
- Tu nie można, ziemia prywatna, będzie kara. Niech pan szuka noclegu pod dachem. Najbliżej to w Smolniku będzie.
I odjechali.
    Zapomniałem, że jestem przy samej granicy z Ukrainą, a SG ma oko na przemytników. Wyraźnie chcieli usłyszeć także po jakiemu mówię.
Idę, a nieprzespana noc daje o sobie znać, oczy się kleją i ziewam na potęgę. 


Myślałem o wejściu na Otryt, ale zupełnie i całkowicie mi się odechciało. Jutro też dzień, dość wrażeń na dziś, ta podpowiedź pani żołnierki o noclegu pod dachem nie jest głupia.

Mijam skrzyżowanie do Dwernika i po pewnym niedługim czasie osiągam maleńki Smolnik, a w nim szybciutko znajduję lokum, które wydaje mi oazą przytulności.


Parę zdań zamieniam z gospodynią i hop na piętro. Ciepły prysznic, kolacja, kilka zdjęć z ciekawym światłem i spać, spać!




Cisza, spokój, nie ma harcujących popielic, w nogach położył się kot gospodyni. Wpadam w otchłań na całe dziesięć długich godzin.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz