Upał
był jak się patrzy, kiedy
zasiadłem
w znajomym miejscu w Lutowiskach, żeby uzupełnić płyny.
I
znowu nie wiadomo skąd, jak spod ziemi, pojawił się mój kolega
Furman i dwaj jego znajomi, których nie znałem. Jeden o
ksywce Trzęsionka, drugiego nie zapamiętałem.
Furman
i ten drugi byli już nieźle nawaleni i sprzeczali się o coś.
Przynieśli
ze sobą wódkę, chcieli mnie poczęstować, ale od czego
asertywność? Wymówiłem się argumentem, że za duży upał.
Nie
nalegali.
Zaczęli
za to namawiać Trzęsionkę, żeby się napił. Ten na
początku się wzbraniał: - że nie, że nie może, bo przyjechał
samochodem (Fakt, nieopodal stał bardzo zardzewiały, rozklekotany
Żuk).
Po
namyśle dodał, że ma nadciśnienie i jest po wylewie, po zawale i
po śmierci klinicznej oraz ma padaczkę, czyli trzęsionkę.
Furman
wysłuchał spokojnie i powiedział: - Jak nie to nie, nie
namawiam, ale przecież ty jedziesz w boczną drogę, w zadupie, a
tam nigdy nie stoją.
I
nalał sobie i kompanowi.
Trzęsionka
przełknął ślinę, aż mu grdyka ożyła jakby mysz łykał.
Patrzył pilnie jak koledzy wychylają do dna i powiedział: - no
chyba że dla towarzystwa! Dla towarzystwa oczywiście kieliszeczek,
dwa, (litr) jak najbardziej można!
Furman
nalał więc tym razem całej trójce i panowie wychylili zgodnie po
kieliszeczku. A kieliszeczkami były sławne musztardówki (takie
szklanki) Momentalnie w pierwszej 0,7 pokazało się dno i na stół
wjechała następna.
Było
niezwykle zabawnie, bo Furman chciał mi koniecznie
opowiedzieć coś o pewnym człowieku, zaczynał kilka razy, od
określenia kim jest ten człowiek. Koledzy mu nieco przeszkadzali,
(Trzęsionka się całkiem rozmarzył i właśnie zaintonował „O
mój rozmarynie”)
W
końcu Furman wybrnął z sytuacji ciekawą woltą mówiąc: -
ten facet, to jest jakiś mason, albo farmazon, czy coś takiego i
dołączył do śpiewu Trzęsionki.
Z
pewnym zdziwieniem usłyszałem, że Furman ma świetny głos
i śpiewa naprawdę ładnie. Śpiewali pełnymi głosami, w
przedpołudniowej ciszy małej miejscowości głosy niosły się
hen, daleko, daleko.....
Nieliczni
przechodnie machali przyjaźnie rękami, z uśmiechem pozdrawiając
śpiewających.
Dla
mnie był to zupełnie nietypowy obrazek. Z przyjemnością
posiedziałem z tymi szczęśliwymi w tym momencie ludźmi i wysłuchałem koncertu do końca.
Kiedy
biesiadnicy sięgnęli znowu po kieliszeczki, skorzystałem z okazji
i pożegnałem rozbawione towarzystwo.
Wracałem
na Otryt ugotować budyń czekoladowy, a w głowie słyszałem śpiew
„O mój rozmarynie”.
Przepiękny dzień, urocza droga przez las. Udzieliło mi się i idąc, sam podśpiewywałem.
Przed Chatą mój psi kolega bawił się piłką, a z Chaty akurat wychodziła kolejna grupa turystów, a inna
przywędrowała.
Ta
inna grupa także składała się z cichych ludzi. Takie zachowanie
wymusza energia miejsca i ludzi, którzy są gospodarzami i stanowią
jedność z tą energią.
To
działanie opisywałem kiedyś, gdy przyprowadziłem grupę dzieci z
ADHD do Patryka, a Patryk był wtedy gospodarzem
schroniska Koniec Świata w Łupkowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz