środa, 23 marca 2016

Biesiada

Upał był jak się patrzy, kiedy
zasiadłem w znajomym miejscu w Lutowiskach, żeby uzupełnić płyny.

I znowu nie wiadomo skąd, jak spod ziemi, pojawił się mój kolega Furman i dwaj jego znajomi, których nie znałem. Jeden o ksywce Trzęsionka, drugiego nie zapamiętałem.
     Furman i ten drugi byli już nieźle nawaleni i sprzeczali się o coś.
Przynieśli ze sobą wódkę, chcieli mnie poczęstować, ale od czego asertywność? Wymówiłem się argumentem, że za duży upał.
Nie nalegali.
    Zaczęli za to namawiać Trzęsionkę, żeby się napił. Ten na początku się wzbraniał: - że nie, że nie może, bo przyjechał samochodem (Fakt, nieopodal stał bardzo zardzewiały, rozklekotany Żuk).
Po namyśle dodał, że ma nadciśnienie i jest po wylewie, po zawale i po śmierci klinicznej oraz ma padaczkę, czyli trzęsionkę.
 
Furman wysłuchał spokojnie i powiedział: - Jak nie to nie, nie namawiam, ale przecież ty jedziesz w boczną drogę, w zadupie, a tam nigdy nie stoją.
I nalał sobie i kompanowi.
Trzęsionka przełknął ślinę, aż mu grdyka ożyła jakby mysz łykał. Patrzył pilnie jak koledzy wychylają do dna i powiedział: - no chyba że dla towarzystwa! Dla towarzystwa oczywiście kieliszeczek, dwa, (litr) jak najbardziej można!
      Furman nalał więc tym razem całej trójce i panowie wychylili zgodnie po kieliszeczku. A kieliszeczkami były sławne musztardówki (takie szklanki) Momentalnie w pierwszej 0,7 pokazało się dno i na stół wjechała następna.
      Było niezwykle zabawnie, bo Furman chciał mi koniecznie opowiedzieć coś o pewnym człowieku, zaczynał kilka razy, od określenia kim jest ten człowiek. Koledzy mu nieco przeszkadzali, (Trzęsionka się całkiem rozmarzył i właśnie zaintonował „O mój rozmarynie”)
W końcu Furman wybrnął z sytuacji ciekawą woltą mówiąc: - ten facet, to jest jakiś mason, albo farmazon, czy coś takiego i dołączył do śpiewu Trzęsionki.
     Z pewnym zdziwieniem usłyszałem, że Furman ma świetny głos i śpiewa naprawdę ładnie. Śpiewali pełnymi głosami, w przedpołudniowej ciszy małej miejscowości głosy niosły się hen, daleko, daleko.....
Nieliczni przechodnie machali przyjaźnie rękami, z uśmiechem pozdrawiając śpiewających.
    Dla mnie był to zupełnie nietypowy obrazek. Z przyjemnością posiedziałem z tymi szczęśliwymi w tym momencie ludźmi i wysłuchałem koncertu do końca.
Kiedy biesiadnicy sięgnęli znowu po kieliszeczki, skorzystałem z okazji i pożegnałem rozbawione towarzystwo.

Wracałem na Otryt ugotować budyń czekoladowy, a w głowie słyszałem śpiew „O mój rozmarynie”. 
Przepiękny dzień, urocza droga przez las. Udzieliło mi się i idąc, sam podśpiewywałem. 


Przed Chatą mój psi kolega bawił się piłką, a z Chaty akurat wychodziła kolejna grupa turystów, a inna przywędrowała.
Ta inna grupa także składała się z cichych ludzi. Takie zachowanie wymusza energia miejsca i ludzi, którzy są gospodarzami i stanowią jedność z tą energią.
To działanie opisywałem kiedyś, gdy przyprowadziłem grupę dzieci z ADHD do Patryka, a Patryk był wtedy gospodarzem schroniska Koniec Świata w Łupkowie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz