Jest
upalne popołudnie, kiedy wyruszam ze Stuposianów.
Idę skrajem szosy. Ruch jest dosłownie zerowy.
Po
kilometrze widzę zbliżający się samochód SG.
Zatrzymuje
się przy mnie.
Pan
żołnierz pyta: - A dokąd to pan idzie taki obładowany?
No
tak, oprócz plecaka niosę przecież pełną reklamówkę z zakupami
z Mucznego.
-
Naprzód idę, naprzód, proszę szanownego pana żołnierza.
-
A w reklamówce co?
-
Jedzenie jak pan widzi – podnoszę zakupy, widać wyraźnie chleb,
pojemnik jajek itp.
-
No to szerokiej drogi!
I
pojechali.
Dochodzę
do Sanu i postanawiam tu gdzieś nad wodą postawić namiot.
Schodzę
przy moście w krzaki.
Ależ śmietnisko! Czego tu nie ma! Opony,
miski, lodówki, stosy butelek, toreb foliowych, gruzu. Jakieś
resztki ogrodzenia, pełno drutów. Wycofuję się skwapliwie do
bocznej drogi, idę nią kilkaset metrów, widać jakieś resztki
baraków w ruinie. I wielki śmietnik wszędzie. No nie, za takie sąsiedztwo dziękuję.
Wracam
do szosy, już nie próbuję szukać miejsca po drugiej stronie
mostu. Odechciało mi się biwakować w tym miejscu.
Idę
dalej szosą, rozglądając się na lewo i prawo, gdzie by tu namiot
na łące pod lasem postawić.
Nadjeżdża
kolejny samochód SG i staje przy mnie.
-
A dokąd to pan idzie taki obładowany? Pyta tym razem pani
żołnierka.
-
Naprzód idę, naprzód, proszę szanownej pani (żołnierki?) i
rozglądam się za miejscem na biwak.
-
Tu nie można, ziemia prywatna, będzie kara. Niech pan szuka noclegu
pod dachem. Najbliżej to w Smolniku będzie.
I
odjechali.
Zapomniałem, że jestem przy samej granicy z Ukrainą,
a SG ma oko na przemytników. Wyraźnie chcieli usłyszeć także po jakiemu mówię.
Idę,
a nieprzespana noc daje o sobie znać, oczy się kleją i ziewam na
potęgę.
Myślałem o wejściu na Otryt, ale zupełnie i
całkowicie mi się odechciało. Jutro też dzień, dość wrażeń
na dziś, ta podpowiedź pani żołnierki o noclegu pod dachem nie
jest głupia.
Mijam
skrzyżowanie do Dwernika i po pewnym niedługim czasie
osiągam maleńki Smolnik, a w nim szybciutko znajduję lokum,
które wydaje mi oazą przytulności.
Parę zdań zamieniam z gospodynią i hop na piętro. Ciepły
prysznic, kolacja, kilka zdjęć z ciekawym światłem i spać, spać!
Cisza, spokój, nie ma harcujących
popielic, w nogach położył się kot gospodyni. Wpadam w otchłań na całe dziesięć długich godzin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz