Jest sielsko, dzień się chyli, trochę wieje, czekam więc aż
przestanie.
Powiewy widać na tym małym modrzewiu.
Czekam żeby ugotować zbyszkową konkretną gęstą zupę. Wiatr niestety wieje jakby coraz mocniej, a na pewno nie słabiej.
Czekam żeby ugotować zbyszkową konkretną gęstą zupę. Wiatr niestety wieje jakby coraz mocniej, a na pewno nie słabiej.
Nic
to, przecież to mój przyjaciel, czyż nie jestem wichrem według Kalendarza Majów?
Jak to pomaga zrozumieć świat, kiedy poznamy odpowiedź na dwa podstawowe pytania:
Kim jestem?
Dokąd zmierzam?
A więc radzę sobie: - rozpalam i gotuję na wietrze, podkładając
od nawietrznej.
Jeśli jest potrzeba, potrafię ugotować także na
wietrze i do tego w deszczu. Dawno odkryłem (bowiem), że przecież
garnek robi za daszek i osłania płomienie.
Zupa
udała się fantastycznie a ilość była obfita.
Nadszedł
czas na prawdziwą telewizję bieszczadzką: - obserwację,
jak w kompletnej ciszy i pomaleńku zapada mrok.
Co
jest w tym sławnym momencie Tu i Teraz godne podkreślenia?: - obok miejsca widokowego,
gdzie stoi namiot (100 m?) przed Chatą Socjologów, urzęduje
kilkanaście osób i dwa psy. A cisza panuje bezbłędna!
Nikt
nie wydziera ryja, a psy nabrały cech właścicieli.
A
więc ponownie: - niech będą błogosławieni cisi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz